Kacperek urodził się w Święto Trzech Króli, wieczorem, w domu. Zdrowy i silny chłopczyk. O ciąży jego matki nikt - poza nią i ojcem dziecka - nie wiedział. Zaraz po narodzinach chłopca rodzice podjęli najdramatyczniejszą decyzję w swoim życiu - zawieźli dziecko na izbę przyjęć białostockiego szpitala klinicznego. Tak miało być najlepiej i dla dziecka, i dla nich. Uznali , że nie stać ich na wychowywanie malucha.
Być może podobnymi pobudkami kierował się ktoś, kto rok temu zostawił w Oknie Życia przy ul. Słonimskiej w Białymstoku kilkudniowego, zadbanego i zdrowego chłopczyka.
Takie porzucenia dzieci w szpitalach czy oknach życia to pojedyncze zdarzenia. Dużo częściej matki, które nie mogą wychowywać swoich dzieci z różnych powodów, zostawiają je na oddziale zaraz po urodzeniu.
- Za każdym takim przypadkiem kryje się inna historia i inny dramat - mówią pracownicy szpitali. - Ale decyzja o zostawieniu dziecka w szpitalu czy oknie życia jest i tak najlepszą z możliwych. Daje dziecku szansę na życie.
Kilkadziesiąt przypadków rocznie
Tylko w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Białymstoku w ciągu ostatnich pięciu lat aż sto rodzących kobiet zdecydowało się zostawić swoje dzieci.
- 42 matki tej decyzji nie zmieniły - mówi Katarzyna Malinowska-Olczyk, rzeczniczka Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku.
Natomiast pracownicy wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Białymstoku co roku przekazują do domów dziecka 10-11 noworodków. Kilka razy zdarzyło się, że były to bliźniaki. Taką dwójkę matka zostawiła chociażby w ubiegłym roku. Była bezrobotna, utrzymywała się z zasiłku, a w domu miała już jedno małe dziecko. Na utrzymanie kolejnej dwójki nie widziała szans.
Jak mówią pracownicy szpitali, powody tak dramatycznych decyzji są bardzo różne. Często są to dzieci z gwałtów, bywają pozamałżeńskie lub z ubogich rodzin, gdzie już jest kilkoro małych dzieci. Swoje maluchy zostawiają też kobiety bezdomne, nie posiadające stałego adresu. Nierzadko są to dzieci z ukrywanych ciąż, prawie nigdy z dumnie noszonych brzuszków. To dzieci, na które nikt nie czeka, bo w domu i tak do garnka nie ma co włożyć. Albo rodzice mieszkają w takich warunkach, że zimą jest zaledwie 15 st. C i jak tam przywieźć malutkie dziecko i z nim mieszkać? Równie często są to dzieci młodocianych matek, jak i kobiet w okolicach 40-stki. Nie ma tu żadnych reguł. Każda historia jest inna, choć dominują względy socjalno-ekonomiczne.
- Najczęściej są to jednak dzieci matek samotnych - mówi dr Danuta Cynkier, ordynator oddziału neonatologii w WSZ w Białymstoku. - Ale bywa, że na zostawienie w szpitalu noworodka decyduje się małżeństwo, zwykle z powodów ekonomicznych.
Część matek, które wiedzą, że muszą rozstać się z dzieckiem, nie chce mieć z nim po porodzie żadnego kontaktu . Nie nadają im nawet imion.
Inne - przeciwnie. Karmią, kąpią, przewijają, noszą na rękach, nazywają. Bardzo przeżywają tę sytuację. I bywa, że zmieniają zdanie.
- Ponad połowa matek, które chciały po porodzie zostawić u nas dzieci, jednak zabrała je do domu - mówi rzeczniczka USK. - Dzieje się tak także wtedy, gdy np. rodzina deklaruje, że pomoże.
Kiedy jednak matka opuszcza szpital bez dziecka, powiadamiany jest sąd rodzinny, a maluch trafia do domu dziecka albo - coraz częściej - do rodziny zastępczej lub adopcyjnej, gdzie czeka na ostateczne uregulowanie swojego losu. Matki zawsze mają jeszcze 6 tygodni na zmianę decyzji.
- Ale w ciągu ostatnich pięciu lat pamiętam tylko trzy takie przypadki - mówi Wojciech Kucerow, dyrektor Placówki Opiekuńczo-Wychowawczej im. I. Białówny w Białymstoku, gdzie trafia kilkanaście takich maluchów rocznie. - Zdecydowana większość dzieci trafia bardzo szybko do adopcji i nowych rodziców.
Szpital lepszy niż śmietnik
Była niedziela, 12 stycznia 2014, gdy w Placówce Opiekuńczo-Wychowawczej "Jedynka" przy ul. Słonimskiej zadźwięczał pager. Znak, że ktoś otworzył znajdujące się tu od 2009 roku Okno Życia. Natychmiast pojawiła się przy nim pracownica domu dziecka. W oknie leżał noworodek. Nawet nie zdążył zapłakać. 3-4-dniowy chłopczyk, czysty, zadbany, ładnie ubrany, zaopatrzony był nawet w zapasowe pieluszki i ubranko.
Nie było przy nim żadnej informacji, kim jest, ani dlaczego mama nie może się nim zająć. Pracownicy placówki od razu powiadomili pogotowie i policję. Maluszka przewieziono do Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku, gdzie przeszedł podstawowe badania. Chłopczyk od razu został nazywany przez personel oddziału Piotrusiem. Okazało się, że jest zdrowy. Najpierw trafił do placówki opiekuńczo-wychowawczej, a już na drugi dzień zgłosili się po niego rodzice adopcyjni, którzy otrzymali zgodę, aby zająć się maluszkiem do czasu zakończenia procedur. Dzięki temu chłopczyk od razu trafił do kochającej rodziny.
- Właśnie po to te okna życia są, aby można było bez żadnych konsekwencji, za to w pełni bezpiecznie dla dziecka, dać mu szansę na normalne życie - mówi Wojciech Kucerow.
Rok po narodzinach Piotrusia, 7 stycznia 2015, tuż po północy na położniczą izbę przyjęć USK wszedł mężczyzna i położył na ławce owiniętego w poszewkę pościelową i koc noworodka. Tłumaczył personelowi, że dostał dziecko od przypadkowej, spotkanej na ulicy kobiety. I tylko dlatego policja wszczęła postępowanie, dotyczące poszukiwania rodziców chłopczyka. Trzeba było sprawdzić, czy dziecko nie zostało uprowadzone lub zabrane matce siłą.
Maluszek, któremu - z racji daty urodzenia - dano w szpitalu imię Kacper, od razu trafił w troskliwe ręce personelu oddziału noworodkowego. Chłopczyk był zdrowy, zadbany, ważył niespełna 3 kg. Od razu podbił serca wszystkich pracowników.
- To było drugie takie zdarzenie w ciągu ostatnich kilku lat, że ktoś podrzucił dziecko do naszego szpitala - mówi Katarzyna Malinowska-Olczyk. - Poprzednie miało miejsce w grudniu 2009 r., gdy ktoś zostawił noworodka w stojącym wtedy na naszej izbie przyjęć "łóżeczku życia".
Chcą odzyskać dziecko
Tym razem jednak bardzo szybko okazało się, że rodzice Kacperka chcą odzyskać synka. Młodzi ludzie z powiatu sokólskiego zrozumieli, że mimo problemów finansowych, bez swojego maluszka żyć już nie potrafią. Zgłosili się na policję i do szpitala. Tłumaczyli, że decyzja o oddaniu chłopczyka była podjęta pod wpływem ogromnych emocji, szoku poporodowego. Pobrano od nich próbki materiału genetycznego, aby sprawdzić, czy na pewno są rodzicami chłopca.
- Gdy Kacperek był u nas na oddziale, przychodzili do synka codziennie, spędzali tu długie godziny, a mama karmiła go z butelki własnym, ściąganym pokarmem - opowiada Katarzyna Malinowska-Olczyk.
Jednak decyzją sądu, Kacperek ze szpitala pojechał prosto do placówki opiekuńczej. Tam czeka na uregulowanie sytuacji. - Nie utrudniamy rodzicom kontaktu z synkiem - zapewnia Wojciech Kucerow. - Mama jest u niego codziennie, karmi, opiekuje się. Wszyscy chcemy, aby jak najszybciej mogła zabrać dziecko do domu.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?