Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Znowu czujemy się oszukani

Magdalena Kleban [email protected]
Adam Łapiński (z lewej) i Artur Liminowicz (z prawej) walczyli w sądzie o wypłatę zaległych premii, których odmówiła im syndyk zakładu: – Nasze premie miały być tylko wstrzymane – mówią.
Adam Łapiński (z lewej) i Artur Liminowicz (z prawej) walczyli w sądzie o wypłatę zaległych premii, których odmówiła im syndyk zakładu: – Nasze premie miały być tylko wstrzymane – mówią.
Powiat białostocki: Premii nie będzie.

Wyprzedaż trwa

Koniec ZNTK Łapy nastąpił 28 lipca 2009 roku, kiedy sąd gospodarczy w Białymstoku ogłosił upadłość likwidacyjną zakładów. Od tego czasu firmą zarządza syndyk, która systematycznie próbuje sprzedać kolejne części majątku. Ostatnio znalazł się nabywca ośrodka wczasowego za nieco ponad 2 mln. Kolejny przetarg zaplanowano na 13 maja. Nic nie wskazuje na to, by udało się wznowić produkcję w ZNTK. Były wprawdzie podejmowane takie próby, nowy zarząd szukał kontrahentów - na razie bez większych rezultatów.

Pięć godzin zajęło wczoraj białostockiemu sędziemu komisarzowi Maciejowi Głosowi rozpatrzenie sprawy 85 byłych pracowników ZNTK Łapy. Domagali się oni wypłaty zaległych premii, których nie chciała im wypłacić syndyk zakładu. Liczyli, że zmusi ją do tego sąd, dlatego złożyli sprzeciwy w tej sprawie. Wyrok był jeden i ten sam dla wszystkich:

- Przy całym zrozumieniu dla trudnej sytuacji finansowej sędzia komisarz nie znalazł podstaw do uwzględnienia sprzeciwów. Zgodnie z prawem, zaległe premie wam się nie należą - uznał sąd.

Została bezradność

Tego orzeczenia w sądzie wysłuchało niewielu, około dwudziestu byłych pracowników. Byli spokojni. Tylko chwilę po ogłoszeniu przez sędziego postanowienia podniósł się wśród nich lekki szmer niezadowolenia. Potem opuścili głowy i zrezygnowani słuchali sędziego. Większość z nich walczyła o cztery-pięć tysięcy złotych, tylko nieliczni o kilkanaście.

- Może dla kogoś to mało, ale dla nas to naprawdę bardzo duże pieniądze - przyznaje Adam Łapiński. On pracował w ZNTK 28 lat, teraz jest bez pracy. A zasiłek kończy się już w maju. Co dalej, nie wiadomo - ale jego sytuacja jest wyjątkowo ciężka, samotnie wychowuje trójkę dzieci.

Jeszcze nie wie, czy będzie się odwoływał.
- Wątpię, czy to coś da. Poza tym to kosztuje. Teraz wprawdzie sąd, ze względu na moją trudną sytuację, zwolnił mnie z opłaty 200 złotych kosztów sądowych, ale kto wie, jak będzie następnym razem - przyznaje Łapiński.

A co ma powiedzieć Marzanna Wysocka? U nich w rodzinie w ZNTK pracowała nie tylko ona, ale i mąż. Teraz oboje są bez pracy. I żadnych widoków na przyszłość.

- Kto mnie teraz zatrudni? - pyta retorycznie kobieta. - Mam 49 lat, z czego 30 przepracowałam na jednym stanowisku, w jednym zakładzie. Ja już jestem "niezatrudnialna".

Takich historii wczoraj przed Sądem Rejonowym w Białymstoku można było usłyszeć bardzo wiele. Bo rzadko kto, z ponad 600 zwolnionych z ZNTK osób, znalazł pracę.

Równi i równiejsi

To już drugie "nie", jakie w sprawie swoich premii usłyszeli ostatnio byli pracownicy ZNTK. Wcześniej starali się uzyskać te pieniądze u syndyk.

- Wypłata tych premii byłaby sprzeczna z wewnętrznymi uregulowaniami ZNTK - tłumaczy tymczasem syndyk Alina Sobolewska. - To była premia regulaminowa, uzależniona od dodatniego wyniku finansowego. Tego w miesiącach, kiedy premii nie było, nie udało się uzyskać. Tak postanowił zarząd, a ja - przyznaję - poszłam ich śladem.

Ale ludzie świetnie pamiętają, że zarządowi, choć doprowadził zakład do upadku, premie - przynajmniej w części - zostały wypłacone. Jeśli syndykowi starczy pieniędzy, resztę spłaci później. Mówi się nawet o kilkuset tysiącach złotych. Jednak o tym syndyk z dziennikarzami rozmawiać nie chciała.

- Tak na zdrowy rozum, co tej syndyczce zależało, żeby wypłacić nam te pieniądze? Przecież to nie jej - nie może zrozumieć Artur Liminowicz, były pracownik ZNTK. Jemu też w maju kończy się zasiłek.

Sąd wydał identyczną decyzję, choć w oparciu o kompletnie inne przepisy prawa (m.in. orzeczenie Sądu Najwyższego z 1964 roku). Nie pomogło powoływanie się przez pracowników na regulamin zakładu, gdzie czarno na białym było, że pracownik prawo do premii nabywał niejako automatycznie, a dyrektor mógł jedynie wstrzymać wypłatę tych pieniędzy, kiedy nie został wykonany plan napraw taboru kolejowego. Sąd uznał, że dyrektor nie tylko mógł, ale był wręcz zobowiązany zabrać te premie, kiedy firma nie przynosiła zysku.

Za drogie odwołanie

Kolejne procesy w tej sprawie zaplanowane są na dzisiaj, środę, czwartek i przyszły poniedziałek. W sumie około 450 spraw. Ale ponieważ wszystkie sprzeciwy były identyczne (tylko opiewały na inne kwoty) - nietrudno zgadnąć, jak się zakończą. I już dzisiaj wiadomo, że nie wszyscy z pracowników zdecydują się na odwołanie, bo to kosztuje.

- I tak to wszystko to lipa. Te pieniądze nam się należały, a nas kolejny raz oszukano - mówili wczoraj zrezygnowani.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna