Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ewa Band od kilkudziesięciu lat witają Nowy Rok na scenie. Witali na morzu i na biegunie

Agata Sawczenko [email protected]
Zespół Ewa Band od 20 lat zabawia ludzi na sylwestra. Od lewej siedzą: Wojciech Jodkowski, Jan Chocha, Ewa Animucka-Doroszko,Tadeusz Doroszko i Wojciech Bronakowski.
Zespół Ewa Band od 20 lat zabawia ludzi na sylwestra. Od lewej siedzą: Wojciech Jodkowski, Jan Chocha, Ewa Animucka-Doroszko,Tadeusz Doroszko i Wojciech Bronakowski.
Wolny sylwester? Odkąd zaczęli grać, zdarzył im się dwa razy: pierwszy w stanie wojennym, drugi - w ubiegłym roku. W nocy z wtorku na środę znów nie będą próżnować. - Jednak żeby goście dobrze się bawili, my też musimy się bawić. Tyle że nie na parkiecie - mówią członkowie białostockiego zespołu Ewa Band.

Będzie tylko fajna, dobra muzyka - zapowiada Tadeusz Doroszko z Białegostoku, który wraz z żoną Ewą Animucką-Doroszko, lideruje zespołowi Ewa Band. I wymienia, przy czym w tym roku będą się bawić jego sylwestrowi goście: - Przekrój z różnych lat, różnych stylów. Na pewno będzie rock and roll, wczesne disco. Zagramy Donnę Summer, Deep Purple, Joe Cockera, Michaela Jacksona, Boney M, Skaldów, Niemena, Perfect, Soykę i Zakopower.

Zagrają też własne kompozycje z autorskiej płyty "Złote Sny". Ostatnio prezentowali je na jubileuszowym koncercie z okazji 20-lecia istnienia zespołu i okazało się, że publiczność świetnie je przyjmuje.

- Szerokim łukiem za to staramy się ominąć to, co nam się nie podoba - uśmiecha się Ewa Animucka-Doroszko.
Bo ostatnio na imprezach bywa, że goście chcą się bawić tylko przy "Ona tańczy dla mnie".
- A nam udało się do tej pory tego nie zagrać - z dumą podkreśla Ewa.

Muzycy z elektryka

Dobra muzyka towarzyszy im od wczesnej młodości i chyba dlatego nie chce im się zmieniać gustów i przyzwyczajeń. Tadeusz zaczynał grać, a Ewa śpiewać na przełomie lat 60.i 70. XX wieku.

- Już w szkole podstawowej słuchaliśmy dobrej muzyki, nawet tej granej przez białostockie zespoły, których wtedy było naprawdę sporo - podkreślają.
Tadeusz przyznaje, że nawet średnią szkołę wybrał, myśląc o muzyce. Poszedł do białostockiego... elektryka.
- Bo było wiadomo, że w tamtej szkole jest dobry, jak na tamte czasy sprzęt muzyczny - tłumaczy. - Więc do elektryka wtedy wiele osób nie szło się uczyć, ale po prostu żeby sobie pograć - śmieje się.

W tamtych czasach muzyka to było ich życie. Młodzi zakładali zespoły, nocami z Radia Luksemburg nagrywali najmodniejsze kawałki, a potem próbowali je odtwarzać. Do Białegostoku przyjeżdżali też ciekawi wykonawcy - Skaldowie, Anawa z Markiem Grechutą i wielu, wielu innych. Kiedyś koncerty to było zupełnie co innego niż teraz.

- Jak tylko zaczynaliśmy grać, to sylwestry, ale też wieczorki czy potańcówki odbywały się głównie w klubach studenckich. Grało się tam świetną muzykę. Można było zagrać Hendriksa, Led Zeppelin, Deep Purple. Ludzie się przy tym świetnie bawili. Mało tego - były tłumy! Sobota, piątek - pod drzwiami zostawało masę ludzi, bo już nie było miejsca. Tak to wyglądało! - wspomina Tadeusz. - I nie trzeba było disco polo, żeby się dobrze bawić.
- Teraz ludzie tańczą przy bardzo określonych rytmach, mimo że popularne przecież stały się szkoły tańca. A u nas, tylko umc, umc, umc - dodaje Ewa.
- Teraz jest bardziej szpanersko, wystrój w klubach lepszy, aparatura nowocześniejsza, ale wbrew pozorom zrobiło się bardziej jarmarcznie niż było za komuny. Niestety - wzrusza ramionami Tadeusz.

Czas na Ewa Band

- Z Ewą poznałem się w 1979 roku. Zostałem wtedy zatrudniony do takiego znanego w tamtych czasach białostockiego zespołu - Diamenty - wspomina Tadeusz.

Ewa śpiewała w Diamentach, studiowała też śpiew operowy.
- Musiałam jednak przerwać, bo pojawiły mi się guzki na strunach głosowych. Mam za słaby tzw. aparat na operę, a wtedy innych specjalizacji nie było - tłumaczy. Ale ze śpiewania nie zrezygnowała. Przerzuciła się na inny repertuar. - Wszystkie polskie festiwale przebiegłam - uśmiecha się do wspomnień. - Śpiewałam w Kołobrzegu, Opolu, Zielonej Górze.

Do tej pory ma wszystkie zdobyte nagrody.
Gdy rozpadły się Diamenty, zakładali kolejne zespoły, montowali składy. Raz tylko postanowili się "ustatkować". Otworzyli sklep z kosmetykami. Długo nie wytrzymali. Wrócili do grania.

20 lat temu założyli zespół Ewa Band. Ze skompletowaniem składu nie mieli kłopotów. Od tylu lat przecież działali w branży. Co dziwne, skład pozostał niemal niezmieniony przez 20 lat. Ewa śpiewa, Tadeusz gra na basie, Jan Chocha odpowiada za instrumenty perkusyjne i gitarę, a Wojciech Jodkowski za instrumenty klawiszowe i akordeon. Tylko perkusiści się zmieniają. Ale i tak o każdym, z którym drogi się rozeszły, mają dobre słowo.
- Pierwszym naszym perkusistą był Mirek Kozioł. On był również pierwszym perkusistą Kasy Chorych. Później pojawił się Wojtek Bronakowski, przyszedł do nas od razu prawie po maturze i tak właściwie to wychowaliśmy chłopaka. Śpiewa teraz w chórze w operze - uśmiecha się Ewa.
Potem perkusistą był Krzysztof Ostasz. Teraz na perkusji gra z nimi Piotrek Tokajuk. Wszyscy z zespołu Ewa Band z przekonaniem robią to, co robią. I dzięki temu na imprezach jest naprawdę fajna atmosfera.

- A Ewa to prawdziwa gwiazda estrady - chwali żonę Tadeusz.

Bez tańców i alkoholu

Doroszkowie nie kryją, że muzyka to ich życie. I dlatego nie jest problemem, że każdy Nowy Rok witają na jakimś wielkim balu.
- Gramy dla gości, ale sami też się bawimy- uśmiecha się Ewa. - Bo jakby się goście bawili, gdybyśmy stali na scenie z marsowymi minami?
Jednak ta ich zabawa jest oczywiście trochę inna. - Bez alkoholu, to pewne - zastrzegają. - No i bez tańców na parkiecie.
Ale to im wcale nie przeszkadza, żeby od kilkudziesięciu lat w ten sposób spędzać sylwestra. Przerwy mieli tylko dwie - w stanie wojennym, no i w ubiegłym roku. W tym roku za to znowu grają - w ośrodku 100 kilometrów od Białegostoku.

Nie narzekają. Bo dzięki takiej zabawie przygód i wspomnień mają mnóstwo. I widzą, jak się zmieniają czasy, jak się zmienia muzyka, jak inni są ludzie.
- Nie zawsze to są zmiany na lepsze - zastrzega Tadeusz. Ludzie na imprezach już się tak szybko nie integrują jak kiedyś. Modna jest inna muzyka. A bale często są trochę za bardzo zorganizowane. Nie ma miejsca i czasu na prawdziwą, spontaniczną zabawę, na tańce do upadłego. Bo organizatorzy uważają, że ważniejszy jest program artystyczny .

- A ludzie chcą się bawić! Często krzyczą do nas: Grajcie, grajcie! A my nie możemy, bo właśnie czekamy na kolejny punkt programu - podkreśla Ewa.

Zabawa na statkach

Za najwspanialsze sylwestry uważają te, które spędzili na statkach, kiedy jeszcze wypływali w rejsy. Doroszkowie pływali przede wszystkim po Morzu Północnym.

- Kiedyś płynęliśmy takim bardzo dużym promem, ponad 2 tys. pasażerów. Była tam duża restauracja, dwupiętrowa. Z górnej części restauracji prowadziły schody po obu stronach ogromnej sceny, na której my graliśmy. I było umówione, że o północy kelnerzy będą serwować dania, schodząc z obu stron po tych schodach. Oni ćwiczyli, w dzień wszystko pięknie się udawało, fajnie wyglądało, bo to były jakieś płonące dania - wspomina Ewa. - Ale nie przewidzieli, że jednak to jest Morze Północne i zmiana pogody nastąpiła bardzo szybko.

Wieczorem, w sylwestra, statek wypłynął z Oslo. O północy był już właściwie na pełnym morzu. - Na szczęście kapitan dostał wcześniej informację, że będzie sztorm, więc zawrócił z tego pełnego morza i schował się do fiordu. Więc owszem, udało się wszystko, zeszli oni z tymi tacami, ale w momencie, kiedy wybiła północ i przebrzmiały życzenia - jak gruchnęło, jak walnęło. Po prostu nie było możliwości ustać na nogach, w żaden sposób! Myśmy się trzymali kolumn. Zabawa nie trwała długo, bo przyszedł kapitan i kazał kończyć imprezę. Dania ocalały, ludzie zdążyli zjeść. I na szczęście okazało się, że to wydarzenie potraktowali jako dodatkową atrakcję - wspomina Ewa.

Niezwykłego sylwestra spędzili też za kołem podbiegunowym - w Finlandii, w ośrodku narciarskim. Wszyscy goście przylecieli tam samolotami.
- Tylko my dotelepaliśmy się samochodem - śmieje się Ewa.

- Samoloty lądowały na zamarzniętym jeziorze. A renifery zaglądały do okien, poważnie - dodaje Tadeusz.
Pobyt w Finlandii wspominają jak bajkę - czyste powietrze, piękne widoki, no i niedaleko przecież mieli do siedziby Świętego Mikołaja - tego prawdziwego.
Na sylwestrowy bal przyjechała sama śmietanka towarzyska, milionerzy.

- Ale gdybyśmy o tym nie wiedzieli, to oni sami nie daliby nam odczuć, z jakiej klasy społecznej i ekonomicznej pochodzą - podkreśla Tadeusz. - Ludzie z klasą, skromni.

- No i nie było falstartu w strzelaniu petardami. A to dla mnie bardzo ważne - dodaje Ewa.
Wiele sylwestrów zagrali też w Polsce. I to właśnie u nas napatrzyli się na szykowne kreacje, brylanty... Ale zawsze najważniejsze dla nich było, by ludzie się dobrze bawili.
- Tak będzie i w tym roku - zapewniają.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna