Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrócili na starość do Polski i zostali potraktowani jak przemytnicy

Tomasz Kubaszewski [email protected]
– Na szczęście wiele cennych butelek ocalało – mówi Witold Leszczyński. O to, by gromadzona niemal przez całe życie kolekcja wróciła, walczył z celnikami przez trzy lata.
– Na szczęście wiele cennych butelek ocalało – mówi Witold Leszczyński. O to, by gromadzona niemal przez całe życie kolekcja wróciła, walczył z celnikami przez trzy lata. T. Kubaszewski
- Gdybyśmy wiedzieli, co spotka nas w rodzinnym kraju, to z tej Ameryki nigdy byśmy nie wrócili - mówią Leszczyńscy z Olecka. Najpierw potraktowano ich jak przemytników, a kiedy już celnicy oddali im kolekcję alkoholi, okazało się, że są w niej spore braki...

Historia państwa Leszczyńskich pokazuje, co służby celne mogą zrobić z człowiekiem i jak ten człowiek jest wobec nich bezradny - mówi Tomasz Makowski, ełcki poseł Twojego Ruchu, który w tę sprawę angażuje się od dłuższego czasu. - Ale ja tego nie popuszczę i doprowadzę wszystko do końca.

Witold Leszczyński natomiast liczy straty.
- Brakuje sześciu markowych win, rzadkiej greckiej wódki, amerykańskiej brandy z najwyższej półki czy polskiego "Chopina"... - wylicza załamany.

Jego bój z celnikami trwa prawie trzy lata. Leszczyński, podobnie jak poseł, podkreśla, że to nie koniec.

Celnicy przywitali rodaków

W Stanach Zjednoczonych mieszkał - razem z żoną Barbarą - kilkadziesiąt lat. Na starość małżeństwo postanowiło wrócić do rodzinnego kraju.
- Tak nas tu strasznie ciągnęło, tęskniliśmy - przyznają.

W USA wynajęli firmę, która zajmuje się przeprowadzkami z państwa do państwa. Niemal cały dobytek zapakowali do specjalnego kontenera. Na jego wierzchu znalazło się ponad 200 butelek z alkoholem oraz ponad 300 buteleczek z substancjami zapachowymi.
- Ten alkohol kolekcjonowaliśmy niemal przez całe życie - opowiadają Leszczyńscy. - Sami kupowaliśmy rzadkie rodzaje win, brandy czy whisky, znajomi przywozili nam też je jako prezenty z zagranicznych wycieczek.

Zapachy wzięły się natomiast stąd, że Leszczyński wiele lat pracował w firmie, która tym właśnie się zajmowała. Substancje umieszczone były w niewielkich buteleczkach. Kiedy poluzowało się nakrętkę i włożyło w to specjalną rurkę, w całym pomieszczeniu rozchodziły się piękne wonie.

- Każdy pracownik dostawał takie buteleczki - opowiada Leszczyński. - A ja je gromadziłem.

Od przedstawicieli firmy zajmującej się przeprowadzkami dowiedzieli się, że przedmiotów kolekcjonerskich do oclenia zgłaszać nie trzeba.

Wszystko zmieniło się jednak, gdy celnicy z Ełku kontener otworzyli. Ich oczom ukazały się butelki pełne alkoholu oraz jakieś małe pojemniczki z cieczami. I zrobiła się wielka afera. No bo przecież, zdaniem celników, to ewidentna próba przemytu. Pewnie Leszczyńscy chcieli ten alkohol w Polsce sprzedać. A małe buteleczki? Czy to przypadkiem nie narkotyki?

- Nie wiedzieliśmy, co się dzieje - wspominają Leszczyńscy. - Wszyscy na nas krzyczeli i mówili, że pójdziemy do więzienia. Przeżyliśmy totalny szok.

To był koniec kwietnia 2011 roku. Parę dni później dostali do podpisania protokół dotyczący zarekwirowanych przedmiotów.

- Podpisaliśmy to ze strachu - mówi Leszczyński. - Cholera wie - myśleliśmy - jakie w tej naszej ojczyźnie teraz prawo obowiązuje? Niby jest ta demokracja, ale może to tylko tak na pokaz przed światem? Dopiero potem zorientowałem się, że w tym protokole wszystkich butelek nie ma. Na protesty było już jednak za późno. A nie dysponujemy żadnym szczegółowym wykazem tego, co ze Stanów wywoziliśmy.

Po specjalnym powitaniu, jakie urządzili celnicy rodakom wracającym do kraju po wielu latach, Leszczyńscy musieli długo dochodzić do siebie. Trochę więc czasu minęło, zanim doszli do wniosku, że Polska, generalnie, jest jednak państwem prawa i nawet celnik odpowiada za to, co robi.

Zaczęli kontestować prawomocny wyrok

Pogodzili się, że służby celne chcą ich ukarać za próbę przemytu. Byli gotowi ponieść wszelkie związane z tym opłaty, byleby odzyskać kolekcję.
Jednak celnicy wystąpili do sądu nie tylko o ukaranie groźnych przemytników, ale też o przepadek zarekwirowanych przedmiotów. I zaczęła się kołomyja.
Bo najpierw sąd w Ełku uznał winę Leszczyńskich, lecz odstąpił od wymierzenia kary. Jednocześnie orzekł przepadek obu kolekcji. Od tego odwołały się obie strony. Sąd Okręgowy w Suwałkach uznał, że w sprawie wiele jeszcze trzeba wyjaśnić i skierował wszystko do ponownego rozpatrzenia.

Za drugim razem ełcki sąd już bardziej się nad problemem pochylił. Rozpatrywał różne "za i przeciw", by dojść do wniosku, że małżeństwo ma zapłacić podatek akcyzowy, ale kolekcję celnicy mają im zwrócić.

Leszczyńskich to satysfakcjonowało. Byli więc bardzo zdziwieni, gdy od tego rozstrzygnięcia urząd celny się odwołał. Zakwestionował przede wszystkim zwrot kolekcji.
- Upierają się, bo pewnie już gdzieś te nasze dobra się rozeszły - podejrzewali małżonkowie.

W końcu października ubiegłego roku Sąd Okręgowy w Suwałkach wydał prawomocny wyrok w tej sprawie. Podtrzymał to, co w Ełku orzeczono za drugim razem. Leszczyńscy czekali więc już tylko na zwrot swoich kolekcjonerskich butelek.
Tymczasem Izba Celna w Olsztynie, której ełcki urząd podlega, wyrok sądu zaczęła... kontestować. Ryszard Chudy, rzecznik prasowy izby tłumaczył, że nie wszystko w orzeczeniu jest jasne. Celnicy poczekają więc na pisemne uzasadnienie.
Z czymś takim Marcin Walczuk, rzecznik prasowy suwalskiego sądu, miał do czynienia po raz pierwszy. Bo wyrok był oczywisty - kolekcje trzeba zwrócić. - I dziwię się, dlaczego nie zostało to wykonane - podkreślał.

Trzeba było jeszcze jednego sądowego orzeczenia, które celnikom wskazywało konkretny termin, by w końcu zaczęli coś w tej sprawie robić.

Upili po kilka kieliszków

Małżeństwo pojechało po swoje kolekcje do magazynu celnego, znajdującego się w Gołdapi, dwa tygodnie temu.
- Trzy butelki z alkoholem były naruszone - od razu rozpoznał Leszczyński. - W jednej znajdowała się jakaś podejrzana ciecz, z dwóch następnych ktoś odpił, lekko licząc, po parę kieliszków.

Co więcej, okazało się, że brakuje nie tylko tych butelek, które, jak twierdzi Leszczyński, "rozpłynęły się" niemal od razu, po pierwszej kontroli celnej, ale nawet tych widocznych na zdjęciach zrobionych przez samych celników. Np. wódki "Chopin".

Buteleczki z zapachami są natomiast wszystkie. Tyle, że... większość już się do niczego nie nadaje. Bo część została otwarta po to, by zbadać ich zawartość. Zapach więc wyparował. W dodatku, zaginęła większość rurek, które w buteleczki należało wkładać.
Ryszard Chudy zapewnia jednak, że za wyjątkiem trzech naruszonych alkoholi, żadnych strat nie ma. Celnicy postępowali zgodnie z obowiązującymi procedurami, więc o co kruszyć kopię? Z punktu widzenia służb celnych, sprawa zwrotu zarekwirowanych dóbr została już zakończona. Co wcale nie oznacza, że rachunki zostały wyrównane. Bo Leszczyńscy będą musieli zapłacić jeszcze VAT, cło oraz akcyzę. Ile, tego na razie nie wie nikt.

- To wygląda na jakąś patologię - kwituje poseł Makowski. - W demokratycznym państwie nie można z góry zakładać, że ktoś jest przestępcą. A gdzie zasada domniemania niewinności?

Makowski zapowiada kolejne interwencje, m.in. w ministerstwie finansów, które nadzoruje służby celne. - Za to wszystko muszą polecieć głowy - dodaje.

Leszczyński też nie wyobraża sobie takiego zakończenia sprawy. Za utratę części kolekcji chce pozwać celników do sądu. - Tak zabezpieczyli nasze dobra, że z tequili wyparował nawet robak, który leżał na dnie - żali się pokazując jedną z butelek.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna