Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Urodziła dziecko księdzu. On trafił za kratki, a co z nią?

Andrzej Zdanowicz, (jan) [email protected]
– Szymonkiem zajmuje się cała rodzina. Najważniejsze, żeby był zdrowy – mówi Wojciech, wujek chłopczyka.
– Szymonkiem zajmuje się cała rodzina. Najważniejsze, żeby był zdrowy – mówi Wojciech, wujek chłopczyka. K. Jankowski
Sprawdziliśmy, jak radzi sobie rodzina Marzeny, która urodziła dziecko księdza.

Już w najbliższy wtorek przed Sądem Okręgowym w Białymstoku rozpocznie się proces apelacyjny w głośnej sprawie przeciw proboszczowi prawosławnej parafii w Boćkach. Ksiądz Witalis G. odpowiada za to, że dwa lata temu wykorzystywał seksualnie niepełnosprawną umysłowo dziewczynę. W kwietniu sąd pierwszej instancji skazał go za to na 4 lata więzienia.

O sprawie zrobiło się głośno, gdy 18-letnia Marzena urodziła dziecko. Dzisiaj Szymonek ma już rok. Jego wychowaniem zajmuje się rodzina dziewczyny. Odwiedziliśmy ich w domu w Boćkach. Już w drzwiach przywitał nas śmiech malucha. Razem z nim bawiła się jego mama, Marzena, a z kuchni dobiegały głosy jej rodziców. Wszyscy byli pochłonięci codziennymi sprawami, ale znaleźli chwilę, żeby z nami porozmawiać.

Chłopczyk ma chore serce i zespół Downa
Są normalną rodziną, taką, jakich wiele. W domu ani bogato, ani biednie. Wszędzie jest porządek. Brat Marzeny, Wojciech, zajmuje się wykańczaniem wnętrz, więc sam wszystko urządził. Zrobił nawet większość mebli.

- Radzimy sobie i nie interesuje nas, czy batiuszka trafi za kratki. Teraz najważniejsze jest, żeby Szymonek był zdrowy - podkreśla wujek chłopca. - Na początku ta sprawa bardzo nas dotknęła, ale już staramy się o tym nie myśleć i skupiamy się na wychowaniu dziecka.
A to nie jest łatwe. Szymon ma zespół Downa i nie wiadomo, na ile będzie samodzielny w przyszłości. Z pewnością do końca życia będzie musiał korzystać z pomocy rodziny. W dodatku ma chore serce. Niedawno przeszedł skomplikowaną operację. Po niej ma być już wszystko dobrze i wkrótce powinien nawet przestać brać leki. Ciągle jednak raz w tygodniu Wojciech wozi go do szpitala w Białymstoku lub Hajnówce. Jeszcze do niedawna musiał jeździć z maluchem do Warszawy.

- Parokrotnie jeździliśmy tam na operację, ale na miejscu okazywało się, że Szymonek jest przeziębiony lub ma jakąś infekcję - wspomina wujek malucha. - Ostatnio, czekając na operację, spędziliśmy w stolicy prawie tydzień, ale w końcu się udało. Szymonek jest teraz wesołym dzieckiem, które naprawdę sprawia nam bardzo mało kłopotów.

Na co dzień rocznym Szymonem zajmuje się głównie jego babcia, która jest także opiekunem prawnym Marzeny. Dziewczyna ma bowiem stwierdzony umiarkowany stopień upośledzenia. Jednak ile tylko może, pomaga mamie w opiece nad synkiem, bawi się z nim, karmi go, ale już nie przygotowuje mu jedzenia ani też nie podaje lekarstw.

- Od narodzin Szymonka batiuszka zadzwonił do mnie tylko raz. Zapytał, na jaki adres wysyłać pieniądze - wspomina Wojciech. - Było to zaraz po tym, jak sąd nakazał mu płacenie alimentów, po 500 zł miesięcznie. O Szymonka nawet nie spytał. Lepiej zachowała się jego była żona, która kilka razy dzwoniła, żeby dowiedzieć się, czy dziecku czegoś nie trzeba.
Alimenty sąd cywilny ustanowił tymczasowo, gdy zawiesił sprawę do czasu rozstrzygnięcia procesu karnego.

Wołał ją na sprzątanie, kiedy żona wyjeżdżała
- Siostra sprzątanie u batiuszki zaczęła latem 2010 roku - wspomina brat Marzeny. - Wyszło to jakoś przypadkiem. Najpierw zaszła tam ze swoim kolegą, który miał skosić trawnik przy plebani. Ksiądz spytał, czy może u niego posprzątać, to się zgodziła. W naszym domu też odkurza i robi porządki. Pamiętam, że wtedy się ucieszyła, bo za swoją pracę dostała chyba 20 zł. Nie mieliśmy powodu, by zabronić jej tam chodzić.

Marzena sprzątała u księdza zawsze, kiedy jego żona gdzieś wyjeżdżała.
- Nie spodziewałem się, że do czegoś takiego dojdzie - Wojciech ciągle nie może zrozumieć postępowania duchownego. - Znałem księdza od dawna. Parę razy był u nas, rozmawialiśmy o pracy, obaj hodowaliśmy króliki, więc się czasem wymienialiśmy. Remontowałem nawet jego dom w Dubiczach Cerkiewnych. A i jeszcze jak byłem w szkole, to jeździliśmy z nim na wycieczki. Były tam także dziewczyny, ale nie zauważyłem, żeby coś było nie tak... Czasem co prawda pojawiały się jakieś plotki, ale nikt do końca w to nie wierzył.

Plotki te odżyły dopiero po tym, jak rodzina Marzeny zgłosiła się do prokuratury.
- Wiosną ubiegłego roku nabraliśmy pewnych podejrzeń i moja żona zrobiła Marzenie test ciążowy. Okazało się, że siostra będzie miała dziecko. Szybko ustaliliśmy z kim - wspomina Wojciech. - Na początku nie chcieliśmy robić wielkiej afery. Poszedłem do batiuszki, by się z nim dogadać. Początkowo przekonywał mnie, że to nie jego dziecko i żeby ciążę usunąć. Mówił, że może wszystko załatwić. Nie mieliśmy sumienia by to zrobić. Postanowiliśmy, że dziecko się urodzi.

Jak opowiada nasz rozmówca, ksiądz jeszcze parokrotnie próbował namawiać ich do aborcji. W końcu nie wytrzymali i powiadomili o wszystkim prokuraturę. Wkrótce o księdzu z Bociek zrobiło się głośno w całym kraju. I rodzinie Marzeny nie było łatwo. Wielokrotnie byli szkalowani w mediach.

- Jeszcze gdy Marzena była w ciąży, zadzwoniła do mnie dziennikarka z zupełnie nieznanej mi gazety. Powiedziałem jej, że nie będę się wypowiadał zanim nie urodzi się dziecko - wspomina Wojciech. - Później ktoś pokazał mi tekst, w którym opisała nas jako patologiczną rodzinę, która żyje w jakiejś ruderze. Domyślam się, że tą ruderą była stara, drewniana chata, która do niedawna stała przed naszym domem. Teraz już zamieszanie wokół nas nieco ucichło.

Dodatkowy talerz to nie problem
W listopadzie 2011 roku Marzena urodziła w białostockim szpitalu synka. Policja od razu zabezpieczyła próbki do badań DNA. Na ich podstawie specjaliści potwierdzili, że ojcem noworodka jest batiuszka Witalis G.

- Powołani przez sąd psycholodzy po rozmowach z Marzeną stwierdzili, że do jej kontaktów z księdzem dochodziło wielokrotnie - relacjonuje Wojciech. - Nie był to tylko seks. W aktach sprawy wymieniane są także inne "zabawy", które duchowny wymyślał, np. używał "wibrujących przedmiotów". W pewnym momencie nie chciałem nawet tego czytać.

Nie jest wykluczone, że ksiądz współżył z dziewczyną, kiedy była ona jeszcze niepełnoletnia.
- Pamiętam jak latem 2010 roku zabrał on Marzenę i jej kolegę do Dubicz. Jak opowiadał chłopak, w pewnym momencie ksiądz zamknął się z moją siostrą w domu. A osiemnaste urodziny miała ona dopiero w listopadzie - opowiada Wojciech. Dodaje jednak, że chłopak, na którego się powołuje, również ma, tak jak i Marzena, lekkie zaburzenia psychiczne.

Teraz cała rodzina Marzeny i małego Szymonka czeka na zakończenie sprawy karnej, a później cywilnej o ustanowienie praw rodzicielskich i alimenty.

- Samo utrzymanie dziecka nie jest drogie. Dodatkowy talerz przy tak licznej rodzinie jak nasza nie jest problemem - mówi Wojciech. - Najgorsze są wydatki związane z wyjazdami do lekarzy, na benzynę, noclegi...

Skontaktowaliśmy się Katarzyną Okła-Dzienis, obrońcą ks. Witalisa. Poinformowała nas, że nie może udzielać żadnych informacji dotyczących sprawy. Z samym księdzem nie udało się nam skontaktować. Zaraz po postawieniu mu zarzutów został on usunięty z parafii. Ciągle jest osobą duchowną, ale nie może odprawiać nabożeństw. O tym, czy będzie mógł w przyszłości, zdecyduje - po zapadnięciu prawomocnego wyroku sądu - metropolita Sawa. Były proboszcz stracił też rodzinę. Po tym jak cała sprawa ujrzała światło dzienne, jego żona się z nim rozwiodła. Duchowny wyprowadził się z Bociek.

Czytaj e-wydanie »

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna