Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Wodecki: Śpiewam, bo muszę... I lubię.

mwmedia
Zbigniew Wodecki jest twórcą wielu znanych przebojów dla małych i dużych
Zbigniew Wodecki jest twórcą wielu znanych przebojów dla małych i dużych mwmedia
O Białymstoku, "Pszczółce Mai" i... problemach z włosami Zbigniew Wodecki opowiada Urszuli Krutul

Jak się Panu gra w Białymstoku?
- Pamiętam moje pierwsze spotkania z Białymstokiem. Były jeszcze w amfiteatrze. Nie wiem czy on jeszcze istnieje, ja występowałem tam w czasach "matki komuny". Wtedy ludzie chodzili tysiącami na koncerty, było bardzo wesoło, wszystkie knajpy były zajęte. W Białymstoku czułem się jak u siebie w domu, w Krakowie. I nadal dobrze się tu czuję. Ulice są piękne i spokojne. Macie też piękny Pałac Branickich. To jest czad (śmiech). Jest to daleko od Krakowa, co nie zmienia faktu, że zawsze mi miło, kiedy mogę tu przyjechać. Macie też świetną orkiestrę w filharmonii. Muzycy bardzo dobrze grają. Jeszcze gdyby dużo zarabiali, byłoby elegancko.

A jak z naszą publiką?
- Uwielbiam ludzi ze Wschodu. Jesteście niesamowicie ciepli. Coś takiego zauważyłem też we Wrocławiu. Macie w sobie taką specyficzną melodykę. Teścia miałem ze Wschodu i on mnie zawsze utwierdzał w przekonaniu, że tu żyją świetni ludzie. Ja sam jestem w połowie góralem, a w połowie Ślązakiem. Ale zawsze pałałem sympatią do ludzi, którzy lekko zaciągali... A co do publiki, to na moje koncerty przychodzą bardzo różni ludzie, w różnym wieku. Przez wiele lat grania nazbierałem taki repertuar i takie rzeczy, którzy kojarzą się im z czasami, kiedy byli bardzo młodzi. Ludzie na moich koncertach przypominają sobie jak ich córka, która miała 4 latka słuchała "Pszczółki Mai". A teraz sama ma dziecko i puszcza mu tę piosenkę. Moje piosenki działają na wspomnienia. To jest bardzo ważne. Przekonałem się o tym w Australii, kiedy podszedł do mnie gość, który widocznie musiał wyjechać z Polski. On mnie zobaczył i się rozpłakał. Jak usłyszał "Maję", to przypomniała mu się kuchnia, mama, babcia - to wszystko, co było dla niego ważne jak był mały. I wtedy zrozumiałem, że tutaj nie ma co tupać nóżkami na tę "Pszczółkę Maję", tylko jak komuś sprawia to przyjemność i zmusza do refleksji to warto ją śpiewać.

Właśnie. Jak Pan teraz traktuje "Pszczółkę Maję". Jak przekleństwo, czy raczej dar od losu?
- Był taki okres, kiedy tupałem nogami, jak miałem to śpiewać. Ale to minęło. Chociażby przez takie wydarzenia jak te z Australii. Czas leci nieubłaganie, a mi pozostaje tylko się cieszyć, że ktoś jeszcze o mnie pamięta. A pamiętają w dużej mierze dzięki tej "Pszczole".

Czuje się Pan artystą wielopokoleniowym?
- Chyba jestem i chyba się czuję. Wie Pani to jest tak, że ja pewnie się czuję na spotkaniach z publicznością. I nieważne, w jakim są wieku, czy gram na stadionie, w hali koncertowej czy w filharmonii, czy w kameralnych warunkach przy świecach. Jakoś sobie radzę. Dlaczego tak jest? Może dlatego że od 4 czy 5 roku życia piłuje na tym instrumencie. Mam to opanowane. A na scenie przede wszystkim jestem muzykiem, a śpiewam bo muszę... i lubię.

Jak zaczęła się Pana przygoda?
- O! To za długo mówić (śmiech). Do rana byśmy stąd nie wyszli. Niedługo ukaże się książka na mój temat, to będzie sobie można tam wszystko przeczytać. Powiem tylko, że musiałem się muzyką zająć, bo byłem na to skazany. Mam to w genach. Wszyscy członkowie mojej rodziny od dziadków, rodziców, wszyscy byli i są muzykami. Musiałem grać. Problem w tym, że ja myślałem, że jak tata kupi mi skrzypce, to one będą same grały. I to był mój błąd. Ale dzieciństwo instrument mi odebrał. Jak wszystkim młodym ludziom, którzy się uczą grać na instrumentach.

Nie żałuje Pan?
- Nie, no skąd. Nie żałuję. Wręcz przeciwnie. Dziękuję Bogu, za to, że mogę być muzykiem. Jak to mówią, śpiewać każdy może, a do grania trzeba mieć i palec boży i bardzo ciężko pracować. I mi się udało przez taką ciężką robotę i ćwiczenie codzienne i pozbawienie radości dzieciństwa do czegoś dojść. Koledzy grali w piłkę, a ja musiałem uciekać, bo ojciec wracał z radia i musiałem ćwiczyć. Grać jedną etiudę, drugą. Utworów na skrzypce jest strasznie dużo i są strasznie trudne. I jak się chce grać na poziomie, to trzeba temu poświęcić życie. Dlatego na początku naszej rozmowy wspomniałem o zarobkach symfoników polskich. Że powinny być wyższe. Żyjemy niestety w takim kraju, gdzie się nie szanuje starszych, gdzie często brakuje autorytetów. Mamy zdolnych ludzi, którzy robią kariery na Zachodzie i w Europie, a nie u nas. Jak o nich myślę, to przypominają mi się czasy komuny. Nie mówię, że było wtedy dobrze, bo nie było. Ale komuna dbała o kulturę i sztukę. Pamiętam kiedy Festiwale Chopinowskie były transmitowane w telewizji. Kiedy można było nie wychodząc z domu obejrzeć konkurs Wieniawskiego. I był transmitowany w normalnych godzinach, a nie o 2 w nocy. Nie mówię, żeby zabijać ludzi sztuką, bo to można oszaleć! Chodzi mi o to, żeby ta sztuka miała jakieś swoje miejsce między reklamami.

Myślał Pan kiedyś co by robił, gdyby nie muzyka?
- Może robiłbym muzykę filmową. Bo mnie to kręci i dobrze mi się to pisze.

Muszę zapytać o Pana włosy...
- Wszyscy mnie o to pytają, nie wiem dlaczego (śmiech). Znam kolegów, którzy mają włosy grubsze, gęstsze, dłuższe.

A to bardziej kłopot, czy przyjemność?
- Dla mężczyzny kłopot! I to duży. I tak jak kiedyś powiedziałem, pięta achillesowa. Wie Pani ile ja czasu w tygodniu na mycie głowy tracę? Dwa razy po pół godziny to jest godzina. A wie Pani ile można zrobić w godzinę?! Zamiast suszyć je suszarką?

To czemu ich nie ściąć?
- Bo bym musiał od początku karierę robić. A na to nie ma czasu. Zostało mi jeszcze 4, 5 lat i co ja będę teraz na nowo zaczynał (śmiech)? Nie przywiązywałem nigdy zbytniej wagi do mojej fryzury i może dlatego wyrosły mi takie długie włosy. A muszę powiedzieć, że jak byłem mały to miałem krótkie rude włosy i byłem piegowaty (śmiech). A jak już byłem "znanym Wodeckim", to pamiętam taką jedną sytuację. Mieszkałem dwa tygodnie w Hotelu Forum w Warszawie. I miałem tam kolegę na recepcji, z którym się znałem doskonale. I koleżanka mnie namówiła, żebym poszedł do fryzjera. Coś mi odbiło i na krótko się obciąłem. Założyłem kaptur na łeb, przyszedłem do recepcji i poprosiłem o klucz. A recepcjonista, ten mój kolega, do mnie: "dowód poproszę" (śmiech). Nie chciał uwierzyć, że to ja.

Czego mogę Panu życzyć?
- Pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy (śmiech). A przede wszystkim zdrowia i przyjaciół. Żartuję z tymi pieniędzmi. Kiedyś ukułem takie powiedzenie, a propos "Tańca z gwiazdami". Całe życie myślałem, że najważniejsze w życiu człowieka jest zdrowie, rodzina, przyjaciele. Teraz - kiedy jestem pod 60-tkę - okazało się, że najważniejsza w życiu człowieka jest oglądalność, potem długo długo nic i dopiero rodzina, zdrowie i tak dalej. Świat stanął na łbie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna