Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bo strzelał do hostii...

Redakcja
Drewniany krzyż z grobu myśliwego postawiono (po wybudowaniu mu murowanego pomnika) przy drodze. Mieszkańcy Holonek boją się tamtędy chodzić po zmroku...
Drewniany krzyż z grobu myśliwego postawiono (po wybudowaniu mu murowanego pomnika) przy drodze. Mieszkańcy Holonek boją się tamtędy chodzić po zmroku...
Teraz jego duch straszy w polu.

Historię myśliwego, który przestrzelił hostię, znają w Holonkach i okolicy prawie wszyscy. Chociaż od tajemniczych wydarzeń minęło już wiele lat, ludzie nie chcą o tym mówić. Boją się, że duch myśliwego może powrócić i nawiedzić ich domy.

Holonki to wieś w gminie Brańsk. Wciąż krążą tu niesamowite opowieści o duchu, który w latach 50. ubiegłego wieku grasował w jednym z gospodarstw. Andrzej Sobolewski, białostoczanin, który przeniósł się na wieś i prowadzi w Holonkach karczmę Upita, od lat zbiera informacje na ten temat, starając się dociec, co naprawdę wydarzyło się tu przed laty.

- Żyją jeszcze naoczni świadkowie tamtych wydarzeń - mówi Sobolewski. - To są już dzisiaj starsi ludzie. Z ich relacji wynika, że miał tu miejsce jeden z najbardziej spektakularnych przypadków manifestacji nieznanej siły na Podlasiu w XX wieku. Ludzie są przekonani, że ich sprawcą był... duch myśliwego z Holonek.
84-letnia Leokadia P. doskonale pamięta myśliwego, znała go za życia.

- Nazywali go Jozafat - wspomina pani Leokadia. - Mieszkał z rodziną za wsią na koloni. Całe życie polował, buszował po lesie. Zawsze chodził zarośnięty, ponury, rzadko się odzywał, z ludźmi niechętnie rozmawiał. Na "dzień dobry" to tylko głową kiwnął. Kiedy w lesie pojawił się piękny, ogromny jeleń, Jozafat dostał obsesji na jego punkcie. Chciał koniecznie ustrzelić zwierzę, ale nie mógł podejść na odległość strzału. Chodził za tym jeleniem blisko pół roku, aż wychudł i zmizerniał.

Miejscowi mówią, że myśliwy "zaprzedał duszę złemu", żeby tylko upolować jelenia. Podobno poszedł do kościoła, przyjął komunię, wyjął opłatek z ust, przybił go do krzyża i przestrzelił z dubeltówki. Ponoć tego samego dnia upolował jelenia. Uradowany przybiegł do domu i kazał synom zaprzęgać konia do fury, żeby przywieźć zdobycz. Był wieczór, więc postanowiono odłożyć to do następnego dnia. Jozafat z rana już nie wstał. Umarł we śnie.

Zaczęło się tuż po śmierci

Już podczas modłów żałobnych drzwi trzy razy same się otworzyły i zamknęły z wielkim hukiem. Potem popsuty od lat budzik nagle zaczął dzwonić. Ludzie się wystraszyli, niektórzy uciekli.

Na dobre duch zaczął straszyć kilka tygodni po pogrzebie. Najczęściej rzucał przedmiotami w rodzinnym domu - fruwały łyżki, noże, talerze. Pukał, stukał, hałasował, przewracał naczynia, otwierał drzwi. Często słychać było kroki, kilka razy domownicy widzieli jakąś twarz w oknie. Szczególnie upodobał sobie rzucanie polanami na środek chaty. Przenosił je z podwórka, bez otwierania drzwi - przenikały przez ściany. Popiół z pieca wsypywał do łóżka. Nie robił nikomu krzywdy, manifestował jedynie swoją obecność.

W budynkach gospodarczych też straszyło. Waliły drzwi od stodoły, skrzypiały belki, latały widły i grabie. Przy domu pojawiał się czasami czarny pies, którego nigdy wcześniej nie widziano we wsi. Próbowano go karmić - nie jadł, krążył tylko wokół zabudowań. Strzelali do niego, wtedy nagle znikał.

Kłóciła się z duchem

Mieszkańcy domu z czasem przyzwyczaili się do obecności niewidzialnego intruza i traktowali go jak domownika.

- Nie przepadał za jedną ze swoich synowych - opowiada pani Leokadia. - Dokuczał jej i robił różne psikusy. To była pobożna i dziarska kobieta. Mówiła, że kiedyś nie pozwolił jej przynieść drewna na opał. Co ona weźmie polano, to coś je zabierze i odrzuci. Często wytrącał jej z ręki kubek z piciem. Innym razem straszył krowę podczas dojenia. Rugała go wtedy. Krzyczała: "Czego tu? Jak już umarł, to niech idzie tam w te zaświaty!". Po chwili niewidzialna ręka wyszarpnęła stołek, na którym siedziała.

- Ta siła była inteligentna - mówi Andrzej Sobolewski. - Potrafiła obserwować, myśleć, jej działania były adekwatne do sytuacji. Rozumiała, co się do niej mówi i chyba umiała czytać w ludzkich myślach.

Miejscowy listonosz bawił się z duchem. Stukał rytmicznie ołówkiem w stół, a on mu odpowiadał stukaniem w tym samym rytmie. Kiedy listonosz zaczął się śmiać, nagle z pieca wyleciała fajerka i spadła mu pod nogi.

Sprawiedliwość zza grobu

Rodzina próbowała zadbać o spokój duszy kłopotliwego lokatora. Przyjeżdżali księża, święcili dom, odprawiali msze. Nie pomogło. Wyświęcenie grobu także nie przyniosło rezultatu. Ktoś poradził, żeby odprawić msze w kilku kościołach jednocześnie. Po tym zjawiska ustały. Jednak, kiedy dzieci pokłóciły się o majątek, duch znowu zaczął działać.

Po śmierci Jozafata czwórka jego dzieci podzieliła gospodarstwo między siebie. Najwięcej dostał najstarszy syn, najmniej najmłodszy. Ta niesprawiedliwość prawdopodobnie rozzłościła ducha. Zaczął przenosić od bogatszego syna do biedniejszego wszystko, co miało jakąś wartość: narzędzia gospodarskie, drewno opałowe, nawet mydło. Wszystko działo się bez hałasu i najczęściej w nocy. Z dnia na dzień w części domu należącej do młodszego z braci pojawiały się nowe przedmioty. Pewnej niedzieli po powrocie z kościoła domownicy nie mogli otworzyć drzwi. Okazało się, że cała sień była zawalona drewnem - duch przyniósł polana z podwórka starszego brata.

Zrzucał milicjantom czapki z głów

Wieść o duchu rozeszła się szeroko po okolicy. Sprawą zainteresowała się władza. Do Holonek przyjeżdżała milicja, Służba Bezpieczeństwa i wojsko.
79-letni pan Stanisław R. z Holonek towarzyszył milicjantom podczas pobytu w nawiedzonym domu i był świadkiem niezwykłych zjawisk:

- Było ich trzech, przyjechali z Bielska. Weszli, usiedli, zaczęła się rozmowa - opowiada. - Jeden z milicjantów nie zdjął czapki. Nagle osełka do noży, która leżała na okapie pieca, przeleciała przez cały pokój i walnęła w daszek czapki milicjanta. Czapka spadła na podłogę. Wystraszony milicjant podniósł ją i już trzymał w rękach. Po chwili na środek chaty klapnęła motyka z namarzniętym śniegiem. Za jakiś czas na stół spadł nóż, zakręcił się i znieruchomiał.
Później było jeszcze gorzej. Z szafki wyleciał kubek i rozbił się z trzaskiem o podłogę.

Na stole zasłanym obrusem leżał chleb i stał krzyżyk. W pewnym momencie obrus zaczął się marszczyć, jak gdyby ściskały go czyjeś niewidzialne palce i powoli zsuwać ze stołu. Nie spadł, zatrzymał się, gdy krzyżyk dojechał do krawędzi blatu. Po tym wystraszeni milicjanci szybko wyszli i odjechali.
Stanisław R. nadal się boi. Po powrocie z nawiedzonego domu u niego także zaczęły się dziać dziwne rzeczy: fruwały drobne przedmioty, słyszał dziwny szum w uszach.

Ludzie opowiadają, że kiedy do gospodarstwa Jozafata przyjechali wojskowi, to ich także straszyło. Coś powyrzucało im pistolety z kabur i powyjmowało zamki z karabinów. Żołnierze wyjmowali naboje z broni, bali się, że sama zacznie strzelać.
Tajemnicze zjawiska trwały w Holonkach kilka lat. Ustały po tym, jak na grobie myśliwego wybudowano murowany pomnik. Drewniany krzyż, który był tam wcześniej, postawiono przy drodze. Stoi tam do dziś.

Dzisiaj już nic nie straszy, ale…

Domu, w którym niegdyś najbardziej "rozrabiał" duch Jozafata, już niestety nie ma. Dzieci pokutnika także poumierały. Obecnie gospodarstwo prowadzą jego wnukowie, jednak oni nie chcą rozmawiać o dziadku. Inni mieszkańcy wsi o duchu pokutnika mówią zaś chętnie. Przyznają też, że po zmroku nikt z nich nie ma odwagi samotnie przejść obok dębowego krzyża, który niegdyś stał na grobie myśliwego.

- Jeden z sąsiadów opowiedział mi w tajemnicy, co mu się przydarzyło kilka lat temu, gdy wracał wieczorem do domu - mówi Andrzej Sobolewski. - Kiedy minął krzyż, postanowił skrócić sobie drogę i iść przez łąkę. Nie mógł jednak trafić do domu. Jak mówił, coś go przez całą noc prowadzało po łące. Dostał jakiegoś dziwnego otępienia. Dopiero jak się rozwidniło, przerażony i wycieńczony znalazł drogę. Później poszedł obejrzeć miejsce, po którym błąkał się w nocy. Okazało się, że krążył w kółko - wydeptał w trawie ścieżkę w kształcie okręgu.

Ludzie w Holonkach boją się. Nie mają pewności, czy duch odszedł już na dobre.
Sobolewski w sprawach paranormalnych całe życie był sceptykiem. Z okien jego karczmy widać krzyż z grobu myśliwego. Kiedy z rana odsłania firanki, zawsze czuje lekki niepokój.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna