Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na głowie lodowej królowej spędzili 3 najszczęśliwsze minuty

Weronika Kowalewska
archiwum prywatne
Tomasz Głódź i Krzysztof Niewiarowski, dwaj ełccy policjanci, zdobyli jeden z najwyższych szczytów Kaukazu. - Gruzini mówią, że góra była dla nas łaskawa i nam na to pozwoliła - podkreślają podróżnicy z Ełku.

Według gruzińskiej legendy, kiedy Pan Bóg rozdzielał ziemię dla wszystkich narodów, najpiękniejszy kawałek zachował dla siebie. Kiedy skończył, okazało się, że zapomniał o Gruzinach, którzy w tym czasie pili wino za jego zdrowie. Pan Bóg nie miał więc wyboru i musiał im oddać swój nieziemski zakątek . To właśnie tam znajduje się góra Kazbek, jeden z najwyższych szczytów Kaukazu. Lokalni alpiniści wierzą, że ten wygasły wulkan jest jak kapryśna kobieta, dlatego rzadko wchodzą na sam szczyt.

Tłumaczą, że nie powinno się deptać głowy lodowej królowej.

Alpiniści z całego świata, którzy odwiedzili te rejony, przyznają, że widoki zapierają dech w piersiach i łatwo jest uwierzyć w tę legendę. - Góry są w swej naturze nieprzewidywalne i zmienne jak kobiety, dlatego to one decydują, kto i kiedy może je zdobyć - przyznaje Krzysztof Niewiarowski, ełcki policjant, który we wrześniu wspólnie z kolegą z pracy, Tomaszem Głodziem, zdobył Lodowy Szczyt.

Tu zginęli księża z Ełku i studenci

Wielu alpinistów chyli czoła przed górę Kazbek, ponieważ ten szczyt uważany jest za jeden z najtrudniejszych do zdobycia w tej części świata. Taka wyprawa to przede wszystkim niezapomniane wrażenia, ale również poważne wyzwanie. W każdej chwili trzeba się liczyć ryzykiem znalezienia się w bardzo trudnych warunkach pogodowych, bez możliwości wezwania pomocy. I choć przybywa tu kilkaset wypraw rocznie, to nie wszystkim dane jest zobaczyć z bliska Lodowy Szczyt. To właśnie tu w 2006 roku zginęli dwaj polscy księża-alpiniści z diecezji ełckiej, zaś w ubiegłym roku, podczas wrześniowej ekspedycji, życie stracili dwaj polscy studenci Akademii Górniczo-Hutniczej.

Wiele prób wejścia na szczyt kończy się odwrotem. Dwaj ełccy policjanci, którzy przybyli tu we wrześniu, mieli szczęście.

Wnosili na plecach po 30 kg

Góry są ich wielką pasją. Dotychczas doświadczenia zdobywali wyłącznie w polskich i słowackich Tatrach Wysokich, jednak, jak mówią, apetyt rośnie w miarę jedzenia i dlatego postanowili spróbować wejść wyżej. Wyprawę na Kazbek zaplanował Tomasz Głódź, a jego pomysł od razu podchwycił kolega z pracy -Krzysiek Niewiarowski.
- Chodzimy po górach już od kilku lat, jednak doświadczenia zdobywaliśmy indywidualnie. Jedynie w styczniu ubiegłego roku wspólnie wybraliśmy się na Świnicę - wspomina Krzysztof. I przyznaje, że góry Kazbek nie da się zdobyć bez uprzedniego porządnego przygotowania. - Jako policjanci na co dzień dbamy o naszą sprawność fizyczną - podkreślają funkcjonariusze. - Biegamy, chodzimy na siłownię i halę gimnastyczną, na ścianki wspinaczkowe. Korzystamy z parków linowych, uczestniczymy w spływach kajakowych także zimowych, trochę nurkujemy, dużo jeździmy rowerami oraz na rolkach. Ponadto wybraliśmy się w tym roku na zimowy biwak, by bardziej przywyknąć do niekorzystnych warunków oraz przetestować namiot, karimaty, śpiwory, palniki, latarki oraz odzież. Jednak mimo dobrego przygotowania fizycznego nie udało się nam przewidzieć wszystkich sytuacji.

Podczas wyprawy na Kazbek ełccy podróżnicy założyli bazę na wysokości 3700 m. Tam rozbili namiot. Na tę wysokość musieli samodzielnie, na własnych plecach wnieść całe wyposażenie. Każdy z nich niósł po 30 kilogramów.

W góry Kaukazu wybrali się w ryzykownym, bo tylko "dwójkowym" składzie. W razie, gdyby któryś z nich wpadł do lodowej szczeliny, drugi musiałby go z niej samodzielnie wydobywać. - Byliśmy zdani tylko na siebie, więc w takiej sytuacji najważniejsze jest zaufanie - podkreślają ełccy policjanci. - W każdej sekundzie trzeba zachowywać wzmożoną czujność i kalkulować ryzyko.

Przekonali się o tym w trakcie schodzenia z Kazbeku. Byli na wysokości prawie 3700 metrów, gdy Tomasz Głódź nagle... obsunął się 7 metrów w dół. W ciągu sekundy podjął właściwą decyzję - odwrócił się na brzuch i starał się wyhamować czekanem. Niewiarowski szybko zaasekurował go wykorzystując swój czekan i linę, którą byli spięci.

- Ale nerwy były - wspomina te trudne chwile Krzysztof.

Trzy minuty

Atak na szczyt rozpoczęli o godzinie 2 w nocy. Nie byli jeszcze w pełni zaaklimatyzowani na tej wysokości, jednak prognozy przewidywały, że następnej doby nastąpi długotrwałe pogorszenie pogody. Zdecydowali się więc na "atak szczytowy z marszu". Chcąc zwiększyć swoje szanse i bezpieczeństwo, zaprosili do wspólnej wyprawy poznane na miejscu dwie osoby: Gruzina i Rosjanina. Ci jednak, po pierwszych godzinach wspólnej wspinaczki, zrezygnowali. Jeden wycofał się z powodu uszkodzenia sprzętu, drugi zaś - widząc nadciągające gęste chmury - doszedł do wniosku, że widok ze szczytu nie będzie wart tak skrajnego wysiłku i ryzyka.

I rzeczywiście było ciężko. Wraz z wysokością spadało ciśnienie powietrza, zawartość tlenu oraz temperatura. Wiatr stawał się coraz bardziej porywisty i momentami przewracał wspinających się na stromych zboczach. Przed podróżnikami z Ełku szła trzyosobowa ekipa obcokrajowców, w której jeden z uczestników zaczął - na wysokości około 4700 m - tracić przytomność. Ta kryzysowa sytuacja zatrzymała na chwilę ełczan.

- To była jedna z tych cięższych chwil - wspominają. - Gdy Rosjanie próbowali przywrócić przytomność swojemu koledze, my w tym czasie staliśmy w bezruchu na siarczystym mrozie i bardzo silnym wietrze, co znacznie nas wychłodziło i zaczęliśmy odczuwać objawy hipotermii.

Drugim krytycznym momentem było tzw. podejście końcowe. Na ostatniej, najbardziej stromej ścianie, w odległości około 50 metrów od szczytu, nagły poryw silnego wiatru przewrócił dwóch uczestników idącej obok trzyosobowej ekipy Rosjan. Na szczęście przewodnik, do którego byli przypięci liną zdołał ich utrzymać. W tym czasie wspinający się ełczanie byli już wyczerpani fizycznie, osłabieni brakiem choćby jednego dnia na odpoczynek i aklimatyzację . Pojawiły się też pierwsze objawy odwodnienia, bo płyny izotoniczne znajdowały się w plecakach po zawietrznej stronie i pozamarzały. Dopiero po roztopieniu ich ciepłem własnego ciała, można je było pić małymi łykami.

- Postanowiliśmy jednak wzmóc czujność, wyregulowaliśmy rytm serca i oddech, zebraliśmy resztki sił i podjęliśmy próbę wejścia - wspominają policjanci. - W związku z tym na samym szczycie spędziliśmy tylko około trzech minut i natychmiast ruszyliśmy w dół, by jak najszybciej zejść w bezpieczniejsze partie góry. Ale byśmy bardzo szczęśliwi.

Mimo że na szczycie byli tylko kilka minuty, udało im się spełnić marzenie.

- Weszliśmy na szczyt, bo - jak mówią Gruzini - góra była dla nas łaskawa i nam na to pozwoliła - podkreślają ełczanie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna