Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Każda decyzja o zostawieniu dziecka to inna historia i dramat

A. Zgiet
Kacperek ma szanse wrócić do swoich biologicznych rodziców
Kacperek ma szanse wrócić do swoich biologicznych rodziców A. Zgiet
Rodzice małego Kacperka, którego nieco ponad tydzień temu zostawili na izbie przyjęć białostockiego szpitala, chcą odzyskać synka. Mają szansę, bo nie porzucili malucha byle gdzie, tylko zapewnili mu bezpieczeństwo.

Kacperek urodził się w Święto Trzech Króli, wieczorem, w domu. Zdrowy i silny chłopczyk. O ciąży jego matki nikt - poza nią i ojcem dziecka - nie wiedział. Zaraz po narodzinach chłopca rodzice podjęli najdramatyczniejszą decyzję w swoim życiu - zawieźli dziecko na izbę przyjęć białostockiego szpitala klinicznego. Tak miało być najlepiej i dla dziecka, i dla nich. Uznali , że nie stać ich na wychowywanie malucha.

Być może podobnymi pobudkami kierował się ktoś, kto rok temu zostawił w Oknie Życia przy ul. Słonimskiej w Białymstoku kilkudniowego, zadbanego i zdrowego chłopczyka.
Takie porzucenia dzieci w szpitalach czy oknach życia to pojedyncze zdarzenia. Dużo częściej matki, które nie mogą wychowywać swoich dzieci z różnych powodów, zostawiają je na oddziale zaraz po urodzeniu.

- Za każdym takim przypadkiem kryje się inna historia i inny dramat - mówią pracownicy szpitali. - Ale decyzja o zostawieniu dziecka w szpitalu czy oknie życia jest i tak najlepszą z możliwych. Daje dziecku szansę na życie.

Kilkadziesiąt przypadków rocznie

Tylko w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Białymstoku w ciągu ostatnich pięciu lat aż sto rodzących kobiet zdecydowało się zostawić swoje dzieci.
- 42 matki tej decyzji nie zmieniły - mówi Katarzyna Malinowska-Olczyk, rzeczniczka Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku.

Natomiast pracownicy wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Białymstoku co roku przekazują do domów dziecka 10-11 noworodków. Kilka razy zdarzyło się, że były to bliźniaki. Taką dwójkę matka zostawiła chociażby w ubiegłym roku. Była bezrobotna, utrzymywała się z zasiłku, a w domu miała już jedno małe dziecko. Na utrzymanie kolejnej dwójki nie widziała szans.

Jak mówią pracownicy szpitali, powody tak dramatycznych decyzji są bardzo różne. Często są to dzieci z gwałtów, bywają pozamałżeńskie lub z ubogich rodzin, gdzie już jest kilkoro małych dzieci. Swoje maluchy zostawiają też kobiety bezdomne, nie posiadające stałego adresu. Nierzadko są to dzieci z ukrywanych ciąż, prawie nigdy z dumnie noszonych brzuszków. To dzieci, na które nikt nie czeka, bo w domu i tak do garnka nie ma co włożyć. Albo rodzice mieszkają w takich warunkach, że zimą jest zaledwie 15 st. C i jak tam przywieźć malutkie dziecko i z nim mieszkać? Równie często są to dzieci młodocianych matek, jak i kobiet w okolicach 40-stki. Nie ma tu żadnych reguł. Każda historia jest inna, choć dominują względy socjalno-ekonomiczne.

- Najczęściej są to jednak dzieci matek samotnych - mówi dr Danuta Cynkier, ordynator oddziału neonatologii w WSZ w Białymstoku. - Ale bywa, że na zostawienie w szpitalu noworodka decyduje się małżeństwo, zwykle z powodów ekonomicznych.
Część matek, które wiedzą, że muszą rozstać się z dzieckiem, nie chce mieć z nim po porodzie żadnego kontaktu . Nie nadają im nawet imion.

Inne - przeciwnie. Karmią, kąpią, przewijają, noszą na rękach, nazywają. Bardzo przeżywają tę sytuację. I bywa, że zmieniają zdanie.
- Ponad połowa matek, które chciały po porodzie zostawić u nas dzieci, jednak zabrała je do domu - mówi rzeczniczka USK. - Dzieje się tak także wtedy, gdy np. rodzina deklaruje, że pomoże.

Kiedy jednak matka opuszcza szpital bez dziecka, powiadamiany jest sąd rodzinny, a maluch trafia do domu dziecka albo - coraz częściej - do rodziny zastępczej lub adopcyjnej, gdzie czeka na ostateczne uregulowanie swojego losu. Matki zawsze mają jeszcze 6 tygodni na zmianę decyzji.

- Ale w ciągu ostatnich pięciu lat pamiętam tylko trzy takie przypadki - mówi Wojciech Kucerow, dyrektor Placówki Opiekuńczo-Wychowawczej im. I. Białówny w Białymstoku, gdzie trafia kilkanaście takich maluchów rocznie. - Zdecydowana większość dzieci trafia bardzo szybko do adopcji i nowych rodziców.

Szpital lepszy niż śmietnik

Była niedziela, 12 stycznia 2014, gdy w Placówce Opiekuńczo-Wychowawczej "Jedynka" przy ul. Słonimskiej zadźwięczał pager. Znak, że ktoś otworzył znajdujące się tu od 2009 roku Okno Życia. Natychmiast pojawiła się przy nim pracownica domu dziecka. W oknie leżał noworodek. Nawet nie zdążył zapłakać. 3-4-dniowy chłopczyk, czysty, zadbany, ładnie ubrany, zaopatrzony był nawet w zapasowe pieluszki i ubranko.

Nie było przy nim żadnej informacji, kim jest, ani dlaczego mama nie może się nim zająć. Pracownicy placówki od razu powiadomili pogotowie i policję. Maluszka przewieziono do Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku, gdzie przeszedł podstawowe badania. Chłopczyk od razu został nazywany przez personel oddziału Piotrusiem. Okazało się, że jest zdrowy. Najpierw trafił do placówki opiekuńczo-wychowawczej, a już na drugi dzień zgłosili się po niego rodzice adopcyjni, którzy otrzymali zgodę, aby zająć się maluszkiem do czasu zakończenia procedur. Dzięki temu chłopczyk od razu trafił do kochającej rodziny.

- Właśnie po to te okna życia są, aby można było bez żadnych konsekwencji, za to w pełni bezpiecznie dla dziecka, dać mu szansę na normalne życie - mówi Wojciech Kucerow.
Rok po narodzinach Piotrusia, 7 stycznia 2015, tuż po północy na położniczą izbę przyjęć USK wszedł mężczyzna i położył na ławce owiniętego w poszewkę pościelową i koc noworodka. Tłumaczył personelowi, że dostał dziecko od przypadkowej, spotkanej na ulicy kobiety. I tylko dlatego policja wszczęła postępowanie, dotyczące poszukiwania rodziców chłopczyka. Trzeba było sprawdzić, czy dziecko nie zostało uprowadzone lub zabrane matce siłą.

Maluszek, któremu - z racji daty urodzenia - dano w szpitalu imię Kacper, od razu trafił w troskliwe ręce personelu oddziału noworodkowego. Chłopczyk był zdrowy, zadbany, ważył niespełna 3 kg. Od razu podbił serca wszystkich pracowników.
- To było drugie takie zdarzenie w ciągu ostatnich kilku lat, że ktoś podrzucił dziecko do naszego szpitala - mówi Katarzyna Malinowska-Olczyk. - Poprzednie miało miejsce w grudniu 2009 r., gdy ktoś zostawił noworodka w stojącym wtedy na naszej izbie przyjęć "łóżeczku życia".

Chcą odzyskać dziecko

Tym razem jednak bardzo szybko okazało się, że rodzice Kacperka chcą odzyskać synka. Młodzi ludzie z powiatu sokólskiego zrozumieli, że mimo problemów finansowych, bez swojego maluszka żyć już nie potrafią. Zgłosili się na policję i do szpitala. Tłumaczyli, że decyzja o oddaniu chłopczyka była podjęta pod wpływem ogromnych emocji, szoku poporodowego. Pobrano od nich próbki materiału genetycznego, aby sprawdzić, czy na pewno są rodzicami chłopca.

- Gdy Kacperek był u nas na oddziale, przychodzili do synka codziennie, spędzali tu długie godziny, a mama karmiła go z butelki własnym, ściąganym pokarmem - opowiada Katarzyna Malinowska-Olczyk.

Jednak decyzją sądu, Kacperek ze szpitala pojechał prosto do placówki opiekuńczej. Tam czeka na uregulowanie sytuacji. - Nie utrudniamy rodzicom kontaktu z synkiem - zapewnia Wojciech Kucerow. - Mama jest u niego codziennie, karmi, opiekuje się. Wszyscy chcemy, aby jak najszybciej mogła zabrać dziecko do domu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna