Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielkanoc to... nie tylko pisanki

Redakcja
Dr Artur Gaweł, etnograf, kierownik Białostockiego Muzeum Wsi, autor dwóch książek: "Zdobnictwo drewnianych domów na Białostocczyźnie” i "Zwyczaje, obrzędy i wierzenia agrarne na Białostocczyźnie od połowy XIX do początku XXI wieku” oraz wielu artykułów, folderów i katalogów z zakresu etnografii północno-wschodniej Polski.
Dr Artur Gaweł, etnograf, kierownik Białostockiego Muzeum Wsi, autor dwóch książek: "Zdobnictwo drewnianych domów na Białostocczyźnie” i "Zwyczaje, obrzędy i wierzenia agrarne na Białostocczyźnie od połowy XIX do początku XXI wieku” oraz wielu artykułów, folderów i katalogów z zakresu etnografii północno-wschodniej Polski.
Panny na wydaniu czuły się wręcz obrażone tym, jeśli kawalerowie ich nie polali wodą, co mogło oznaczać, że nie są wówczas atrakcyjne.

Artur Gaweł jest etnografem, który swoje zainteresowania badawcze ulokował na Białostocczyźnie. Jak bogaty to w obrzędy magiczne region, zdradza Teresie Muszyńskiej.

Nie będziemy mówić o pisankach, kraszankach czy malowanych jajkach, bo to aż nadto wydaje się być znane…
- O, niekoniecznie. Dziś traktuje się pisanki jako element dekoracyjny wielkanocnego stołu, ale jeśli chodzi o tradycję i wierzenia, to już tylko starsi ludzie, i to nieliczni, mieszkający w naszym regionie znają i stosują obrzędy magiczne z nimi związane. A trzeba pamiętać, że już w wierzeniach słowiańskich jajko było symbolem życia, tego ukrytego, mającego dopiero się narodzić. Chrześcijaństwo zaadaptowało tę ideę znakomicie identyfikującą się z świętami Wielkanocy. Dzięki poświęceniu w Wielką Sobotę, jajko nabierało dodatkowej magicznej mocy. Skorupki nie mogły być po prostu wyrzucone. Wierzono, że zakopane na polach zapewnią urodzaj, a rozsypane wokół pni drzew w sadzie dadzą obfite zbiory owoców. Ponadto miały chronić przed szkodnikami, kretami, chwastami. Zastosowań, które dziś są niemal całkowicie zapomniane, było naprawdę wiele.

Mimo wszystko, o pisankach co nieco wiemy, a są przecież obrzędy, które już niemal całkowicie zanikły.
- Przykładem może być choćby obrzędowość związana ze święceniem palm. Powszechnie święci się je w kościołach i cerkwiach i właściwie na tym koniec. Co ciekawe, zachowały się jeszcze miejscowości, gdzie można zobaczyć tradycyjne, nasze, regionalne palmy - kilka wierzbowych gałązek ozdobionych wstążkami. Nie wileńskie, czyli te wykonane z bibuły i suszonych kwiatów. Dawniej palma występowała w wielu zwyczajach ludowych w ciągu całego roku obrzędowego. Wspomnę o najbardziej może charakterystycznych. Używano jej przy pierwszym, wiosennym wypędzaniu bydła na pastwisko, uderzając nią zwierzęta. Wierzono, że dzięki temu przekazuje się magiczną moc życia, zdrowia, a zwierzęta dzięki temu miały się dobrze hodować. Gospodarz, zaraz po poświęceniu, wtykał palmę w ziemię, żeby zapewnić zbożu ochronę przed gradobiciem, powaleniem przez wiatr, no i oczywiście, aby dawało obfite plony. Sadzono palmy przy studniach, wierzono bowiem, że wetknięcie w ziemię palmy, która wypuści korzenie i zacznie rosnąć, zabezpieczy tę studnię i w czas przyjścia Antychrysta tylko w niej woda będzie zdatna do picia. Dziś już tego raczej nikt nie robi.

Ale sama palma, podobnie jak pisanka, istnieje w naszej tradycji jako symbol, choć całkowicie pozbawiona znaczenia magicznego. Czy jest coś jeszcze, z czym nie spotkamy się ani w mieście, ani w białostockich wsiach, a co dawniej było żywe?
- Zacznę nieco przewrotnie od zwyczaju polewania się wodą, który jest z jednej strony bardzo powszechny, a z drugiej całkowicie oderwany od tradycji. Dziś ma to tylko i wyłącznie funkcję zabawy, nie ma już żadnego sensu ukrytego. Nasi przodkowie, jeżeli polewali się wodą, to tylko dlatego że wierzyli, iż wpłynie to na zdrowie, na powodzenie w całym roku. Panny na wydaniu czuły się wręcz obrażone tym, jeśli kawalerowie ich nie polali wodą, co mogło oznaczać, że nie są wówczas atrakcyjne. A wracając do pytania, niestety, są zwyczaje, które całkowicie zostały zapomniane. Choćby ten z Wielkiej Soboty, kiedy to młodzież wiejska zbijała z drągów huśtawki. Huśtali się na nich młodzi ludzie, ale i dorośli, wierząc, że dzięki temu nie będzie bolała ich głowa ani krzyż, a wysokie huśtanie się sprawi, że wyrośnie długi len. Zanikło też całkowicie wierzenie, że jeśli w czasie Wielkanocy gospodarz będzie się wylegiwał na łóżku, to wylegnie mu zboże. Z tego samego powodu gospodarze starali się nie spać w nocy z Wielkiej Soboty na Wielkanoc.

Czy ma Pan ulubiony zwyczaj wielkanocny?
- Bardzo pięknym zwyczajem, też, niestety, zamierającym, było wypiekanie busłowych łap. W dniu Zwiastowania, czyli 25 marca albo też 7 kwietnia, według kalendarza prawosławnego, gospodyni wypiekała ciastka, które miały formę busłowych, czyli bocianich łap. Te busłowe łapy były zjadane przez dzieci, które wierzyły, że dzięki temu będą się dobrze uczyć i nie będą chorować. Zdarzało się też, że wtykano te ciastka w gniazda bocianie, wierząc, że te szybciej przylecą. A bociany były symbolem wiosny, oczekiwanej tak samo przez nas, jak i naszych przodków.

Czy dzisiaj folklor to już tylko "cepelia", czy jednak jest w nim jeszcze coś żywego, autentycznego?
- Może nie tylko "cepelia", zwłaszcza że Cepelia w dawnym wymiarze już właściwie nie istnieje. Czy folklor jest żywy? Na pewno żywy jest ruch działalności zespołów folklorystycznych, zachowują one dużą wiedzę na temat pieśni i zwyczajów, kultywują dawne tradycje. Występują na festynach, przed publicznością. Jestem jednak głęboko przekonany, że wierzenia i zwyczaje magiczne w wielu miejscach są żywe. Jest to coś, o czym dziś niechętnie się mówi, bowiem jest to określane pejoratywnym słowem zabobony. Myślę tu, na przykład, o niektórych zabiegach magicznych związanych z uprawą roślin. Ot choćby przekonanie, że ogórki trzeba siać w poniedziałek, bo inaczej się nie udadzą.

Mieszkańcy wsi i miast różnili się niegdyś między sobą również zwyczajami. Jak to wygląda dzisiaj?
- Kiedyś osoba żyjąca na wsi była niesamowicie mocno związana z przyrodą, z cyklem zmian, które w niej zachodziły. Wiodła życie w zgodzie z naturalnym cyklem zmian zachodzących w przyrodzie. To dawało niesamowitą wrażliwość na jej uroki, dawało poczucie jedności z otaczającym światem, a jednocześnie wyznaczało właściwe miejsce człowieka w tym świecie. Miasta od samych swych początków były miejscem poznawania innego świata, łączności z nim. Dziś mieszkańcy wsi i miast różnią się już tylko chyba samym miejscem zamieszkania, a nie zachowaniami, zwyczajami, stylem życia. Spojrzenie na rzeczywistość jest takie samo. Naszą umysłowość kształtują media - słuchamy tych samych wiadomości, oglądamy te same seriale, używamy jednakowego języka. Gwara, tak charakterystyczna dla naszego regionu, dziś jest używana rzadko i tylko przez starsze pokolenie.

Jest Pan kierownikiem Białostockiego Muzeum Wsi leżącego na obrzeżach miasta. Ostatnio słyszy się, iż mają być do niego przeniesione jak miejskie budynki dawnego Białegostoku. Ile tak naprawdę jest w kierowanej przez Pana placówce wsi? Tej prawdziwej, autentycznej.
- Myślę, że zdecydowanie więcej niż miejskości. Sama idea przenoszenia miejskich budynków drewnianych do skansenu nie jest czymś niewłaściwym, wprost przeciwnie. W wielu skansenach powstają sektory miejskie, co jest spowodowane chęcią wzbogacenia ich oferty turystycznej. Natomiast w naszym przypadku jest to, w pewnym sensie, ostatni gest rozpaczy ratowania drewnianych budynków, które były bardzo charakterystyczne dla zabudowy Białegostoku, a które z różnych względów nie znajdują już miejsca w krajobrazie miasta, i które nie są w żaden sposób chronione. Ogromna szkoda, że nie zachowały się na terenie miasta budynki drewniane, w dobrym stanie, które pokazywałyby, jak piękne to miasto było kiedyś.

Co ma do zaoferowania Muzeum Wsi, którym Pan kieruje?
- Myślę, że nasza oferta jest na tyle bogata, że każdy coś ciekawego dla siebie znajdzie. Skansen to przede wszystkim budynki: budynki mieszkalne i gospodarcze kryte strzechą, dwór, trzy wiatraki, kuźnia, leśniczówka i gajówka, młyn wodny, remiza, maneż i wiele innych. Mamy w tej chwili 9 stałych ekspozycji, z leśną bimbrownią włącznie, o której zresztą było głośno w mediach. Mamy też cykl imprez plenerowych. Dzieciom i młodzieży proponujemy lekcje muzealne, w czasie których dzieci mogą poznać dawne zajęcia gospodarskie czy też regionalne zwyczaje. Przed Wielkanocą odbywają się pokazy malowania pisanek, robienia palm, pająków, takich, jakie kiedyś zdobiły wnętrza wiejskich chat. Staramy się podtrzymać dawne, ginące tradycje naszego regionu, które w tej chwili nie są doceniane, ale mam nadzieję, że po zachłyśnięciu się tym, co nam oferuje kultura globalna, nastąpi jakaś refleksja i wiele osób będzie chciało wrócić do tego, co jest nasze i tylko nasze, co zna z dzieciństwa, co usłyszało od swoich dziadków.
Ogromną rolę mają tu do odegrania szkoły. Uważam, że każdy uczeń powinien choć w kilku zdaniach powiedzieć coś na temat życia swoich przodków. Powinien mieć pojęcie, jakie święta obchodzili nasi dziadkowie czy pradziadkowie. A jeśliby do tego dołączyć jeszcze znajomość chociażby kilku dawnych zwyczajów, które młodzież umiałaby powiązać z poszczególnymi świętami, to byłby naprawdę duży sukces. Bylibyśmy wewnętrznie znacznie bogatsi, bardziej identyfikowalibyśmy się z miejscem, w którym żyjemy i - co równie ważne - moglibyśmy cokolwiek przekazać pokoleniom, które przyjdą po nas.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna