Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Broń daje poczucie siły, ale myśliwy musi być pokorny

Izabela Krzewska
W. Wojtkielewicz
Zielona kurtka, kapelusz z piórkiem, na ramieniu dubeltówka, a w domu kolekcja poroży i wypchanych zwierząt - tak często myślimy o myśliwych. Ile w tym jest prawdy? Czym zajmują się współcześni pasjonaci łowiectwa?

Polowanie jest zawsze dokładnie zaplanowane. Najpierw jest nagonka, czasem pędzenia z użyciem psów, potem kilka strzałów... A po skończonym polowaniu zwierzyna jest układana na gałęziach, zawsze w odpowiednim kierunku i odpowiedniej hierarchii - podkreśla Jarosław Żukowski, prezes Okręgu Białostockiego Polskiego Związku Łowieckiego. I tak na początku leżą jelenie i sarny, za nimi dziki i lisy, potem inne, drobne drapieżniki, zające, a na końcu ptactwo. Przy takim pokocie zbierają się wszyscy uczestniczący w zbiorowym polowaniu myśliwi, a na rogu myśliwskim odtrąbiony zostaje specjalny sygnał. To hołd dla zwierzyny, rodzaj pożegnania.

- Chodzimy też na polowania indywidualne, ale nawet wtedy oddajemy hołd zwierzynie - zaznacza Andrzej Lenczewski z koła łowieckiego Głuszec w Białymstoku. - Każdy myśliwy po tzw. strzeleniu zwierzyny powinien oddać jej ostatni kęs. Trzeba złamać z drzewa gałązkę i jej część włożyć do pyska leżącego zwierzęcia. To jest właśnie ten ostatni kęs, podziękowanie. Drugą część gałążki dostaje myśliwy, trzecią - kładzie się na ranie zwierzyny, w miejscu, gdzie weszła kula. To jest pieczęć, która ma przypieczętować strzał.

Jak podkreślają myśliwi, za tym rytuałem stoi wielowiekowa tradycja. Dzisiaj ten obrzęd wygląda może nieco archaicznie, a nawet trochę teatralnie. Ale dla wielu to jednak magiczny element polowania, który sprawia, że świat myśliwych wciąż przyciąga w swoje szeregi nowych członków.

Ludzie lubią dominować

- Kiedyś myśliwi to była elita - wyjaśnia Żukowski. - Jeszcze w poprzednim ustroju polowali tylko politycy, lekarze, policjanci i wojskowi. Teraz Polski Związek Łowiecki jest organizacją otwartą. Może do niego wstąpić każdy, kto tylko spełni warunki.

Te warunki to ukończony kurs dla kandydatów na myśliwych, zdany egzamin teoretyczny i strzelecki, roczny staż łowiecki w kole oraz niekaralność za przestępstwa takie jak kłusownictwo czy też nielegalne posiadanie broni. Aktualnie w województwie podlaskim zarejestrowanych jest prawie 7 tysięcy myśliwych. Od kilku lat do łowiectwa garnie się bardzo dużo młodych osób, głównie studentów i rolników.

- Niektórzy traktują myślistwo jak kolejną dyscypliną sportu, ale są i tacy, którym zależy na kultywowaniu rodzinnych tradycji, bo od dziecka interesują się zwyczajami łowieckimi - podkreśla szef białostockiego okręgu.

On sam myśliwskiego bakcyla połknął na początku lat 80. W 1983 r. objął w Białymstoku zakład rusznikarski, przez co miał częsty kontakt z łowcami. Rok później był już jednym z nich.

- Ludzie lubią dominować. Dostając pozwolenie na broń, mają poczucie siły i dowartościowują swoje ego. Jednak obcowanie z przyrodą uczy pokory - podkreśla Stefan Bazyluk z koła łowieckiego Jenot w Michałowie. - Choć większość zwierząt ucieka przed człowiekiem, to niektóre, np. byk jelenia w czasie rykowiska, mogą zaatakować.
Nieobliczalny jest też dzik, bo często szarżuje.

Potwierdza to szef białostockiego okręgu PZŁ i wspomina polowanie zbiorowe w Puszczy Knyszyńskiej: - Staliśmy na drodze, gdy wyszedł odyniec. Kolega mierzył do niego i strzelił, ale prawdopodobnie tylko go zranił. Wtedy dzik ruszył na niego, a myśliwy znieruchomiał. Cała sytuacja zakończyła się na szczęście niegroźnie, żeby nie powiedzieć komicznie. Dzik przeleciał łowczemu między nogami, wziął go na grzbiet, przebiegł przez drogę i wpadł w gęste krzaki malin. Tam mój kolega spadł, a dzik pobiegł dalej. Odyniec szarżował, więc byłem pewien, że pokaleczył łowczego. Tymczasem tylko go poobijał. No i oczywiście było trochę śmiechu...

Nie wszyscy myśliwi polują

Wśród członków PZŁ jest też wielu takich, którzy... nie chodzą na polowania. Zapisali się, bo chcą mieć możliwość obserwowania zwierzyny z bliska. Spędzają więc dużo czasu w łowisku, na ambonie, fotografują.

- Jeśli potrafisz wkomponować się w łowisko i umiesz współistnieć z naturą, wszystko możesz zobaczyć. Możesz nawet zatańczyć z wilkami - śmieje się Stefan Bazyluk. I wspomina, jak to trzy tygodnie temu polował na jelenia: - I w pewnym momencie pojawił się koło mnie wilk. Staliśmy oko w oko w odległości dziesięciu metrów. Przez jakiś czas patrzyliśmy na siebie. Nagle wilk zniknął jak kamfora. Zostały po nim tylko ślady.

Wilki zagrożone są wyginięciem, więc strzelać do nich nie wolno. W Polsce można polować m.in.: na sarny, jelenie, zające, dziki. I na większość dzikiej zwierzyny właśnie kończy się okres ochronny, co oznacza, że dla myśliwych zaczyna się raj. Ale jak podkreślają łowcy, polowanie to zaledwie wycinek tego, czym zajmują się na co dzień. Do ich zadań należy bowiem budowa paśników dla zwierząt i lizawek (słupki z otworami, w których znajduje się sól). Tworzą też buchtowiska, na których rozkłada się karmę (ziarno, kukurydzę) i poleteka zaporowe, na których uprawia się owies i rzepak.

- Kiedy zwierzyna żeruje na naszym plonie, to nie wyrządza szkód rolnikom - tłumaczy Jarosław Żukowski.
I jest wtedy bezpieczna, bo nie wędruje w poszukiwaniu jedzenia. Dzięki temu też mniej zwierzat ginie pod kołami aut. Jeśli myśliwi chcą ustrzelić zwierzę, kuszą je pokarmem, przygotowując tzw. nęciska na skraju lasów i na polanach.

Polował ojciec i dziadek

Myśliwi zajmują się też ochroną ginących gatunków, takich jak orzeł przedni, orlik, głuszec. Osiągają to poprzez zmniejszanie populacji ich naturalnych wrogów: lisów, borsuków, kun, jenotów, tchórzy czy norek.

- Jestem rolnikiem, więc na co dzień blisko obcuję z przyrodą. I w pewnym momencie zapragnąłem chronić drobną zwierzynę, która najbardziej jest narażona na ataki drapieżników - opowiada Andrzej Lenczewski, myśliwy od 25 lat. Tak jak jego ojciec, brat dziadka i pradziadek.

Lenczewski współpracuje z ornitologami, dla których los czajek, brodźców czy cietrzewi gniazdujących w dolinie Biebrzy i Narwii również nie jest obojętny. Zaangażował się też w odbudowę gatunków zajęcy, wpuszczając zakupione sztuki do łowiska.
- Człowiek coraz bardziej ingeruje w przyrodę, wkracza na jej teren. A nam naprawdę chodzi o to, by została w nienaruszonym stanie, dla przyszłych pokoleń - tłumaczy myśliwy Stefan Bazyluk, z wykształcenia inżynier budownictwa. Wychował się pomiędzy Hajnówką, a Bielskiem Podlaskim, wśród bagien i pól uprawnych. - Przyroda była moim pierwszym nauczycielem - wspomina.

Jego dziadek był myśliwym od czasów carskich. Polował też jego kuzyn. Pan Stefan kontynuował tę rodzinną tradycję i do PZŁ wstąpił w 1980 r. I podkreśla, że myślistwo wymaga nie tylko przestrzegania praw i zakazów, ale przede wszystkim zasad etyki, działania zgodnie z sumieniem. Dlatego żaden szanujący się łowca nie ustrzeli świadomie lochy, która wciąż opiekuje się małymi warchlaczkami.

Pozbawieni skrupułów są jedynie kłusownicy, z którymi walka również należy do myśliwych.
- Są tereny, gdzie całe wioski kłusują. Ale ludzie nie odważą się wydać kłusownika, bo ci są bezwzględni. Również wobec zwierzyny - opowiada Żukowski. - Nie przestrzegają żadnych zasad, żadnych okresów ochronnych. Strzelają to, co zobaczą. Najgorszym okrucieństwem jest to, że zastawiają pułapki i tych pułapek nie sprawdzają. Zwierzyna wpada we wnyki lub sidła, i kona w męczarniach przez kilka dni.

Myśliwi kontra rolnicy

Łowcy walczą również z nadmiernym rozrostem określonych populacji. Właśnie w tym kontekście ostatnio zrobiło się o nich głośno. Prawdziwa inwazja dzików sprawiła, że straty podlaskich rolników w uprawach liczy się w już milionach złotych. Gospodarze mają pretensje do myśliwych, że nie reagują wystarczająco szybko i nie odstrzeliwują szkodników.

- Do tej pory gospodarka łowiecka funkcjonowała bez zgrzytów - podkreśla szef białostockiego okręgu PZŁ. - Wirus afrykańskiego pomoru świń (ASF - przyp. red.) spowodował, że urzędnicy, ministrowie, wojewodowie wydali rozporządzenia, które miały przeciwdziałać rozprzestrzenianiu się choroby. To spowodowało, że myśliwi przez ponad pół roku nie mogli polować na dziki w niektórych strefach. Populacja więc wymknęła się spod kontroli.

Nie bez znaczenia jest fakt, że dziki mnożą się jak szalone. - Kukurydza modyfikowana genetycznie, która dostępna jest dla zwierzyny wolnobytującej jako pokarm, doprowadziła do rozregulowania ustalonego porządku rozrodczego populacji - tłumaczy Bazyluk. - Przed wprowadzeniem kukurydzy GMO dziki miały huczkę (okres godowy - przyp. red.) raz w roku. W tej chwili, energetycznie wzbudzone, są w trakcie rozrodu praktycznie przez cały rok.

- A teraz są pretensje do myśliwych - denerwuje się Jarosław Żukowski . - W tym całym tym bałaganie wprowadzono nam nakazy strzelania jak najwięcej dzików, a nie zmieniono ani jednego przepisu wykonawczego, dotyczącego funkcjonowania PZŁ.
Ciągle obowiązują więc okresy ochronne oraz roczne plany łowieckie określające ilość, wiek i płeć zwierząt, jakie mają być odstrzelone.

- I musimy się tego trzymać - podkreśla Stefan Bazyluk. - Nie możemy iść do lasu i strzelać do wszystkiego, co się rusza.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna