Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszystko się niby zgadza. Z wyjątkiem ciała ofiary

Tomasz Kubaszewski
Jacek W. (z prawej) nigdy nie przyznał się do zabójstwa Tomasza S. Przed sądem twierdził też, że znalezione szczątki wcale do tego mężczyzny nie należą.
Jacek W. (z prawej) nigdy nie przyznał się do zabójstwa Tomasza S. Przed sądem twierdził też, że znalezione szczątki wcale do tego mężczyzny nie należą. T. Kubaszewski
Od 14 lat siedzi w więzieniu za zabójstwo. Niedawno do zbrodni przyznał się ktoś inny. Takiej sprawy w polskim wymiarze sprawiedliwości jeszcze nie było. Nic więc dziwnego, że dziennikarze z różnych mediów się na nią rzucili. Przekręcają jednak fakty, a z bandytów robią anioły.

Parę dni temu sprawą zajął się polsatowski program "Państwo w państwie". Tu wszystko jest albo czarne, albo białe. Przeciętny widz dowiedział się, że w latach 90. w Suwałkach doszło do zamachu bombowego. Ktoś tam stracił nogę, ale bliższych szczegółów nie ujawniono. Policja porządnego śledztwa nie przeprowadziła, bo poszkodowany odmówił współpracy. A przecież takie postępowanie można było prowadzić na siłę... . Trudno więc, zdaniem redaktorów, dziwić się, że sam poszkodowany zaczął szukać sprawcy. No i znalazł. Okazał się nim niespełna 30-letni wówczas suwalczanin Tomasz S. Dalej w programie nie pada ani słowo, jak od stwierdzenia faktu o winie S. doszło do jego zabójstwa. Dowiadujemy się natomiast, że prokuratura oskarżyła, a sądy kilku instancji niesłusznie skazały Jacka W. Owszem, twierdzą autorzy programu, może w jakieś drobne konflikty z prawem wchodził, ale nikogo by nie zabił.

I ani słowa o wojnie suwalskich gangów, o bezwzględności przestępców i o tym, że Jacek W. był prawą ręką mafiosa, a sądy karały go w sumie 17 razy!

Prawie jak mafia

Sensacja, jak pisaliśmy, wybuchła kilka miesięcy temu. Do olsztyńskiej prokuratury dotarł list napisany przez suwalczanina Wiesława S. Stwierdził on, że wie, gdzie znajdują się zwłoki Tomasza S. Śledczy zbaranieli. Sprawa została bowiem dawno osądzona, zwłoki znalezione, winni skazani.
Wszystko zaczęło się od zamachu w 1997 r. na Krzysztofa A. Kiedy samochodem wjeżdżał do garażu swojego suwalskiego domu, eksplodowała bomba. Krzysztof A. przeżył tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Stracił jednak nogę.

Sąd Najwyższy sprawą Jacka W. zajmie się za dwa tygodnie. Decyzja, czy postępowanie zostanie wznowione, czy też nie, wcale nie jest taka oczywista. Sąd musi dojść do wniosku, że w sprawie rzeczywiście zaistniały nowe okoliczności. Kilka miesięcy temu obszernie relacjonowaliśmy podobną historię - makabrycznego zabójstwa dwóch braci z Giżycka. W tym przypadku także po latach do winy przyznał się ktoś inny. I również wychodziło na to, że dwaj mężczyźni od lat niesłusznie przebywają w więzieniu. I ta sprawa została bardzo nagłośniona w ogólnopolskich mediach. Sąd Najwyższy wniosek o wznowienie postępowania jednak oddalił.

Nikt nie miał wątpliwości, że chodziło o porachunki w miejscowym światku przestępczym. O to, kto ma w nim rządzić, czyli wymuszać haracze, czy czerpać korzyści z handlu różnymi nielegalnymi towarami rywalizowały dwie grupy. Bój szedł o naprawdę dużą kasę. Grupy przestępcze od prawdziwej mafii niewiele dzieliło. Bo gangsterzy bratali się z wysokimi rangą urzędnikami z miejscowego ratusza, z policjantami oraz prokuratorami.

Po zamachu na Krzysztofa A. ten rzeczywiście odmówił współpracy z policją. Dziennikarzom tłumaczył, że sprawców sam znajdzie.

A. i jego "żołnierze" rozpoczęli prywatne śledztwo. Porywali różne osoby i je torturowali. Prokuratura nie miała żadnych wątpliwości, że najbardziej aktywny był w tym przypadku Jacek W. - prawa ręka suwalskiego bossa. Po raz pierwszy w konflikt z prawem popadł w 1973 r. Miał wtedy 19 lat. Karano go m.in. za kradzieże oraz pobicia. Głównie w Olsztynie. Za kratkami odsiedział kilka lat.

Według sądów trzech instancji (okręgowy w Suwałkach, apelacyjny w Białymstoku i najwyższy w Warszawie), W. był jedną z osób, która na zlecenie suwalskiego bossa porwała Tomasza S. Miał on być przetrzymywany w specjalnej klatce, a potem zastrzelony. Prawomocny wyrok w tej sprawie zapadł 10 lat temu. Jacka W. skazano za zabójstwo - dostał dożywocie. Krzysztof A. zaś za zlecenie porwania trafił za kraty na 10 lat. Podobny wyrok usłyszała jeszcze jedna osoba biorąca udział w porwaniu.

O udział w zabójstwie, o czym dzisiaj nikt już nie mówi, prokuratura chciała oskarżyć także Wiesława S., czyli tę samą osobę, która teraz przypomniała sobie prawdziwy przebieg zdarzeń. S., kolejny żołnierz Krzysztofa A., okazał się jednak niepoczytalny. Nie mógł więc ponieść jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje czyny.
Biegli się pomylili

Jacek W. nigdy do winy się nie przyznał. Obserwatorów procesu sprzed wielu lat dziwiło to, że z uporem kwestionował autentyczność szczątków, które uznane zostały za zwłoki Tomasza S. Wyłowiono je z jeziora. Były rozczłonkowane i znajdowały się w reklamówkach. Swoją opinię biegli oparli na badaniach genetycznych. Nie wiadomo, dlaczego tak mocno się pomylili. W jednym Wiesław S. z całą pewnością ma rację - po wielu latach wskazał prawdziwe miejsce ukrycia ciała Tomasza S. Nie było ono rozczłonkowane i zachowało się w na tyle dobrym stanie, że udało się nawet odczytać linie papilarne. Teraz nie ma już żadnej wątpliwości - to są szczątki S. Czyje w takim razie znaleziono kilkanaście lat temu?

Tego nie wie nikt. W tamtym śledztwie pojawił się jednak wątek Rosjanina, który trudnił się sutenerstwem w północno-wschodniej Polsce i zaginął w tajemniczych okolicznościach. Ale organy ścigania tego nie sprawdziły. Wersja z Tomaszem S. bardziej im pasowała.

Czy będzie odszkodowanie?

Przedstawiciele prokuratury jak ognia unikają odpowiedzi na pytanie, co zeznania Wiesława S. w tej sprawie tak naprawdę zmieniają. Czy to oznacza, że nie było bandy Krzysztofa A. i nie zlecił on porwania Tomasza S.? Czy Jacek W. nie brał w tym udziału? Czy S., który wcześniej też był bardzo dobrze znany organom ścigania, zginął dlatego, że podłożył bombę pod samochód bossa, czy też przypadkowo zabił go niepoczytalny Wiesław S.? Jeśli przyjmie się tę ostatnią wersję, S. kary nie poniesie. Właśnie ze względu na niepoczytalność.

Śledczy z Olsztyna, do których trafił list Wiesława S., uznali, że to zupełnie nowa okoliczność i postępowanie w tej dawno zakończonej sprawie należy wznowić. Ale odmienna decyzja zapada w Prokuraturze Apelacyjnej w Białymstoku: - Uznaliśmy, że nie ma podstaw do wznowienia postępowania - mówi jej rzecznik Janusz Kordulski. Szczegółów nie ujawnia, zasłaniając się tajemnicą.

To, że szczątki zwłok znalezionych kilkanaście lat temu uznano za ciało Tomasza S. z Suwałk, jest największą i niewytłumaczalną wpadką zarówno biegłych, jak i prokuratury oraz sądu. I za to ktoś powinien ponieść konsekwencje

Prokuratura Generalna w Warszawie jest jednak innego zdania. Dochodzi do wniosku, że sprawę należy rozpatrzyć raz jeszcze. Jak to możliwe, że jeden prokurator tak, a drugi - inaczej? Każdy w tej instytucji ma prawo do swobodnej oceny materiału dowodowego. W programie "Państwo w państwie" na białostockich śledczych poleciały gromy. Bo pewnie chcą w ten sposób zatuszować błędy, które popełnili kilkanaście lat temu. Wszak akt oskarżenia w sprawie zabójstwa Tomasza S. pisała Prokuratura Okręgowa w Białymstoku.

Całą sprawę jednak i tak musi rozpatrzyć Sąd Najwyższy, bo wniosek złożył obrońca Jacka W. Jeżeli postępowanie zostanie wznowione i nie uda mu się udowodnić zabójstwa, ani nawet udziału w porwaniu, będzie mógł domagać się od państwa odszkodowania. Tyle, że część z 14 lat za kratami i tak by tam spędził - za inne przestępstwa, których na jego koncie nie brakuje.

Czytaj e-wydanie »

Baza firm z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna