Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cyrk robią na ulicach i panieńskich wieczorach. Czasami muszą uciekać

Urszula Krutul
Antoni Michalski wysokości się nie boi. Lubi chodzić po linie - im wyżej, tym lepiej.
Antoni Michalski wysokości się nie boi. Lubi chodzić po linie - im wyżej, tym lepiej. Anatol Chomicz/Wojciech Wojtkielewicz
Antek i Michał spacerują po taśmach rozpiętych 40 metrów nad ziemią, a Łukasz przypala swoje ciało ogniem. Potrafią też chodzić na szczudłach i jeździć na jednym kole. Swoje sztuczki pokazują na ulicach podlaskich miejscowości, a ludzie zapełniają im kapelusze banknotami, a nawet... małymi samochodami.

Kiedy byłem mały, parę razy zdarzyło mi się odwiedzić cyrk - przyznaje Łukasz "Buła" Słabkowski. - Ale nigdy nie myślałem, że swoją przyszłość zwiążę z kuglarstwem. Nigdy nie marzyłem, żeby być klaunem.
Dzisiaj nie dość, że spotykamy go na białostockich placach w przebraniu klauna, to jeszcze możemy zobaczyć, jak żongluje kijami, przypominającymi szczotki do zamiatania ulic, a nawet... połyka ogień.

Lubię być przypalany

- Nie boję się ognia, a nawet lubię być przypalany - śmieje się 26-letni Łukasz. - Nie czuję bólu. Moi znajomi ze mnie żartują, że potrafię gołymi rękami wyjąć jajko z wrzątku.

Łukasz podkreśla, że jest chłopem z Mazur. Urodził się w małej miejscowości Rozdroże koło Nidzicy. Jednak zawsze pociągały go podróże. Kiedy tylko dojrzał, zaczął jeździć po całej Polsce i tak trafił do Białegostoku. Przyjechał tu na weekend, ale został na dłużej. W stolicy województwa podlaskiego mieszka już od ponad dwóch lat.

Podczas swoich podróży spotkał ludzi, którzy... połykali ognień. Bardzo mu się to spodobało i postanowił sam spróbować. Na początku zdarzyło się kilka poparzeń, ale ciało szybko przyzwyczaiło się do kontaktu z wysokimi temperaturami.

- Taki bliski kontakt z ogniem to najlepszy sposób na depilację ciała - śmieje się Łukasz.

Swoje umiejętności prezentował na różnych festiwalach w całym kraju. Na jednym z nich zobaczył chłopaka, który chodził po specjalnych taśmach zawieszonych wysoko nad ziemią. Jego umiejętności go zafascynowały. Mistrzem w poruszaniu się na wysokościach okazał się niespełna 30-letni Antoni Michalski z Białegostoku.

40 metrów nad ziemią

- Tego uczucia, kiedy stoi się na taśmie zawieszonej między budynkami lub mostami, kilkadziesiąt metrów nad ziemią, nie da się opisać słowami ani porównać z niczym innym - przekonuje Antoni.

Po rozpiętych na wysokościach linach wędruje już od około pięciu lat. Najpierw zobaczył, jak robią to inni, a później - razem z kolegą - przymocował linę do dwóch drzew w parku i rozpoczął próby.

- Tak wyglądały początki mojej przygody ze slacklinem (sport alpinistyczny polegający na chodzeniu po specjalnej taśmie - przyp. red.) - wspomina Antoni Michalski.

Wraz z upływem czasu zwiększał wysokości, na których wędrował oraz odległości między obiektami, do których przymocowywał taśmy. Ostatnio np. spacerował na wysokości 40 metrów między mostami w Stańczykach. Na swoim koncie ma też spacery między 10-piętrowymi budynkami akademików Politechniki Białostockiej.

- Wiem, co robię - zapewnia Antek. - Zawsze jesteśmy zabezpieczeni atestowanym sprzętem alpinistycznym o wytrzymałości dużo większej, niż siły mogące występować podczas chodzenia i... spadania. Chociaż nie przeczę, że sam moment upadku nie jest przyjemny. No i w dodatku potem jeszcze trzeba podciągnąć się z powrotem na linę...

Teraz jednak spada już dużo rzadziej niż na początku. Jednak zawsze, kiedy nachodzą go jakiekolwiek obawy, wspomina rady, które kiedyś usłyszał od bardziej doświadczonych.

- Ktoś kiedyś powiedział mi tak: Nie wiesz co zrobić? Zrób krok. Zaczynasz myśleć? Zrób kolejny krok. Masz kłopoty? Zrób jeszcze jeden krok - wymienia Antek. - To rady, które przydają się zarówno na początku, jak i później.

Antka można zobaczyć nie tylko na taśmach rozpiętych gdzieś wysoko w górze. Chodzi też na szczudłach, jeździ na monocyklu. Sam o sobie mówi, że jest multiinstrumentalistą. I że w tym zawodzie tak trzeba. Wtedy bowiem łatwiej złapać jakieś zlecenie, na którym można zarobić. Jedno z takich zleceń pamięta do dziś.

- Chodziłem na szczudłach na polsko-białoruskiej granicy i... rozdawałem kierowcom tirów zapachy do samochodów - wspomina. - Byli nieźle zdziwieni, kiedy ktoś pukał im do okien, bo przecież ich kabiny są dosyć wysoko. A ja musiałem się jeszcze do nich schylać, bo okna były niżej, niż ja na tych szczudłach. Było śmiesznie. Niestety, do tej pory nie dostałem zapłaty za to zlecenie, ale to ryzyko wliczone w ten zawód.

W tamtym roku Antoni założył w Białymstoku Grupę Artystyczną BASCH. Zaprosił do niej m.in. wspomnianego już Łukasza Słabkowskiego. Dołączył do nich też Michał Kłobukowski - zakochany w żonglerce.

Taniec z maczugami

Michał w Białymstoku mieszka dopiero od kilku lat, bo przyjechał tu z Wyszkowa na studia informatyczne. Jednak od wielu lat pasjonuje go kuglarstwo, a w szczególności żonglerka.

- Kiedyś poznałem dziewczynę, która pokazała mi, co można zrobić z piłeczkami i maczugami - wspomina. - Potem, razem z kolegą, zaczęliśmy na wyścigi uczyć się żonglowania i na ulicach urządzaliśmy pokazy swoich umiejętności.

Dzisiaj, razem z grupą BASCH występuje na białostockich placach. Dołączyli do nich jeszcze inni miłośnicy kuglarstwa. W sumie jest ich ponad 20. Nie mają areny, sceny, ani zwierząt. Mają za to talent i kapelusz, do którego przechodnie wrzucają - w dowód uznania dla ich umiejętności - pieniądze.

- Raz nawet znalazłem w kapeluszu mały, resorowy samochodzik - śmieje się Łukasz.
porwały mu spodnie

Łukaszowi zdarzają się różne zlecenia, na których można zarobić. Tak miało być i wtedy, kiedy przyjął zaproszenie na występ na wieczorze panieńskim. Jednak okazało się, że rozochocone panny oczekują od niego czegoś więcej, niż tylko pokazu sztuczek kuglarskich. Kiedy próbował im się wyrwać i uciec, porwały mu spodnie.

W nieprzyjemnej sytuacji znalazł się też Michał. Kiedy razem z kolegami prezentował swoje żonglerskie umiejętności na lubelskiej starówce, obstąpiła ich grupa dzieciaków.

- I w pewnym momencie zaczęły nam rozkradać sprzęt - wspomina zbulwersowany Michał. - Ale poradziliśmy sobie.

Na szczęście żadnemu z białostockich sztukmistrzów nigdy nie ukradziono ciężko zarobionych pieniędzy, które zbierają do rozstawionych na ulicach kapeluszy.

- A czasem ludzie wrzucają nam naprawdę spore kwoty - podkreśla Łukasz. - Mój rekord padł chyba w Toruniu. Tam, o ile dobrze pamiętam, udało mi się przez cały dzień zarobić do kapelusza około 2 tysięcy złotych! Okazuje się, że jeżeli człowiek zdobył jakieś niezwykłe umiejętności i chce je pokazać, ludzie potrafią to docenić. Nie tylko uśmiechem, ale też groszem!

Na razie każdy z białostockich kuglarzy swoją pasję traktuje jako weekendową pracę. Podczas powszednich dni tygodnia zajmują się czymś innym - Antek naprawia rowery, Łukasz pracuje w fabryce, a Michał jeszcze studiuje.

- Ale z niecierpliwością czekamy na ten dzień, w którym to właśnie kuglarstwo stanie się naszym głównym zajęciem i źródłem zarobkowania - mówią. - Bo kochamy cały ten cyrk.

Czytaj e-wydanie »

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna