Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najpierw porwali mu córkę...

Michał Borowski
Józef Bałdyga nie chce komentować pożaru swojej firmy
Józef Bałdyga nie chce komentować pożaru swojej firmy
Jest drobny i bardzo szczupły. Nikt by nie zgadł, że ma już pięćdziesiątkę. I że ma w sobie tyle siły, by poradzić sobie z tak tragiczną sytuacją. Już następnego dnia po pożarze zakładów mięsnych JBB Józef Bałdyga, ich właściciel, mówi: - Odbudujemy je.

Opanowany, kompetentny, odpowiedzialny. Lubiany przez pracowników. Nie lubi się chwalić, nie lubi rozmawiać z dziennikarzami. Nie zależy mu na rozgłosie, nagrodach, medalach. Chce tylko spokojnie robić swoje - dla rodziny, dla ludzi, których zatrudnił. Jeśli rozmawia, to o sprawach zawodowych, nie chce przed nikim odkrywać tajemnic prywatnego życia. Zapewne nie tylko dlatego, że ceni prywatność. Wcześniejsza tragedia musi go boleć do dziś. Bo bolałaby każdego ojca.

Dwie tragedie

Pięć lat temu, w biały dzień, z warszawskiej ulicy porwano jego córkę Ewelinę. Nigdy nie wróciła do domu.
- Czy można porozmawiać z właścicielem? - pytamy sekretarkę w zakładzie w Łysych.
- Na jaki temat? - dopytuje. Chce znać szczegóły.
- Tylko jedno pytanie: czy te dwie tragedie, pożar i porwanie, mogą się jakoś ze sobą łączyć? Proszę przekazać to szefowi...
- Ja o takie rzeczy go pytać nie będę - jest oburzona. - Wiem, o czym mówicie, ale ja z nim o tym nie rozmawiam. Mogę powiedzieć tylko jedno: te sprawy na pewno się ze sobą nie łączą. Ludzie jak zwykle jakieś bajki opowiadają i w nie wierzą. A szefa dla dziennikarzy nie ma. I na pewno na takie tematy rozmawiać z wami nie będzie.

Józef Bałdyga nigdy nie wypowiadał się publicznie na temat porwania córki, chociaż minęło już pięć lat. Inaczej niż rodzina Krzysztofa Olewnika, która walcząc o pamięć syna, o ukaranie winnych, odważyła się stanąć oko w oko z opinią publiczną. Bałdyga nie, raczej zamknął się w sobie. Tyle że zapomnieć trudno.
Marzec 2005 roku. To był czas, kiedy biznesmeni z województwa mazowieckiego nie mogli czuć się spokojnie. Chociaż nie mówiono o tym oficjalnie zbyt dużo, w regionie trwała czarna seria porwań dla okupów. Gangsterzy porywali najczęściej członków rodzin biznesmenów, potem żądali setek tysięcy euro. Gdy podejrzewali rodzinę o kontakt z policją, wysyłali jej coś, co należało do porwanego. Zdarzało się, że były to... obcięte palce. Właśnie dlatego media nazwały tę grupę gangiem obcinaczy palców. Rodzina Bałdygów dostała kosmyk włosów Eweliny. Żeby wiedzieli, że porywacze naprawdę ją mają.

Ewelina nie miała szans

Jak doszło do porwania? Ewelina wyszła ze szkoły w Warszawie. Szła do swojego samochodu. Nagle ze stojącej obok furgonetki wyskoczyło kilku mężczyzn i wciągnęło ją do środka. Dziewczyna nie miała szans. Porwanie zarejestrowała kamera przemysłowa, znajdująca się na jednym z sąsiednich budynków. Niestety, obraz był złej jakości i dotychczas nie zidentyfikowano sprawców.

Potem - typowa dla gangu technika. Wysyłanie SMS-ów rodzinie z żądaniem okupu. Wskazanie miejsca, gdzie okup ma zostać złożony. Na miejscu - pustka, nikt nie zabiera zostawionych pieniędzy. I tak kilka razy. Wreszcie załamana rodzina zawiadamia policję. Kolejne dni mijają na próbach ustalenia czegokolwiek. W końcu porywacze podają kolejną datę i miejsce przekazania okupu. Policja do dziś nie chce powiedzieć, jakie były żądania porywaczy. Wszystko wskazuje jednak na to, że pieniądze zostały zrzucone z mostu. Dokładnie tak, jak zrobiła rodzina Krzysztofa Olewnika starająca się o jego uwolnienie. To nie jedyne podobieństwo w obu tych sprawach.

Pieniądze tym razem dotarły do porywaczy. Ale efekt był żaden. Eweliny po prostu nie było.
Policja zapewniała, że przy sprawie pracowali najlepsi funkcjonariusze. Odnaleźli dom, w którym była przetrzymywana Ewelina i jeszcze jeden porwany mężczyzna. Niestety, gdy policjanci weszli do budynku, okazało się, że ktoś szczotką wyszorował w nim drewnianą podłogę. Mimo to policjantom udało się odnaleźć drobne ślady świadczące o tym, że Ewelina była właśnie tutaj. Ale to za mało, by bandyci mogli odpowiedzieć za jej porwanie, a może także za zabójstwo. Gdy w 2008 r. stanęli przed sądem, sprawa Eweliny nie znalazła się w akcie oskarżenia. Brakowało dowodów.

Na czele stał Ojciec

Szefem wspomnianego gangu był Grzegorz K., pseudonim Ojciec. Jego i ośmiu innych bandytów policja zatrzymała jeszcze w 2005 r. Mimo to do dziś wielu przypisywanych im porwań nie udało się wyjaśnić. Byli perfekcyjnie przygotowani. Mieli sprzęt, kupowany wyłącznie na konkretną akcję. Kilkanaście samochodów przeznaczonych do popełniania przestępstw. Domy, w których można było długo i bez podejrzeń więzić ludzi. Działali od 2001 r., najwięcej porwań dokonali w latach 2003-2005.

Wywodzili się z tzw. grupy mokotowskiej, jednej z najbardziej znanych w Polsce i najbardziej bezlitosnych grup przestępczych. Jedna z policyjnych hipotez wskazuje, że gangsterzy czuli się do tego stopnia silni, iż swoimi metodami na przeprowadzenie porwania dzielili się z innymi przestępcami, m.in. z gangiem Wojciecha Franiewskiego, który porwał Krzysztofa Olewnika. Zresztą analizując oba te porwania wyraźnie widać podobieństwa. W obu przypadkach porwano dzieci biznesmenów działających w branży mięsnej. Przestępcy w podobny sposób kontaktowali się z rodzinami, ustalili sposób przekazywania pieniędzy. Wreszcie - nie wypuścili porwanych. Olewnika zamordowali, Ewelinę prawdopodobnie też. Policjanci są jednak zgodni co do tego, że obu tych przestępstw nie popełnił ten sam gang.

Cena milczenia?

Porwania łączy jeszcze jedna kwestia: wątpliwości co do zachowań niektórych policjantów. W przypadku Olewnika zaczęła je ujawniać rodzina. W przypadku Eweliny - sędzia Barbara Piwnik, która prowadzi sprawę gangu Ojca. Ogólnopolskie media obserwując rozprawy informowały, że sędzia ujawnia nieudolność funkcjonariuszy oraz rażące luki w akcie oskarżenia. Na jaw wyszło m.in., że jeden z policjantów przetrzymywał u siebie w domu dowody, czyli telefony komórkowe, którymi posługiwał się Ojciec. Jak wyjaśniał funkcjonariusz, zapomniał je oddać...
Sprawa wciąż jeszcze się toczy. Część gangsterów odpowiada z wolnej stopy, a więc są na wolności. Czy mogą mieć związek z pożarem zakładów w Łysych? Czy mogli je podpalić choćby po to, by ojciec Eweliny dalej milczał?

- To bajki - mówią w firmie.
Józef Bałdyga wciąż milczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna