Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hodowla pszczół. Kto ma pszczoły, ten ma problem

Helena Wysocka [email protected]
W kłodzie, która znajduje się na augustowskim Lipowcu żyje około dwóch tysięcy pszczół. W dwa miesiące zebrały one kilka kg miodu.
W kłodzie, która znajduje się na augustowskim Lipowcu żyje około dwóch tysięcy pszczół. W dwa miesiące zebrały one kilka kg miodu.
Kiedyś barcie były "dziane" dla zysku, później z biedy, a dziś przede wszystkim po to, by przekazać tradycje. Bo na miodzie dzikich pszczół majątku się nie zrobi.

Trzeba jednak pamiętać o innych, wynikających z hodowli korzyściach - zauważa Tadeusz Wasilewski, nadleśniczy z Augustowa. - Owady te są bardzo pożyteczne dla środowiska. Zapylają większość roślin.

Ale same nie przetrwają długo w lesie. Są zbyt łakomym kąskiem dla kun, szerszeni, mrówek, czy dzięciołów. Dlatego Nadleśnictwo Augustów jest koordynatorem projektu, który ma odtworzyć bartnictwo, czyli hodowlę pszczół w barciach - wydrążonych w pniu iglastego drzewa dziuplach, albo w specjalnych, zawieszanych wysoko nad ziemią kłodach. W jednej z nich, tej na augustowskim Lipowcu, pszczoły już są. A w ubiegłym tygodniu odbyło się tam pierwsze od 150 lat miodobranie! Mieszkające od dwóch miesięcy w kłodzie pszczoły zgromadziły kilka kilogramów miodu. Leśnicy szacują, że wystarczy, by owady przetrwały zimę.

- Co to za rasa? Pewnie "borówka" - przypuszcza nadleśniczy. - Z pewnością nie jest to "augustowska". Ta należy bowiem do najbardziej złośliwych. Niektórzy żartują, że, by do niej podejść, trzeba ubierać kombinezon kosmonauty. I jest w tym dużo racji.

Walczą o miejsce w ulu

Tadeusz Wasilewski mówi, że właściwie wszystkie pszczoły są dzikie. Jak nadarzy się okazja, uciekają do lasu. I to z różnych powodów. Np. niektóre tracą orientację i nie mogą trafić do ula.

- Pszczoły mają w głowach coś w rodzaju GPS - tłumaczy. - Lokalizują miejsce pasieki i bezbłędnie do niej wracają. Ale tak było kiedyś. Dziś, wraz z rozwojem cywilizacji, w erze telefonii komórkowej jest z tym bardzo różnie. Fale utrudniają orientację w terenie, a zagubione owady szukają schronienia, gdzie tylko się da.

Ucieczką do lasu ratują się też roje, które przegrywają walkę o miejsce w ulu. Rządzą tam bowiem twarde reguły. Pod dachem pozostają tylko te, których królowa jest najsilniejsza. Pozostałe muszą szukać szczęścia poza pasieką. Na ogół lecą do lasu i na ogół skazane są na zagładę.

- Trudno temu się dziwić, ponieważ nie mają gdzie się skryć - dodaje Wasilewski. - Dziuple są najczęściej zajęte, a poza tym zdecydowanie za małe, by mogły zgromadzić wystarczająco dużo pożywienia.

Miód przegrał z cukrem

W naszym kraju bartnictwo najbardziej rozwijało się w XVI wieku. Wówczas pożytki z hodowli dzikich pszczół w lesie przewyższały dochody ze sprzedaży drewna. Zawód bartnika przechodził z pokolenia na pokolenie i był bardzo szanowany. A za kradzież cudzego roju można było trafić nawet na kilka lat do więzienia.

Wraz z rozwojem rolnictwa, przemysłu, a także bardziej efektywnych metod hodowli (w pasiekach) bartnictwo zaczęło zanikać. A gdy na stoły "wdarł się" cukier i zapotrzebowanie na miód radykalnie się zmniejszyło, leśna hodowla przestała się w ogóle opłacać. Tym bardziej, że z jednej barci można uzyskać 5, góra 10 kilogramów miodu. To znacznie mniej niż z ula. W końcu dzikie pszczoły zniszczyła warroza, pasożytnicza choroba.

- Na naszym terenie zachowały się jedyne w kraju stare, "dziane" w XVIII i XIX wieku barcie - przypomina Andrzej Kętrzyński z Białowieskiego Parku Narodowego.

Więcej jest ich na Uralu. Mało tego, tam wciąż hoduje się leśne pszczoły. Michaił Kosariew, dyrektor rezerwatu Szulgan Tasz powołanego m.in. w celu ochrony bartnictwa, mówi, że był czas, gdy większość tamtejszych pszczelarzy także przestawiła się na hodowlę tradycyjną, w ulach. Ale po upadku komunizmu sporo osób, które straciły pracę, przypomniało sobie o starej sztuce. I dzięki temu tradycja przetrwała do dzisiaj.

- Hodowla pszczół w lesie to bardzo pracochłonne zajęcie - dodaje Kosariew. - Wprawdzie barć można wykuć w jeden dzień, ale opiekować się nią trzeba przez cały rok.

I żartuje, że kiedyś mówiło się: kto ma pszczoły, ten ma miód. Dziś można by rzec: kto ma pszczoły, ten ma problem.

Pszczelarze dmuchają na zimne

W naszym regionie tradycje bartne próbuje się przywracać od siedmiu lat. Wtedy na terenie trzech parków narodowych: Biebrzańskiego, Wigierskiego i Białowieskiego zostało zamontowanych pierwszych 12 kłód.

- W ubiegłym roku trzy były zasiedlone - dodaje Kędzierski. - Jednak zimę przeżyła tylko jedna pszczela rodzina.

Niepowodzenie rozmówca tłumaczy tym, że rój osiedlił się zbyt późno, bo pod koniec czerwca. Owady nie zdążyły zgromadzić wystarczającej ilości pokarmu na zimę i padły.

Wiosną tego roku w akcję odtworzenia tradycyjnego bartnictwa zaangażowały się cztery nadleśnictwa: w Browsku, Supraślu, Maskulińskich i w Augustowie. Grupa Baszkirów dokonała przeglądu tamtejszych drzew i wskazała te, które nadają się do zawieszenia kłód. W lasach augustowskich zamontowano trzy. W tej na Lipowcu są już pszczoły. Natomiast kłoda w Studzienicznej służyć ma celom edukacyjnym. Tam pszczół raczej nie będzie. A przynajmniej leśnicy nie zamierzają ich "zapraszać".

Tadeusz Wasilewski ma nadzieję, że bartnictwo uda się odtworzyć przy współpracy z miejscowymi pszczelarzami. Mniej optymistyczny pod tym względem jest Jarosław Wawrzyniak z Nadleśnictwa Maskulińskie (gm. Ruciane Nida).

- Niektórzy właściciele pasiek obawiają się dzikich pszczół - wyjaśnia. - Mówią, że są "wredne", że mogą podkradać miód.

Zdaniem Kętrzyńskiego, hodowcy pszczół obawiają się nie tyle kradzieży miodu, co chorób oraz ewentualnych krzyżówek. - Pszczoły żyjące w lesie są bardziej narażone na warrozę - wyjaśnia rozmówca. - Istnieje ryzyko, że będą źródłem tej choroby.

A w przypadku, gdy kłody znajdą się w pobliżu trutowiska mogą powstawać nowe krzyżówki pszczół. Przypuszczalnie będą one mniej łagodne niż te, które obecnie żyją w pasiekach. I to spędza sen z oczu pszczelarzy. Zdaniem Kętrzyńskie-go, niesłusznie. - Augustowskie pszczoły też są bardzo dobre - przekonuje. - Tyle tylko, że bronią swojego gniazda. Czy można się temu dziwić?

Leśnicy liczą, że realizowany przez nich projekt zyska akceptację i otrzymają pieniądze, dzięki którym będą mogli odtworzyć bory bartnie. - Mam nadzieję, że dojdzie do tego jak najszybciej - mówi Kętrzyński. - Wszak jesteśmy krajem miodem płynącym.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna