One mają niezwykłą moc. Moc wspomnień i wydarzeń z przeszłości, których były świadkami. Towarzyszyły swym właścicielom w najważniejszych chwilach życia, tych oficjalnych i tych intymnych. Ludowe ręczniki były przy narodzinach, ślubach, modlitwach, pochówkach.
Odkrywane po latach pozwalają właścicielom na przypomnienie sobie pięknych scen z życia. A było ich mnóstwo.
- Kto by pomyślał, że opowiadając o ręcznikach, możemy obudzić aż tyle wspomnień - mówią małżonkowie Anna i Aleksander Wesołowscy.
To najstarsi mieszkańcy wsi Pasynki, leżącej w gminie Bielsk Podlaski. Anna ma 85 lat, jej mąż Aleksander jest o rok młodszy. Przed tygodniem zapukaliśmy do nich wraz ze studentami Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, którzy pomagają bielskiemu oddziałowi Muzeum Podlaskiego w skatalogowaniu ręczników obrzędowych. Robią to dzięki projektowi pn. "Ręcznik ludowy z okolic Bielska Podlaskiego - haft i koronka", finansowanemu przez ministerstwo kultury.
Tkały płótno na krosnach
Wesołowscy mają w swoim domu dwa takie cenne skarby. Jeden przygotowała sobie pani Anna, a drugi należał do mamy pana Aleksandra.
To na nim widnieją wyszyte cyrylicą inicjały: Z i D.
- Moja mama nazywała się Zinaida Dawidziuk, stąd to Z i D - opowiada pan Aleksander. - Pochodziła ze Spiczek, skąd trafiła do męża, do Pasynek.
Tu urodził się pan Aleksander. Miał kilka lat, gdy wybuchła wojna, a rodzice zmarli. Jego mama w dniu śmierci miała 27 lat. Później pana Aleksandra wychowywała babcia. Życie na podlaskiej wsi było trudne, bo panowała bieda.
- Pamiętam, jak z zimna tuliliśmy się do pieca - opowiada.
Gdy dorósł, zakochał się w Annie i uderzył do niej w konkury.
- Miałem siłę przebicia, więc szybko ją do siebie przekonałem - śmieje się Aleksander Wesołowski.
Mama pani Anny - Wiera Romaniuk - pochodziła ze wsi Krzywa. Sama tkała ręczniki, a potem je własnoręcznie ozdabiała. Nauczyła tego córkę.
- Mama tkała na krosnach. Jeszcze stoi gdzieś w obejściu warsztat tkacki - mówi pani Anna. - Robiło się płótno z lnu. Len moczyło się w jamach, potem rozściełało i suszyło. Wieczorami kobiety się spotykały i wzajemnie sobie pomagały. Tak to było przyjęte i taki był zwyczaj.
Trudnej sztuki tkackiej czy haftu kobiety uczyły się przy swoich matkach i babkach. Anna wyszła za Aleksandra w 1952 r. Przed zamążpójściem samodzielnie przygotowała dwa swoje ręczniki.
- Utkałam je z lnu, a wzory wyszywałam kolorową nicią przy pomocy igły - opowiada Anna Wesołowska. - Sporo to trwało, bo byłam już dużą panną i miałam swoje obowiązki w gospodarstwie.
Ukochany nie chciał ręcznika
Jeden ręcznik służył podczas ślubu do niesienia ikonki, bo świętego obrazu panna młoda nie mogła dotykać rękoma. Potem pozostał w cerkwi. Drugi trafił do domu na pamiątkę. Podobnie jak wyszywane makatki i kapy. Przyniósł szczęście, bo państwo Wesołowscy żyją wspólnie już 62 lata i cieszą się zdrowiem. Wychowali też dwóch synów. Teraz chętnie udostępnili swoje skarby podróżującym po Podlasiu etnografom i muzealnikom.
Do bielskiego muzeum trafiło wiele ręczników, a kilkaset zostało skatalogowanych. Nie wszystkie z nich były świadkami tak udanych związków.
- Do naszego katalogu trafił stary ręcznik z inicjałami. Sądziliśmy, że są to jak zwykle pierwsze litery imienia i nazwiska panny młodej - opowiada Katarzyna Sołub z oddziału Muzeum Podlaskiego w Bielsku Podlaskim. - Okazało się jednak, że wyszyła je zakochana kobieta swojemu ukochanemu. Ten jednak odrzucił jej miłość i związał się z inną. Ręcznik przeleżał blisko 90 lat w szafie, aż do muzeum przyniosła go wnuczka twórczyni.
Do muzeum trafił ręcznik z inicjałami. Okazało się, że wyszyła go zakochana kobieta swojemu wybrankowi. Ten jednak odrzucił jej miłość i związał się z inną panią. Ręcznik przeleżał blisko 90 lat w szafie, aż do muzeum w Bielsku Podlaskim przyniosła go wnuczka zakochanej twórczyni.
W każdym z ręczników kryje się jakaś historia życia i emocji jego właścicieli. Nigdy byśmy ich nie poznali, gdyby nie pomysł i siła woli bielskich muzealników.
- Szukaliśmy pomysłu na oryginalność bielskiego muzeum. Ręcznik obrzędowy był pomysłem nietypowym, dzięki któremu staliśmy się rozpoznawalni. Zachowujemy go też dla przyszłych pokoleń wraz z jego bogatą obrzędowością - opowiada etnograf Alina Dębowska, kierownik Muzeum Podlaskiego w Bielsku Podlaskim.
Praca przyniosła świetne efekty.
- Dotarliśmy już do ponad siedmiuset ręczników, a każdy z nich jest inny: różni się od reszty splotem, tkaniną, nitką, wzorem - mówi Dębowska.
Ręczniki miały cechy charakterystyczne dla konkretnych regionów i wsi, ale ludzie się przemieszczali, a wraz z nimi podróżowały ręczniki.
- Dziś to wielkie bogactwo, które warto pielęgnować, bo te ręczniki zanikają: niszczeją bądź zostają wyprzedane - opowiada Alina Dębowska. - Jeszcze w latach 40., 50. i 60. młode dziewczęta wyszywały do kilku ręczników na posag. Obdarowywano ręcznikiem podczas chrztu nowo narodzone dzieci, był obecny na ślubie i weselu, zdobiono nim święte obrazy - ikony, a na końcu wkładano go do trumny.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?