Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Felieton. Jest nowy grzech, z którego trzeba będzie się spowiadać.

Konrad Kruszewski [email protected]
Święta Wielkanocne, zwłaszcza okres je poprzedzający, bo przecież nie siedzenie za świątecznym stołem, sprzyjają refleksjom religijnym.

I te refleksje mogą niekiedy doprowadzić do ciekawych wniosków. Przynajmniej do takich doszedł redaktor Dominik Zdort, dziennikarz opiniotwórczej gazety "Rzeczpospolita". Wytypował on nowy grzech, z którego trzeba będzie się spowiadać.

Jest nim biegactwo. Tak przynajmniej ten grzech definiuje redaktor Dominik. I pisze o nim z takim znawstwem i namiętnością, jakby był to ósmy grzech główny, zaraz po, a może nawet obok pychy, chciwości, nieczystości, zazdrości, nieumiarkowania w jedzeniu i piciu, gniewu i lenistwa. - Drażni mnie to - pisze rozdrażniony redaktor Dominik - że w ostatnich latach zostało ono (bieganie - red.) wyniesione do poziomu religii. To już nie bieganie, to raczej "biegactwo', którego uprawianie nie jest sportem, ale wyznaniem wiary. Znam niezmiernie zapracowanych ludzi, którzy nie mają czasu, aby raz w tygodniu spędzić w kościele trzy kwadranse, za to wstają codziennie przed świtem, aby pobiegać sobie przez dwie godziny. I choć nie są w stanie spotkać się raz w miesiącu z rodziną czy przyjaciółmi, to zawsze wygospodarują parę dni, aby wyskoczyć z podobnymi sobie wyznawcami na maraton do Berlina". Maraton w Berlinie - to już piszę od siebie - jest w tym wszystkim grzechem największym, bo popełnionym na oczach wrogich Polakom Niemców.

Choć "półmaraton" w Warszawie nie jest o wiele lepszy, bo powoduje korki, w których stoi rozdrażniony redaktor Dominik i to właśnie skłania go do pisania o grzechu biegactawa, które urasta do miana bałwochwalstwa. A to bałwochwalstwo jest tym większe, im bliżej centrum miasta się odbywa. Tropiciel herezji Dominik zauważył bowiem, że masowe biegi nie odbywają się po lasach, tylko najczęściej w miastach, a nawet metropoliach. W Nowym Jorku, Bostonie, Paryżu, Londynie, Berlinie i oczywiście w Warszawie. Dlaczego? Takie pytanie zadał sobie redaktor i sam na nie odpowiedział. - Kościoły i silne ruchy religijne - napisał - zawsze budowały gmachy swoich świątyń na wzgórzu w centrum miasta. Pewnie więc i wyznawcy "biegactwa" chcą nam pokazać, że ich bóg jest najważniejszy.

W tej sytuacji odpowiedź na pytanie, czy można być dobrym katolikiem, chodzącym co niedzielę na trzy kwadranse do kościoła i jednocześnie uprawiać biegactwo, jest jednoznaczna. Nie można. Redaktor Tomasz Lis polemizując z redaktorem Dominikiem Zdortem co prawda deklaruje, że zna katolików, którzy godzą chodzenie do kościoła z bieganiem, ale albo kłamie, albo katolicy, których zna nie są dobrzy. Według definicji redaktora Dominika, biegactwo jest bałwochwalstwem, czyli oddawaniem czci innym bogom, tworzeniem sekty religijnej, czyli herezji. Rodzi się ona w centrach miast. Często na wzgórzu. Mieszkańcy wsi, tradycyjnie najbardziej katoliccy, są na nią uodpornieni. W wiosce nikt przecież nie biega. Chyba że za krową, jak pójdzie w szkodę.
Muszę przyznać, że czegoś równie głupiego chyba jeszcze nigdy nie przeczytałem. Oto dowiedziałem się z tekstu redaktora Dominika, że ludzie biegają nie dlatego, że chcą być zdrowsi, że sprawia im to przyjemność, że trenują, tylko dlatego, że wyznają inną religię. W związku z tym dobry katolik biegać nie może, nawet jak mu to zaleci lekarz.

Nie wiem, co z chodzeniem. Czy dobry katolik może bezgrzesznie chodzić w inne miejsca niż do kościoła. A zwłaszcza chodzić bez celu, jak na przykład wyznawcy kolejnej religii pod nazwą nordic walking, polegającej na chodzeniu z narciarskimi kijkami. Jak zauważyłem i zwracam na to też uwagę redaktora Dominika, coraz więcej ludzi maszeruje z kijkami. Ta religia również rozwija się w miastach. Na wsi tradycyjnie używa się sztachet. Tyle, że nie do spacerowania z nimi. Jeżeli zatem biegactwo jest bałwochwalstwem, to takim samym bałwochwalstwem jest nordic walking.

Prawdziwy Polak-katolik, jeśli nie chce popełnić w czasie Świąt Wielkanocy wykrytego przez redaktora Dominika grzechu bałwochwalstwa, powinien pójść do kościoła, przyjąć komunię, wrócić, zasiąść za świątecznym stołem i nigdzie się zza niego nie ruszać. Broń Boże biegać. Tradycyjnie objeść się i nawalić. Co prawda, popełni się wówczas grzech nieumiarkowania w jedzeniu i piciu, ale gdzie mu tam do grzechu bałwochwalstwa. Smacznego jajka!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna