Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy Sylwia zachorowała rzuciła wszystko dla Peru

arch. prywatne S. Perkowskiej
Sylwia Perkowska pochodzi z niewielkiej miejscowości koło Łap.  W Peru zachwyciły ją góry, niezwykle życzliwi mieszkańcy oraz lecznicze zioła. – Podczas drugiej wyprawy będę jeszcze bardziej zgłębiać temat medycyny naturalnej w Peru, bo wierzę, że jeżeli coś jest stosowane od kilku tysięcy lat, to musi mieć moc – zapewnia Sylwia.
Sylwia Perkowska pochodzi z niewielkiej miejscowości koło Łap. W Peru zachwyciły ją góry, niezwykle życzliwi mieszkańcy oraz lecznicze zioła. – Podczas drugiej wyprawy będę jeszcze bardziej zgłębiać temat medycyny naturalnej w Peru, bo wierzę, że jeżeli coś jest stosowane od kilku tysięcy lat, to musi mieć moc – zapewnia Sylwia. arch. prywatne S. Perkowskiej
Zrezygnowała z pracy w białostockiej kancelarii prawnej, zostawiła rodzinę i przyjaciół i ruszyła w samotną podróż w nieznane. Do Peru. - Czasem trzeba postawić wszystko na jedną kartę - mówi Sylwia Perkowska w rozmowie z Urszulą Krutul.

Jak to się stało, że radczyni prawna spod Łap rzuciła wszystko i wyjechała do Peru?

- Czasami zdarzają się w życiu takie sytuacje, że trzeba postawić wszystko na jedną kartę i podjąć może nieco rewolucyjne decyzje. W moim życiu taka sytuacja zaistniała, bo trochę zachorowałam. Był to moment, w którym zdałam sobie sprawę, że nie można bać się podejmowania decyzji, nawet jeśli wydają się one nierealne czy absurdalne. Wtedy też jakoś bardziej do mnie dotarło, że życie jest krótkie i czasem zwyczajnie trzeba działać odważniej. Na pewno jedną z takich decyzji była ta o zmianie środowiska, klimatu, diety i otoczenia. Zdecydowałam się pojechać w góry, które kocham i do których ciągnęło mnie odkąd pamiętam.

Ta choroba to był zwrotny moment w twoim życiu?

- Trochę tak. Zawsze miałam dużo planów, marzeń, pomysłów, ale wcześniej odkładałam je na tzw. ,,później'', bo np. najpierw była aplikacja, następnie praca i tak dalej. Ostatecznie jednak uświadomiłam sobie, że jak czegoś chcemy oraz fizycznie i technicznie możemy to zrobić, to nie ma czasu na odkładanie. Bo z dnia na dzień może wydarzyć się w naszym życiu coś, co zwyczajnie uniemożliwi nam wykonywanie nawet najbardziej zwyczajnych, codziennych czynności.

A dlaczego Peru?

- Jakoś tak zupełnie intuicyjnie. Bo inny klimat, otoczenie, dieta, kultura, no i medycyna naturalna! To też miejsce ciągle jeszcze trochę tajemnicze, dzikie, ale i w miarę bezpieczne, by podróżować tam samemu. Zdecydowało też to, że w Peru jest tanio. A jak się ma zamiar podróżować przez kilka miesięcy, to pieniądze bierze pod uwagę. Dlatego też nie rozważałam Chile czy Argentyny, które są o wiele droższe.

Zostawiłaś wszystko, co miałaś...

- W sumie tak.

Łatwo to zrobić?

- W kategoriach "łatwo - trudno" to ciężko określić. Miałam burzę mózgu, rozważałam wszystkie za i przeciw. Ostatecznie jednak decyzja nie była aż tak trudna, jakby się mogło wydawać. Nie odcięłam się od życia, tylko potrzebowałam przerwy (śmiech). Taka przerwa czasami jest bardzo potrzebna, żeby zregenerować siły, poznać lepiej świat i także w jakimś stopniu siebie. Moja podróż w sumie trwała siedem miesięcy, przy czym w Peru spędziłam 3,5 miesiąca, w tym dwa tygodnie w Boliwii, a resztę w Stanach Zjednoczonych.

Od razu poszłaś w wysokie góry?

- W Peru najwyżej byłam na 5500 metrów nad poziomem morza. W Boliwii zaś weszłam na mój pierwszy w życiu sześciotysięcznik - Huayna Potosi (6088 metrów nad poziomem morza). I choć momentami było dość ciężko, to już podczas zdobywania tego szczytu miałam w głowie plan na kolejną wyprawę - na Aconcagua w Argentynie (6962 metrów n.p.m.), najwyższy szczyt Ameryki Południowej i Północnej.
Nie jest łatwo nocować w namiocie, gdzie jest bardzo zimno, bo temperatura znacznie spada poniżej zera, nie jest łatwo nieść samemu ciężki plecak przez wiele kilometrów, ale warto. Warto dla uczucia, że pokonało się własne słabości, że udało się ,,wdrapać'' tak wysoko.

No i te widoki, one dosłownie zapierają dech w piersiach. Jak już raz wejdzie się tak wysoko i poczuje tę pozytywną energię, która płynie z natury, to inne rzeczy stają się dla nas zupełnie proste, zapomina się o codziennych dylematach i błahych sprawach dnia codziennego.

To prawda, że w Peru - poza górami - niewiele widziałaś?

- Tak (śmiech)! Machu Picchu niespecjalnie mnie interesowało. Oczywiście odwiedziłam je, ale aż tak bardzo się nie zachwyciłam. Bardziej cieszyłam się ze zdobycia sześciotysięcznika. Nie jechałam tam po to, żeby być turystą. Chciałam zobaczyć, jak żyją ludzie w wysokich górach i wypróbować ich lecznicze możliwości, ich zioła, ich sposób na życie. Oni naprawdę są szczęśliwym narodem. Pomimo biedy, która tam panuje, są cały czas uśmiechnięci. Ci w malutkich andyjskich wioskach, mówią tylko w języku keczua, ale międzynarodowy język gestów też świetnie się sprawdził (śmiech).

Jak poruszałaś się po Peru? Miałaś mapę, plecak, śpiwór, namiot?

- Właśnie nie. Często chodziłam bez mapy, nie miałam też namiotu. Jak trzeba było, to go sobie wypożyczałam. Na plechach nosiłam plecak z... czterema koszulkami, w których chodziłam przez siedem miesięcy! (śmiech). Jak wróciłam do domu i zobaczyłam szafę pełną ciuchów, pomyślałam sobie: po co mi to?! Części zdążyłam się już pozbyć.
Tam, w Peru, nie potrzeba wielu ubrań. Tam się ludzie nie stroją, chodzą w jednych sandałkach cały rok. W Peru trafiłam na bardzo pomocnych ludzi. Dzięki nim miałam wiele rzeczy za darmo i doświadczyłam wielu rzeczy, za które inni płacą grube pieniądze: pobytów w saunach, leczniczych ziół i wszystkiego, po co ludzie przyjeżdżają do Świętej Doliny Inków.

Czy rzeczywiście Święta Dolina Inków, spotkania z peruwiańskimi szamanami i ziołami działają pozytywnie na zdrowie?

- Myślę, że w wielu przypadkach na pewno tak. Przykładowo już sam klimat górski świetnie zadziałał na mój organizm. Poza tym trochę korzystałam z peruwiańskich ziół i to być może one przyczyniły się do tego, że "biegałam" po górach niczym kozica, czasem wręcz "wykańczając" lokalnych przewodników górskich (śmiech). Na pewno podczas drugiej wyprawy będę jeszcze bardziej zgłębiać temat medycyny naturalnej w Peru, bo wierzę, że jeżeli coś jest stosowane od kilku tysięcy lat, to musi mieć moc, a dodatkowo, w przeciwieństwie do niektórych leków, nie niszczy tego co mamy zdrowe.

Kiedy byłaś w wysokich górach, nocowałaś w namiocie. A w dolinach?

- Było różnie. Jestem instruktorką pilatesu, więc czasem udawało mi się to też wykorzystać. Np. właścicielka jednego z hosteli chciała spróbować takich ćwiczeń, więc uczyłam ją w zamian za darmowy pokój. Byłam tam przez tydzień. Trochę noclegów miałam za darmo, w ramach couchsurfingu, czy wolontariatu, a trochę pomieszkiwałam w tanich hostelach. W Peru dogadanie się jest kwestią odpowiednich argumentów i targowania się. Trzeba mieć dobry kontakt z człowiekiem, być otwartym, cierpliwym i życzliwym, a dostanie się w zamian to samo. Ja na szczęście taki dobry kontakt miałam (śmiech). Ale trzeba przyznać, że taka podróż to też dobra lekcja pokory.

A czym się żywiłaś? Bo nie podejrzewam cię o chodzenie po drogich restauracjach dla turystów.

- Chodziłam do ich typowych, małych, lokalnych restauracyjek. Jest w nich bardzo tanio, jedzenie jest świeże, wszystko przygotowują na bieżąco. Czasami jednak miałam wątpliwości co do warunków higienicznych, bo na przykład w niektórych z lokali ryż nakładany był na talerze gości... rękoma. Trzeba się było do tego przyzwyczaić.
Najdziwniejsza rzecz jaką jadłam w Peru to cuy, czyli świnka morska. To ich przysmak. Oni te świnki hodują, zachwycają się nimi. Mi jakoś to danie do gustu nie przypadło. Jadłam też świńską skórę - jest nawet dobra, tłusta, trochę słonawa. Smaczne było też mięso z alpaki i lamy. Do innych kulinarnych nr 1 w Peru zaliczyć należy ceviche - danie z surowej ryby. Też próbowałam!

Peruwiańczycy sporo trunkują...

- Tak! Chicha to ich piwo z kukurydzy. Jest różnie przyrządzane, z różnych rodzajów kukurydzy, dzięki czemu ma różne kolory i smak. Turyści boją się go próbować, ale ja jakoś nie miałam większych oporów. I przyznaję, że jest to smakowity trunek. Uwielbiałam zachodzić do andyjskich chat, gdzie był przyrządzany, i pić go razem z ich mieszkańcami. Podczas takich posiadówek wiele można się było dowiedzieć o tradycjach, zwyczajach i generalnie o tym, jacy są Peruwiańczycy.

Chichę przyrządza się w domowych warunkach - w kuchni. To nie jest coś, co upija od razu. Ale ponoć rewelacyjnie wpływa na siłę.

Kuchnia jest ważną częścią peruwiańskich domów.

- Trzeba zacząć od tego, że te domy, a przynajmniej część z nich, wyglądają jakby się rozwalały (śmiech). Peruwińczycy sami robią sobie cegły i sami z nich budują. W kuchni często plączą się żywe zwierzaki, czekając "aż się garnek zwolni", żeby je tam wrzucić.
Wysoko w górach domki są malutkie, pokoik z łóżkiem i kuchnią. I oni całymi rodzinami śpią na tym jednym łóżku.

Podczas tej siedmiomiesięcznej wyprawy odnalazłaś siebie?

- Nie szukałam siebie (śmiech). Ale na pewno łatwiej jest sobie odpowiedzieć na wiele pytań i zrozumieć pewne rzeczy, które się w naszym życiu dzieją, kiedy patrzy się na nie z pewnej perspektywy. Można sobie wiele rzeczy poukładać, zrozumieć, wielu rzeczy się nauczyć i otworzyć na innych.

Ile kosztował cię ten wyjazd?

- Nie wydawałam tam więcej niż 1,5 do 2 tysięcy złotych miesięcznie. W to wchodziło już wszystko, łącznie ze środkami transportu, biletami wstępów, wycieczkami. Często wydawałam mniej. A jeździłam i zwiedzałam bardzo dużo.

Jesteś w Polsce zaledwie od półtora miesiąca i znowu lecisz do Peru.

- Tak, wyjeżdżam 3 maja. Nie wiem, ile tym razem tam zostanę, ale na pewno skończy się wyprawą na Acocanguaę, w styczniu lub lutym 2015 roku. Nie zwiedziłam też jeszcze północy, która jest rajem dla miłośników gór i wspinaczki.

Twoja przyszłość to Peru czy Polska?

- Nie mam pojęcia. Na razie jestem tu, chociaż rzeczywiście myślami coraz częściej w Andach. A co będzie, życie pokaże. Wiem z własnego doświadczenia, że życie potrafi nam czasem pokrzyżować wszystkie nasze plany, zmusić do całkowitej ich zmiany, więc w tym momencie nie chcę niczego przesądzać.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna