Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jedyny ratunek - uciec

Notował: (pb)
Tadeusz Gołaszewski: Z więzienia uciekło ponad 100 osób, choć wywiad AK-owski podał, że było to 376 osób. A ile wyszło naprawdę?
Tadeusz Gołaszewski: Z więzienia uciekło ponad 100 osób, choć wywiad AK-owski podał, że było to 376 osób. A ile wyszło naprawdę?
O ucieczce z ubeckiego więzienia w Białymstoku 9 maja 1945 opowiada jeden z organizatorow akcji, Tadeusz Gołaszewski:

Zasada pierwsza: Jak siedzisz, to już ci się nigdzie nie śpieszy. Zasada druga: Nie znasz rosyjskiego i nikt ci tego nie udowodni. I najważniejsze: O to, że jesteś dureń, mogą mieć pretensje do twoich rodziców, a nie do ciebie. Siedź i uśmiechaj się tylko, bo jeżeli dasz po sobie poznać, że jesteś troszeczkę mądrzejszy od durnia, to już cię NKWD nie wypuści.

Kiedyś instruował mnie kolega wujka, podpułkownik przedwojennej "dwójki" (II Oddział Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, wywiad i kontrwywiad - przyp. red.), jak się zachowywać, gdy mnie Sowieci zatrzymają.

Ten człowiek miał rację. On był przeszkolony, przed wojną szykowano go na szpiega do Rosji. Jego instrukcje miały mi się przydać.

Dwudziestego marca 1945 roku UB oraz NKWD zorganizowały obławę w pobliżu Łap. Otoczyli wsie: Jabłonowo, Krzyżewo i Roszki-Ziemaki. Zdezerterował tam cały pluton "kościuszkowców". A ja miałem następnego dnia spotkać się z szefem łączności Komendy Okręgu AK. Tymczasem nad ranem nas aresztowano. Wraz ze mną wpadli trzej bracia Jabłońscy, ich wuj Zalewski oraz jego syn Zbyszek, który miał zasądzoną karę śmierci, ale ratowały go "lewe" papiery.

Ja też miałem podrobione dokumenty. Przewieziono nas do piwnicy na ulicy Branickiego w Białymstoku. Teraz jest tam apteka. Wtedy na górze urzędowało NKWD i to ono miało nas przesłuchiwać.

Było nas chyba dziesięciu cywilów, reszta to wyłapani "kościuszkowcy"Następnego dnia zaczęli nas przesłuchiwać. Pierwszego mnie wzięli. Na piętrze - dwóch majorów i pułkownik NKWD. Zadawali na zmianę pytania, a ja nic, tylko się uśmiechałem. Trwało to może z 25 minut, w końcu ten sowiecki pułkownik wstał i mówi "Idzi, ty durak sawsiem".

Tego mi dwa razy powtarzać nie trzeba było. Na dole brali już na przesłuchanie Zbyszka, tego skazanego na karę śmierci. Zdążył mnie jeszcze spytać: "Tak jak mówiłeś?". Mówię mu "tak". Więc i on się podobnie zachował. Reszty nie przesłuchiwali. Widocznie uznali, że trafili im się sami durnie.

Dla Kaźmierczaka zamki nie istniały

Potem zabrali nas do więzienia przy Szosie Południowej, dziś Kopernika. Wsadzili do ogólnej celi, w jednej siedziało ponad 50 osób. Następnego dnia wyprowadzili nas na spacer. Przechodziliśmy obok celi, w której siedział "Trzynastka" Zbyszek Rećko. On mnie rozpoznał i krzyknął: Tadek "Lis".

Ja się obejrzałem. Za mną szedł oficer wywiadu z Nowogródczyzny Stasio Hrynkiewicz. Zorientował się, że znam "Trzynastkę". Nabrał do mnie zaufania, zaczęliśmy rozmawiać.

Okazało się, że w sąsiedniej celi siedzi Henryk Kaźmierczak, absolwent przedwojennej szkoły Wawelberga, konstruktor zamków. Był świetny. Jak szedł, to nawet się nie zatrzymywał, a już drzwi były otwarte. Jeden chłopak z naszej celi chodził na roboty do ślusarni. Kaźmierczak narysował mu szkice wytrychów, chłopak zrobił ich dziesięć. Dlatego dla Kaźmierczaka zamki nie istniały, nawet karcer otwierał.

Jak nas zaczęli przygotowywać do wywiezienia do Rosji, ostrzygli nas, to zaczęliśmy montować grupę do ucieczki. Najstarszy z naszej grupy, porucznik z przedwojennej flotylli rzecznej z Pińska, po kilku dniach zrezygnował. Wszyscy zwrócili się do mnie, żebym pokierował akcją i tak też się stało.

Ale nie wszyscy mogli uciekać. W karcerze siedział szef sztabu Okręgu Białystok AK pułkownik Wincenty Ściegienny. Chcieli go zmusić do mówienia, więc przez tydzień miał nawet nie dostawać wody. Jeden ze strażników był przez nas urobiony, pochodził z Grodna, jego ojciec był w AK.

Ułatwiał nam trochę życie. Jak był na służbie, to pułkownikowi podawaliśmy bańkę zupy i czekoladę. Nie mogli go zmusić do mówienia. Był ranny w nogę. Z nami nie wyszedł, mówił, że nie chce być dla nas obciążeniem.

Był jeszcze Dagiel, bogaty volksdeutsch, który wiele rzeczy finansował. Dorobił się fortuny jako dyrektor fabryki w getcie. Też zależało mu na tym, żeby uciec.

Milcz, bo zastrzelę!

W zorganizowanej grupie było nas siedmiu: pięciu podporuczników i dwóch sierżantów. 9 maja 1945 roku, jak Niemcy skapitulowały, nastąpiło rozluźnienie dyscypliny.

Strażnicy chcieli koniecznie napić się wódki. Hrynkiewicz zaprosił kilku z nich do celi. Siedziało w niej pięciu więźniów. Przyszedł szef zmiany i jego dwóch podwładnych. Mówię do tego szefa: "Człowieku, wojna się skończyła, otwieraj celę i wypuść wszystkich. Trzeba Polskę odbudowywać". On do mnie "Taki synu, do czego mnie namawiasz?".

Ja byłem przeszkolony przez komandosów, przewróciłem go, wyciągnąłem pistolet, przystawiłem do łba i mówię: "Milcz, bo zastrzelę". Dwaj strażnicy też zostali rozbrojeni. Jeden z nich, Powichrowski się nazywał, sam oddał pistolet, powiedział, że jest z AK. Jego puściliśmy.

Wziąłem klucze od szefa zmiany, dałem je Hrynkiewiczowi. On znał dobrze więzienie, bo wcześniej zupy więźniom roznosił. Wypuściliśmy Kaźmierczaka, który miał już przygotowane swoje wytrychy. Wkrótce męskie cele więźniów politycznych były otwarte. Jednak nie wszyscy uciekli. Niektórzy mieli widocznie słabe obciążenia.

My wtedy mieliśmy już tych trzech strażników, ale resztę trzeba było jeszcze ująć. Poszliśmy w kilku do piwnicy, kazałem buty zdjąć, żeby było cicho. Jak który strażnik przechodził, pchaliśmy go za kratę, a tam już czekali inni. W ten sposób nałapaliśmy trzynastu strażników. Pięknieśmy ich na korytarzu ułożyli. Nie próbowali się bronić. Miałem zresztą pistolet. Nie było z nami żartów.

Wyszedłem na górę, żeby otworzyć cele w damskim oddziale. W tym czasie Dagiel wypuścił jednego strażnika, który ubłagał go, twierdził, że sprowadzi resztę strażników, żeby ich zatrzymać. Nazywał się Jabłoński, pamiętam to nazwisko. On właśnie włączył alarm. Ściągnąłem Kaźmierczaka z góry i mówię mu: "Trzeba uciekać, nie ma ratunku" Gdyby Dagiel nie wypuścił tego strażnika, akcja zakończyłaby się zupełnie inaczej. Plan był inny. Mieliśmy czekać, aż z terenu wrócą samochodem strażnicy. Miałem klucz od magazynku z bronią. Chcieliśmy dozbroić grupę ludzi, zatrzymać strażników i odjechać. Niestety, nie wyszło.

Jedźcie na Zachód

Gdy włączył się alarm, Hrynkiewicz szybko otworzył furtkę na koszary, z tyłu. Był tam skomplikowany zamek, ale Henio był sprytny. Gdy zebrało się więcej osób, strażnik z wieży strzelił w naszym kierunku. Któryś krzyknął, że partyzanci opanowali więzienie, więc strażnik rzucił karabin, zeskoczył i... uciekł z nami.

Z ostatnią grupą wyszedłem i ja. Uciekaliśmy przez Wiejską, zatrzymaliśmy się w lasku blisko dzisiejszej Akademii Muzycznej. Przeszliśmy między Białymstokiem a Starosielcami, kierowaliśmy się na Knyszyn. Była już szarówka.

Z więzienia uciekło ponad sto osób, choć wywiad AK-owski podał, że było to 376 osób. A ile wyszło naprawdę? Taki bałagan w aktach był, że do końca nie wiadomo.

Już po naszej ucieczce skontaktował się z nami pułkownik Stanisław Sędziak, w okresie okupacji szef sztabu Okręgu Nowogródzkiego AK, w 1944 roku jeden z dowódców operacji "Ostra Brama" (akcji wyzwolenia Wilna - przyp. red.), skoczek, cichociemny. W 1945 roku likwidował Białostocki Okręg AK. Jak się u niego zameldowaliśmy, zrobił nam lewe dokumenty, dał trochę pieniędzy i powiedział: "Jedźcie na Zachód".

Ale pojechaliśmy do Gdańska. Osiedliliśmy się tam. Jeden z nas, radiotelegrafista, miał przed wojną zaliczone dwa lata politechniki. Zameldował się pod swoim prawdziwym nazwiskiem, żeby mieć indeks na studia. I wtedy zaczęli nas lokalizować. Chcieli nawet pozamykać, ale zatrzymali tylko Zbyszka Zalewskiego, który miał karę śmierci. Nie wiedzieli, że jest z wyrokiem. Wtedy go zwerbowali, na konfidenta. On by wszystko podpisał, żeby tylko się wymknąć.

W Gdańsku mieszkałem przez rok. Jak już naszą grupę rozszyfrowali, to wróciłem i wstąpiłem do WiN-u. Nie bałem się, bo i czego? A później się ujawniłem.

Grozi wam dziesięć lat

Z moim zastępcą schowaliśmy u pewnego gospodarza siedem sztuk broni, granaty... Prosiliśmy, żeby nikomu o tym nie mówił. Tymczasem "Huzar"; się nie ujawnił, a gospodarz puścił farbę. "Huzar" (Kazimierz Kamieński, dowódca WiN, stracony w 1953 roku w białostockim więzieniu - przyp. red.) schowaną przez nas broń zabrał. Nie mam o to do niego pretensji, zresztą to był mój kolega szkolny. Ale "Huzar&" miał u siebie konfidenta. UB wszczęło dochodzenie.

Przyjechał do mnie zastępca naczelnika UB wojewódzkiego, dobry znajomy jeszcze sprzed wojny, który do wujka koło Tykocina na zarobek przychodził. Mówi: "Słuchaj, z tobą źle. Schowaliście broń, grozi wam po 10 lat''. Mówię: "Czy dasz radę to jakoś załatwić?". On mi na to: "Ciężko będzie".

No i tego gospodarza tłukli po gębie do momentu, aż zapomniał, czyja to broń była. Papiery z jego wcześniejszymi zeznaniami zniszczyli.

UB nie miało na mnie niczego konkretnego. Potem, owszem, wzywali mnie często na komisariat, wypytywali, ale ode mnie za wiele nie mogli się dowiedzieć, byłem nieźle przygotowany do tych spotkań. Stosunkowo byli do mnie grzeczni.

W 1945 roku miałem 24 lata. Dziś mam 88.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna