Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niesamowity skandal na ślubie!

sxc
sxc
Przeczytaj niewiarygodne historie z naszego regionu.

O jakich ślubnych skandalach głośno było przed wojną w naszym regionie? Kto korzystał z pomocy swata, a kto kupował żonę? Dlaczego tatarska para stoi podczas ślubu na baraniej skórze, a żydowska pod chupą? - opowiada Wiesław Wróbel w rozmowie z Dorotą Naumczyk.

Czym zajmuje się Bóg od czasu stworzenia świata? Kiedy takie pytanie zadano żydowskiemu mędrcowi, odpowiedział: kojarzeniem małżeństw! Tymczasem wiemy, że w przeszłości o wyborze małżonka dla swojego dziecka decydowali przede wszystkim rodzice bądź swat.

- Tak, ale żyjący w II wieku przed naszą erą, Rabi Josef ben Chalaft, też miał rację. W ortodoksyjnej kulturze żydowskiej wierzono, że w czterdziestym dniu od poczęcia dziecka głos z nieba ogłasza, z kim dane dziecko wstąpi w związek małżeński. Żydzi uważali, że wybór właściwej małżonki jest bardzo trudny, dlatego tej sprawie poświęcano dużo uwagi. Tym większa więc była rola swata, który najlepiej miał wiedzieć, komu z kim dobrze będzie się żyło. Swat był w tej kwestii osobą doświadczoną, zaufaną, szanowaną. Bez jego pomocy nie udałoby się skojarzyć par małżeńskich, ponieważ u Żydów w wielu sferach życia obowiązywała separacja płci, więc młodzi nie mieli okazji poznawać się w powszechnie dziś praktykowany sposób. Swat dobierał małżonków i spisywał wszystkie ważne dokumenty, a nawet ustalał wysokość posagu. Miał też swój procentowy udział w majątku wypłacanym przez rodziców panny młodej rodzicom pana młodego, a były to często duże kwoty. Przykładowo w 1920 roku mieszkanka Białegostoku po raz trzeci już wstępująca w związek małżeński, tym razem za mieszkańca Wasilkowa, zapisała mu w posagu 40 tysięcy marek polskich, co było ogromną sumą, za którą można było nabyć nieruchomość. Swat był więc w kulturze żydowskiej instytucją usankcjonowaną prawem zwyczajowym i talmudycznym.

Swat był też niezbędny przy kojarzeniu małżeństw tatarskich?
- Tak. Przy czym u Tatarów zdarzało się, że swatem była osoba spokrewniona z rodziną. Tym lepiej, bo swat musiał bardzo uważać, aby nie skojarzyć ze sobą dwóch spokrewnionych osób, co zdarzało się stosunkowo często w przypadku tak niewielkiej społeczności. Dlatego u Tatarów byli też swaci powiatowi i wojewódzcy i często to właśnie u nich trzeba było szukać pomocy, aby znaleźć kandydatkę na żonę, nawet w innej części Polski.

W kulturze chrześcijańskiej zaś znacznie rzadziej korzystano z instytucji swata, choć takowi też funkcjonowali, szczególnie na terenach wiejskich. Jednak u chrześcijan o doborze małżonka dla swojego dziecka decydowali raczej rodzice.

W kulturze żydowskiej panna młoda musiała wnieść do rodziny pana młodego odpowiedni posag. Zupełnie odwrotnie było u Romów, gdzie to rodzice pana młodego musieli stanąć na wysokość zadania i… kupić mu żonę.
- Czasami jeżdżono nawet na specjalne targi, na których kandydatki na żony wystawiane były na publiczne licytacje. Jeden z największych takich romskich targów w przedwojennej Rzeczpospolitej odbywał się w okolicach Krakowa. Bywało jednak i tak, że rodzice pana młodego upatrzyli żonę dla swojego syna u sąsiadów. I wówczas bez uprzedzenia i bez zaproszenia wchodzili pewnego dnia do ich domu i tam, jak gdyby nigdy nic, rozsiadali się za stołem, wyciągali naczynia, przygotowywali sobie jedzenie i tak biesiadowali…

A gospodarze domu się temu przyglądali?
- Przyglądali się i zastanawiali, czy się do nich dosiąść. Bo moment, w którym się dosiedli oznaczał zgodę na rozpoczęcie negocjacji co do ceny, jaką rodzina pana młodego powinna zapłacić za pannę młodą jej rodzicom. Kiedy więc gospodarze w końcu zdecydowali się przysiąść, ojciec młodego wyciągał przyniesiony ze sobą alkohol tzw. płoskę. Butelka obwiązana była czerwonym, bogato zdobionym materiałem. Kiedy ojciec młodej wypijał pierwszy łyk, już było wiadomo, że dojdzie do małżeństwa i ruszały negocjacje. Bywało jednak, że targi, za ile zostanie sprzedana panna młoda, trwały nawet kilka dni.

A gdy już rodzic czy też swat wybrał tę drugą połówkę, trzeba było doprowadzić do zaręczyn. W jakiej tradycji były one najbarwniejsze?
- Zdecydowanie w kulturze żydowskiej. Małżeństwo u Żydów miało formę kontraktu. I aby doprowadzić do podpisania tego kontraktu, trzeba było przygotować dwa podstawowe dokumenty. Pierwszym była umowa przedślubna, określająca wysokość posagu, przedmioty wnoszone przez obie strony do związku małżeńskiego i przyszłe miejsce zamieszkania. Drugim była ketuba, spisywana na trwałym i silnie zdobionym materiale, żeby nie zostawić nawet kawałka czystej kartki, aby w przyszłości nikt nie zdołał nic tam dopisać. Ketuba zawierała m.in. gwarancje, jakie dawał mąż żonie, np. prawo do wspólnego zamieszkania, do wychowywania dzieci, do zamążpójścia córek, do dziedziczenia i godnego pochówku. Ketuba była publicznie odczytywana podczas uroczystości ślubnej, bez tego bowiem ślub był nieważny.

Warto zaznaczyć, że młoda żydowska para widziała się po raz pierwszy dopiero... w dniu ślubu lub też dzień przed ślubem. Wśród bardziej zasymilowanych Żydów ogłoszenie zaręczyn odbywało się w formie uroczystości, której towarzyszyło wystawne przyjęcie, w trakcie którego przyszła panna młoda obwiązywała chustą talerz, po czym tłukła go na drobne kawałki i rozdawała je koleżankom-pannom z życzeniami szybkiego zamążpójścia. O tym, że już same zaręczyny miały w kulturze żydowskiej ogromne znaczenie, świadczyć może chociażby fakt, że w gazetach z okresu międzywojennego można znaleźć życzenia i powinszowania z tej właśnie okazji. Ogłoszenia te ulokowane były tuż obok informacji o katolickich i prawosławnych ślubach. Zaręczyny były w tradycji żydowskiej długą procedurą targów, a ślub był w zasadzie jej uwieńczeniem.

A jak wyglądał żydowski ślub?
- W ostatni szabat przed ceremonią ślubną pan młody udawał się do synagogi, gdzie był określany mianem oblubieńca szabatu, siadał na honorowym miejscu, odczytywał Torę, po czym kobiety obrzucały go ziarnami, migdałami i rodzynkami, czyli symbolami szczęścia. Natomiast panna młoda w dniu ślubu musiała udać się do mykwy, aby dokonać rytualnego obmycia się.

Śluby u Żydów zawierane były we wtorki lub piątki. Było to związane z tradycją starotestamentową. Zgodnie z Księgą Rodzaju, we wtorek Bóg miał dwukrotnie stwierdzić, że to co stworzył "jest dobre", a w piątek - ponieważ tego dnia stworzył człowieka. Warto też dodać, że ślub żydowski niekoniecznie musiał się odbywać w synagodze. Mogło to być dowolne miejsce, w którym zgromadziło się co najmniej dziesięciu pobożnych żydów. Ważnym elementem ceremonii ślubnej była chupa. Był to baldachim wsparty na czterech słupkach, który miał symbolizować żydowską świątynię. Najpierw pod baldachim wchodził pan młody, a potem panna młoda prowadzona przez obie matki. Jednak zanim stanęła obok młodego, musiała chupę okrążyć siedem razy. Ceremonię prowadził rabin lub inny pobożny żyd z danej społeczności. Odmawiano siedem błogosławieństw nad winem, odczytywano ketubę, upijano łyk wina i tłuczono szklany kielich, co miało symbolizować zburzenie świątyni jerozolimskiej.

Również ślubne ceremonie Tatarów nie musiały odbywać się w świątyniach, czyli meczetach. Jak wyglądały?
- Tak, śluby tatarskie czasami odbywały się w domach panien młodych. Ale wszystko rozpoczynało się w domu pana młodego. Tam, wokół zasłanego białym obrusem stołu, gromadzili się wszyscy mężczyźni uczestniczący w ceremonii. Na chwilę przed opuszczeniem domu brali się za ręce, odmawiali modlitwę i trzykrotnie okrążali stół. Potem udawali się do domu panny młodej. Byli witani chlebem i solą i rozpoczynał się ślub. Odbywał się w obecności czterech świadków. Na zasłanym białym obrusem stole musi znaleźć się woda, sól, chleb i słodkie ciasto.

Młoda para musi stanąć na baranim kożuchu?
- Tak, bo to symbol szczęścia i obfitości. Biały barani kożuch był rozłożony przed stołem, na nim stawała młoda para i wówczas imam rozpoczynał uroczystość. Pouczał młodych o prawach i obowiązkach małżeńskich, młodzi podawali sobie prawe dłonie i jeżeli wyrażali chęć zawarcia związku, jedna z druhen zakrywała młodej twarz, co oznaczało symboliczne przejście ze stanu panieńskiego w małżeński. Imam odczytywał wówczas fragmenty Koranu, błogosławił młodych, następowała wymiana obrączek i ślub już był zawarty.

s Nasz region zamieszkiwali też przedstawiciele Kościoła ewangelicko-augsburskiego. Ceremonia ślubna w ich obrządku wydawała się dosyć skromna w porównaniu z uroczystościami, jakie odprawiane były w synagogach, meczetach czy też katolickich kościołach i prawosławnych cerkwiach.

- To również nie były śluby sakramentalne, co wynikało z doktryny Marcina Lutra, który odrzucał wszystkie sakramenty poza chrztem i komunią. Uważano, że ślub jest prywatną sprawą wiernych, przy czym zalecano, aby małżeństwo funkcjonowało według zasad wiary, czyli podstawowych zasad chrześcijańskiej etyki. Ślub był kontraktem i była też możliwość rozwodu. Ceremonia była skromna. Pastor odczytywał fragmenty ewangelii, pouczał młodych i ich błogosławił. Młodzi powtarzali formułę przysięgi małżeńskiej, wymieniali obrączki, byli błogosławieniu przez pastora, a na zakończenie dostawali od kapłana w prezencie Biblię, jako drogowskaz na całe życie i ślubna ceremonia dobiegała końca.

Przeciwieństwem tej skromnej ceremonii w Kościele luterańskim była niezwykle widowiskowa ceremonia ślubu w Cerkwi prawosławnej.
- Cechą charakterystyczną obrządku prawosławnego jest to, że jest on od wieków podzielony na dwie części. W przedsionku cerkwi dokonywano zaręczyn, czyli wymiany obrączek. Potem młodzi przechodzili na środek świątyni do ewangeliarza i tam się odbywało sakramentalne dopełnienie zaręczyn, błogosławienie wina i nałożenie koron. Te korony, trzymane nad głowami młodej pary, są bardzo ważne w tradycji prawosławnej. Nawiązują one do symbolu liści laurowych, do zwycięstwa. To, że młoda para zawiera związek małżeński to jej zwycięstwo nad grzechem i pożądliwością życia przedmałżeńskiego. Życie małżeńskie porządkuje bowiem życie seksualne, nie prowadzi do grzechu. Korony cały czas towarzyszą obrządkowi sakramentalnego potwierdzenia związku małżeńskiego, kiedy młodzi są błogosławieni, kiedy upijają łyk z pobłogosławionego wina, a następnie młoda para z kapłanem trzy razy okrąża ewangeliarz przy śpiewie hymnu. To jest zresztą ten sam hymn, który jest śpiewany podczas wyświęcania prawosławnych kapłanów.

Niezwykle bajkowo wygląda też ślub romski, który najczęściej udzielany jest przez najstarszego i najbardziej szanowanego Roma.
- Jest to ceremonia całkowicie świecka, w formie kontraktu, dopuszczająca rozwód. Mężczyzna mógł oddalić od siebie żonę i żona po rozwodzie mogła ponownie wyjść za mąż, ale już nie za kawalera, a tylko za rozwodnika lub wdowca. Podczas romskiej uroczystości ślubnej młodzi podawali sobie dłonie, obwiązywano je chustą, a prowadzący całą uroczystość wypowiadał różne formuły, w tym m.in.: "Rzucam klucz do wody. Tak jak nikt go z niej nie wydobędzie, tak i nic nim nie otworzy, tak i was już nic nie rozłączy". I zaraz po tej formule rozpoczynało się wesele.

Czy w którymś z tych sześciu omawianych wyznań czy też kultur zamieszkujących niegdyś nasz region wesela były szczególnie huczne?
- To już zależało nie od wyznania, kultury czy tradycji, a od zamożności rodziny młodej pary. Warto jednak zwrócić uwagę na wesela żydowskie, ale nie ze względu na ich rozmach, a na pewną niezwykłość związaną z separacją płci. Państwo młodzi mogli zatańczyć ze sobą tylko jeden raz. Potem zaś panna młoda wracała do towarzystwa kobiet i bawiła się już tylko w tym kręgu. Podobnie było z mężczyznami. W grupach goście tańczyli ze sobą w kółkach, trzymając się za ręce albo za chustki. Sala weselna była więc podzielona na część kobiecą i męską, i tylko dzieciom wolno było się pomiędzy nimi przemieszczać. Każde żydowskie wesele rozpoczynało się od potrawy zwanej "złotym rosołem", pan młody musiał też wygłosić krótką naukę talmudyczną, oczywiście na miarę swoich możliwości.

Kończące wesele "pokładziny" praktykowane były jeszcze przed wojną u Romów. Na łożu małżeńskim rozściełano białe prześcieradło, a po konsumpcji związku dokonywano jego oględzin sprawdzając, czy panna młoda była dziewicą. Jeżeli tak było, zabawa weselna trwała dalej...

A czy dochodziło do sytuacji, że na ślubnym kobiercu stawali młodzi ludzie z różnych wyznań?
- Bardzo rzadko takie związki były zawierane, a jeżeli już, to raczej między ludźmi z wyznań chrześcijańskich. Wiązało się to zazwyczaj z pewnego rodzaju dramatem w rodzinie, trzeba było podjąć decyzję, w jakim obrządku odbędzie się ceremonia ślubna, w jakim wyznaniu będą wychowywane dzieci. Za czasów zaboru rosyjskiego przyjmowano zasadę, że dzieci przyjmują wiarę matki. Wynikało to również z obostrzeń i praw, jakimi rządziły się religie i wyznania. Na przykład w islamie zabronione były śluby z przedstawicielami innych wyznań, przy czym tylko mężczyzna mógł odstąpić od tej zasady, poślubiając kobietę innej wiary, ale dzieci musiały być wychowywane w religii ojca. Ogólnie jednak do związków międzywyznaniowych dochodziło stosunkowo rzadko.

Częściej zapewne zdarzały się mezalianse społeczne, kiedy to wiązały się ze sobą osoby z różnych warstw społecznych?
- Owszem, takie mezalianse się zdarzały. Przy czym niektóre kończyły się szczęśliwie - na ślubnym kobiercu, kiedy na przykład bogaty pan młody zakochał się w biedniejszej pannie i był zdecydowany ją poślubić. Gorzej było, gdy córka z zamożnego rodu chciała poślubić biedniejszego od siebie kawalera. Kiedy nie było zgody rodziny, bywało, że takie związki kończyły się dramatycznie, dochodziło nawet do tragedii. Gazeta "Dziennik Białostocki" z lat międzywojennych często donosiła o takich dramatach. W tamtejszej kronice policyjnej można było znaleźć informacje o samobójstwach kochanków czy też np. o skandalach ślubnych związanych z... wielożeństwem. W czasach międzywojennych nie było takiej łączności jak dzisiaj, nie było możliwości takiego jak dziś rozpowszechniania informacji, co było polem do popisu dla przeróżnych oszustów matrymonialnych. Bywało, że jeden mężczyzna poślubiał dla pieniędzy kilka kobiet mieszkających w różnych regionach Polski. W 1924 r. "Dziennik Białostocki" pisał np. o kolejarzu z Brześcia, który, jak przysłowiowy marynarz, posiadał kilka żon w różnych miastach. Został złapany przez policję dopiero, gdy próbował podbić serce białostoczanki.

Gazety opisywały też niezwykłe historie miłosne, nawet międzynarodowe.
- Jak na przykład ta z 1923 r. "Dziennik Białostocki" napisała, że była to historia prawdziwa, a "jakby wzięta z rojeń Szecherezady". Wszystko zaczęło się na początku XX wieku. W pewnym białostockim domu służąca zaprzyjaźniła się z córką rodziny, u której pracowała. I nawet kiedy przed I Wojną Światową służąca ta wyemigrowała do Ameryki, nadal korespondowała z panienką z Białegostoku. Traf chciał, że już po wojnie służąca zmieniła w Ameryce swój adres i list panienki z Białegostoku, zawierający opis jej przeżyć przeżyć z czasów wojny i zdjęcie, ukazujące jej aktualny wygląd, wpadł w ręce pewnego zamożnego amerykańskiego kupca. Ten natychmiast zakochał się w białostoczance i przysłał do jej rodziców list z oświadczynami i biletem na statek płynący do Ameryki. Zakwaterowanie było w kajucie pierwszej klasy, a do tego dołączył kilkaset dolarów na drobne wydatki. Rodzice musieli się zgodzić, bo to było jak los wygrany na loterii i panienka bardzo szybko wypłynęła do Ameryki.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna