Powódź 2010
Przed podstawówkę w Rogowie (gm. Wilków na Lubelszczyźnie) jeden po drugim podjeżdżają tiry, busy i samochody osobowe, wypełnione darami dla powodzian. Za przednią szybą odręcznie napisana lub wydrukowana kartka "powódź", "akcja przeciwpowodziowa". W środku jedzenie, środki czystości, ubrania. Jeśli używane, to pakunki zostają w samochodzie, a kierowca dostaje instrukcję, jak dojechać do remizy; po dach wypełnionej odzieżą, której nikt nie chce...
Zalały ich stare szmaty
- Najpierw zalała ich woda, teraz stare szmaty - denerwuje się wolontariusz koordynujący akcją wypakowywania darów, które przyjeżdżają tu z całej Polski.
Dziewczyna z niebieskiego busa na warszawskich rejestracjach nie wierzy w to, co słyszy. Jej entuzjazm opada w jednej chwili. - Jak to? Przecież media ciągle trąbią, że potrzeba ciepłej odzieży, koców...
- Ale nowych. Tak zarządził wójt - ucina dyskusję Kuba, wolontariusz z Kazimierza. Później, gdy przez chwilę nie podjeżdża żaden nowy samochód, tłumaczy: - To jest wieś. Tu ludzie nie chcą chodzić w ubraniach po kimś.
Niektórzy jednak chcą. Jeszcze do ubiegłego piątku budynek szkoły w Rogowie tonął w tekstyliach. Wysokie na metr sterty swetrów, bluzek, butów szczelnie wypełniały korytarz i salki lekcyjne. Każdy mógł wejść i za darmo wziąć, co chciał. Chętnych nie brakowało.
Potrzeba gumowców, a nie chleba!
W szkole z dnia na dzień zamienionej na sztab przeciwpowodziowy nie tylko ciuchów jest za dużo. Ułożone w stos bochenki chleba szczelnie przykrywają ścianę korytarza przy kuchni.
- Nie zmarnują się, zamrozimy je - uspokaja Kuba, który od samego początku koordynuje akcję przyjmowania i wydawania darów w szkole w Rogowie. Wieści o tym, co trafia tu z całej Polski, rozsyłane są po całej okolicy.
Czasem wolontariusze chodzą od domu do domu informując, że w szkole można zjeść ciepły posiłek, dostać chleb, ubrania i środki czystości.
- Myślisz, że ludzie przyszli? - pyta retorycznie Kuba. - Większość jest zbyt dumna, by prosić o pomoc. Przy szkole kręcą się w większości te same twarze.
Największym powodzeniem wśród powodzian cieszą się gumowce i wodery. Ten towar rozchodzi się na pniu. Inny czeka na chętnych w podziemiach szkoły, tymczasowo przerobionych na magazyn. Lub na trawie, pod krzakiem, jak palety czerwonych jabłek, dar jednej z parafii z Otwocka. Miejscowi wcale się na ich widok nie ucieszyli: wręcz przeciwnie.
- Tony naszych jabłek zgniły w chłodniach, a ci nam holenderskie przywożą - denerwowali się niektórzy na widok wyładowywanych z tira skrzynek.
Gmina Wilków to hektary pól chmielowych i sadów. Z ich uprawy żyje większość tutejszych gospodarzy. Kiedy 95 proc. gminy znalazło się pod wodą, rolnicy stracili nadzieję na cokolwiek.
Gdzie są dary?
W jednym są zgodni. Na brak organizacji narzekają i mieszkańcy, i kierujący zbiórką darów wolontariusze. Im dłużej to trwa, tym częściej puszczają nerwy. Ludzie robią sobie awanturę nawet o butelkę domestosa ("Bo po co mu trzy? Jedna nie wystarczy?!"), a wolontariusze coraz częściej podnoszą głos. Jedni czują się upokorzeni, że muszą prosić, inni liczą siatki, z którymi wychodzą sąsiedzi. Są pretensje, złość, czasem łzy.
- Kazali stanąć w kolejce, to stanąłem. W końcu zapisali mnie na listę, ale nadal nic. Potem podpisać, to podpisałem. I nadal nic. Aż zapytałem: mam jeszcze stolik pocałować? Wtedy dopiero dostałem ten ręcznik - starszy człowiek pokazuje mi pomarańczowy materiał. Przyznaje, że jest głodny, ale do kuchni nie wejdzie. - A bo ja wiem? Może to tylko dla strażaków i weterynarzy? - macha ręką i odchodzi. A pod boczne drzwi do szkoły podjeżdża kolejny samochód. Tym razem dary z pobliskiego Wojciechowa.
- Kto pozwolił otworzyć samochód?! - Kuba jest dziś wyjątkowo nerwowy. - Mówiłem, żeby czekać, aż wpiszę na listę - dodaje już spokojniej i wyciąga zeszyt. Ludzi pracujących przy przyjmowaniu i wydawaniu darów dziwi coraz mniej. Poznają samochody i twarze tych, co przychodzą tu codziennie. I nigdy nie wychodzą z pustymi rękami.
- Nie wiem, po co im to. Zapasy na zimę robią? Sklep otworzą? - zastanawia się jeden z wolontariuszy.
- Wczoraj przypomniałem jednej pani, że nie jest tu sama. Obiecała, że więcej nie przyjdzie. A dziś znów ją widziałem - opowiada inny.
Hieny już pojechały
Pani Leokadia jest tu każdego dnia. I zawsze trafi na jakiegoś dziennikarza. Mnie popłakuje do kamery, grzebiąc w stercie ubrań. - Tyle lat żyję i jeszcze takiego nieszczęścia nie widziałam - wyciera rękawem łzy.
Ale nie wszyscy tutaj chcą znaleźć się w telewizji czy gazecie. Są tacy, co robią dziennikarzom awantury wykrzykując: "Po co filmujecie? Ludzi upokarzacie!". Inni zaś komentują pod nosem: "Wreszcie spokój, hieny już pojechały". Takich opowieści jest sporo przy kawie. Kawie, bo piwa od tygodnia w okolicy kupić nie można. Podobno na czas powodzi wójt zarządził w czterech, jedynych ocalałych z powodzi sklepach prohibicję.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?