Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To jest miłość!

Urszula Ludwiczak [email protected]
Eugenia i Stanisław Dymniccy ślub cywilny brali 11 lutego 1950 roku, a kościelny trzy dni później, dokładnie w walentynki. Do dziś Święty Walenty nad nimi czuwa, bo miłość w ich związku nie ustała.
Eugenia i Stanisław Dymniccy ślub cywilny brali 11 lutego 1950 roku, a kościelny trzy dni później, dokładnie w walentynki. Do dziś Święty Walenty nad nimi czuwa, bo miłość w ich związku nie ustała.
Co jest potrzebne, aby przetrwać 60 lat w małżeństwie? Dużo wyrozumiałości dla drugiej osoby i wspaniała rodzina - mówi Eugenia Dymnicka z Białegostoku, która z mężem Stanisławem właśnie obchodzi diamentowe gody.

Eugenia i Stanisław Dymniccy ślub kościelny brali dokładnie 14 lutego 1950 roku. Niewykluczone więc, że nad ich tak długim i zgodnym pożyciem czuwał także Święty Walenty - patron wszystkich zakochanych. - Może i coś w tym jest - zastanawia się dzisiaj pani Eugenia. - Chociaż przed laty nikt o walentynkach nie słyszał.

Ślub był już po miesiącu

Historia diamentowej pary jest niezwykła. Eugenia i Stanisław poznali się w styczniu 1950 roku.
- Spotkaliśmy się i zaraz za dwa tygodnie już dawaliśmy na zapowiedzi - wspomina Eugenia. - A ślub był po miesiącu naszej znajomości. Wychodziłam za mąż, a tak naprawdę to nie wiedziałam za kogo. Ale tak miało widocznie być.

Eugenia miała 20 lat, Stanisław - 29. Ślub cywilny był w sobotę, 11 lutego.
- A kościelny we wtorek - opowiada pani Eugenia. - Było wtedy takie zarządzenie, że nie dają w sobotę ślubów kościelnych, bo wtedy w niedzielę nikt z gości weselnych do kościoła nie pójdzie. To nasz ślub kościelny był w środku tygodnia. A po nim wesele. Trochę to komplikowało życie, ale wesele musiało być.

Małżeństwo zamieszkało w domu przy ul. Radzymińskiej. Tam na świat przyszła trójka ich dzieci: Elżbieta, Bożena i Roman. Eugenia pracowała w fabryce włókienniczej, Stanisław w piekarni. Pracowali na zmiany, trzeba było dzielić się opieką nad dziećmi.

- Jakoś obywało się bez większych problemów - mówi pani Eugenia. - Ale nie było tak zupełnie bez kłótni. Wiadomo, że w niebie anioły się pokłócą, to co dopiero w życiu. Czasem trzeba, aby jeden drugiemu ustąpił. No i trzeba ze sobą się jakoś dogadywać. Każdy musi znaleźć własny sposób.
W domu przy Radzymińskiej mieszkali do czasu, aż zapadła decyzja, że zostanie on wyburzony.
- Dzieci już były usamodzielnione, mieszkały w tej okolicy. To i my chcieliśmy przeprowadzić się w pobliże. I tak zamieszkaliśmy na ul. Sokólskiej, tu jesteśmy do dziś - opowiada pani Eugenia. - Rodzinę mamy blisko. Syn mieszka w tym samym bloku, córki też niedaleko.
Dymniccy doczekali się pięciorga wnuków i 7 prawnuków.

- Gdy mamy jakieś rodzinne uroczystości czy święta, zbiera się kilkadziesiąt osób - podkreślają z radością. - Trzymamy się wszyscy razem.

Dziadkowie to dla nas wzór

Dymniccy wychowali dzieci najlepiej, jak umieli. Jak dziś wspominają, pani Eugenia trzymała je twardą ręką, pan Stanisław rozpieszczał i krył. Przekazali im najważniejsze zasady i wartości w życiu. I to procentuje.

Dzisiaj głową domu jest pani Eugenia, pan Stanisław od kilku lat wymaga opieki. Nie chodzi, prawie nie mówi. Pani Eugenia opiekuje się mężem , karmi, pielęgnuje, kładzie spać. Każdego wieczora do rodziców przychodzi też Roman, aby pomóc w pielęgnacji ojca.

- Mąż czasem powie jakieś słowo, ale przeważnie porozumiewamy się na migi - mówi pani Eugenia.
- Teraz za to do woli może mówić babcia - śmieje się ich wnuczka Joanna. I już poważnie dodaje: - Cała nasza rodzina uważa dziadków za wzór małżeństwa i tego, jak należy żyć z drugim człowiekiem. Widzimy po nich, że można przeżyć z kimś tyle lat, mimo problemów, wzlotów i upadków. Babcia wyznawała zresztą całe życie zasadę, że co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza. I kazała swoim dzieciom zastanawiać się poważnie, przed podejmowaniem takich decyzji, bo potem nie będzie odwrotu.

- Gdy syn powiedział nam, że się żeni, odpowiedziałam: twoja decyzja, ale pamiętaj, że jak już powiesz "tak", to klamka zamknięta, decyzja obowiązuje do śmierci - mówi pani Eugenia. - I syn się ożenił. Do dziś ma zgodny związek, chociaż przyszłą żonę też znał krótko. Jeszcze w styczniu chodził z inną dziewczyną, w lutym zaczął z przyszłą żoną, a w maju już był ich ślub. Może takie szybkie decyzje, jak i w naszym, i w ich przypadku to sposób na sukces?

Medal od prezydenta

14 lutego u Dymnickich będzie wielkie rodzinne święto. Zjadą się wszyscy. Eugenia i Stanisław dostaną też medal za długoletnie pożycie od prezydenta RP.

- Dziadkowie mieli dostać taki medal już 10 lat temu, na złote gody, ale tuż przed uroczystością dziadek babcię rozzłościł i po medale nie poszli - śmieje się pani Joanna. - W tym roku już dopilnujemy, aby ten medal dotarł.

- Te 60 lat to zleciało nie wiadomo kiedy - przyznaje pani Eugenia. - Tak jakby jednymi drzwiami wszedł, drugimi wyszedł. Ale to dlatego, że jesteśmy szczęśliwi. Jest duża rodzina, wszyscy są ze sobą blisko. To nasze największe bogactwo.

W niedzielę, 14 lutego, medale za długoletnie pożycie małżeńskie w imieniu prezydenta RP dostanie aż 57 białostockich par, które przeżyły razem co najmniej 50 lat. Bo złote gody, nie mówiąc o diamentowych, to nie lada wyczyn. Jak wynika z danych statystycznych, najwięcej małżeństw w naszym regionie rozchodzi się 5-9 lat po ślubie, krytyczne są też okresy między 10. a 14. rokiem małżeństwa. Ale np. w 2008 roku doszło do 133 rozwodów w parach będących po ślubie ponad 30 lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna