Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Gawrysiuk. Zostało po nim tak wiele dobrego

Maryla Pawlak-Żalikowska
- Mój brat zrobił prawie 18 i pół tysiąca wspaniałych zdjęć - mówi Katarzyna Klimowicz, siostra Wojciecha Gawrysiuka  (widoczny na portrecie w tle). To ona dokonała wyboru fotografii na sokólską wystawę. Motywem przewodnim wystawy jest zapis  ludzkich twarzy z różnych stron świata (po prawej).
- Mój brat zrobił prawie 18 i pół tysiąca wspaniałych zdjęć - mówi Katarzyna Klimowicz, siostra Wojciecha Gawrysiuka (widoczny na portrecie w tle). To ona dokonała wyboru fotografii na sokólską wystawę. Motywem przewodnim wystawy jest zapis ludzkich twarzy z różnych stron świata (po prawej). W. Wojtkielewicz
Schody prowadzące do Domu Dziecka w Białowieży na zawsze będą już pamiątką po Wojciechu Gawrysiuku, podróżniku, dyplomacie i fotoamatorze z Sokółki. Człowieku, który umiał się dzielić tym, co miał.

Nie wiem, czy Wojtek nie będzie mnie w nocy straszył za zorganizowanie pośmiertnej wystawy jego fotografii. On się nigdy nie afiszował ani ze swoimi zdjęciami, ani tym bardziej z pomocą, jaką niósł ludziom - zastanawia się Katarzyna Klimowicz, siostra Wojciecha Gawrysiuka, sokólczanina, który pracował jako dyplomata w polskiej ambasadzie w Bejrucie i zginął tam w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. Miał 35 lat.

To było w 2013 roku, ale dla rodziny jego śmierć jest ciągle żywą raną. Szukali sposobu, jak wyrazić swoją żałobę po synu i bracie i uznali, że najpiękniej będzie przypomnieć jego wielką pasję do podróży, wyrażoną tysiącami zdjęć z całego świata. Wystawa została otwarta w minioną niedzielę w Galerii Lira w Sokólskim Ośrodku Kultury.

- To chyba tak nie po "wojtkowemu", ale nam ta wystawa była bardzo potrzebna - usprawiedliwia się ciągle pani Katarzyna, jakby przed duchem brata. - On nawet swojego fotograficznego bloga nie prowadził pod własnym nazwiskiem. Ani nigdy nam nie zdradził, że wspiera finansowo białowieski dom dziecka. Dopiero jego śmierci, likwidując konto w banku, zorientowaliśmy się, co robił dla innych...

Co miesiąc wysyłał pieniądze do domu dziecka

Dom Dziecka w Białowieży obchodzi w tym roku 65-lecie istnienia. A właściwie to nie obchodzi, bo uroczyście chce przypomnieć swoje dzieje dopiero za pięć lat, przy bardziej okrągłej rocznicy. Goście uroczystości jubileuszowych będą wtedy wchodzić do jego siedziby po odnowionych w ubiegłym roku schodach. Każdy ich stopień jest pamiątką po sokólczaninie Wojciechu Gawrysiuku, bo całą kwotę na remont (5 tysięcy złotych) zebrano na jego... pogrzebie.

- Gdy po śmierci syna zorientowaliśmy się, że miesiąc w miesiąc przesyłał on swoje pieniądze do Białowieży, poprosiliśmy uczestników pogrzebu, żeby nie przynosili kwiatów na jego grób, tylko dali datki na dom dziecka - opowiada Walenty Gawrysiuk, tata pana Wojtka. - W ten sposób chcieliśmy uszanować jego wybór, podtrzymać tę tradycję. Zresztą, pojechaliśmy też do tego domu dziecka, poznaliśmy podopiecznych, panią dyrektor. I podtrzymujemy zwyczaj syna.

Historia białowieskiego domu dziecka zaczęła się w dwóch budynkach wzniesionych w okresie międzywojennym przez angielską firmę Century, która eksploatowała drewno z Puszczy Białowieskiej. W 1978 roku przeniesiono go do nowej siedziby, gmachu przy ul. Parkowej, pamiętającego jeszcze cara. Tam mieści się do dziś. Zgodnie z unijnymi standardami liczbę mieszkających tu dzieci ograniczono do 30. Żeby wszelkie inne standardy były na jak najwyższym poziomie, placówce niezbędne jest wsparcie sponsorów. Taka rzeczywistość. Nie tylko tam.

Na internetowej stronie domu dziecka tych przyjaznych Białowieży "wspieraczy" wymienionych jest prawie 20.

- Każdemu jesteśmy bardzo wdzięczni, choćby nawet tylko raz okazali nam swoje wsparcie - opowiada Krystyna Dackiewicz, dyrektor placówki. - Jednak pomoc, jaką mieliśmy od pana Wojtka, była niezwykła nie tylko dlatego, że były to naprawdę znaczące kwoty. Również dlatego, że spływały regularnie, co miesiąc... To było jak stały zastrzyk, który można było przewidzieć i według niego planować wydatki. na przykład wysłać dzieci na wakacje.

Szefowa placówki spotkała Wojtka Gawrysiuka tylko raz w życiu. Pamięta, jak zagadywał do dzieciaków. Jak się dziwił, że pomieszczenia w domu dziecka są tak wysokie. - Nie mam pojęcia, dlaczego wybrał akurat nas - przyznaje Dackiewicz. - Może nasz poprzedni dyrektor, który się z nim spotykał, potrafiłby coś wyjaśnić. Ale on niestety też już odszedł.

- Dlaczego wybrał akurat Białowieżę? Nie mam pojęcia - przyznaje Marcin Gawrysiuk, młodszy o 4 lata brat Wojciecha. - On zawsze był dla mnie wzorem. Wojtek został ministrantem, ja też. Wojtek został harcerzem, to i ja. Czasem te nasze harcerskie szlaki prowadziły i do Białowieży. Może wtedy jakoś tam trafił, do tego domu dziecka, i coś w nim zostało? Nie wiem. Wojtek nie obnosił się ze swoją dobrocią.

- On wszystko robił w skrytości, bez rozgłosu. Tak jak pomagał innym, pomagał i nam, rodzinie. Jestem z niego tak bardzo, bardzo dumna - cichutko przyznaje Teresa Gawrysiuk, mama dyplomaty, fotografika-amatora, podróżnika, przystojnego i otwartego na ludzi człowieka.

Pani Teresa podczas niedzielnego wernisażu trzymała się bardzo dzielnie, ale nawet najdelikatniejsze wspomnienie syna wyciskało z jej oczu łzy. - Nie wiem, skąd w jego sercu było tyle dobroci?

- Może ma to po mamie - uśmiecham się, a pan Marcin potwierdza, że na pewno geny miały tu znaczenie.
Na wernisażu, podczas towarzyszącego wystawie pokazu zdjęć z rzutnika, goście piją kawę. Ale jest też ulubiona "wojtkowa" whisky i domowe ciasta. W tym i to najbardziej przez Wojtka ukochane - blok czekoladowy. - Jak mama go robiła, to nie liczyło się go na ilość kawałków, tylko na czas w jakim znikał - śmieje się brat Wojtka. - Wiadomo, czasy teraz takie, że wszyscy wiecznie zabiegani. Za często się więc w dorosłym życiu z Wojtkiem nie widzieliśmy, ale na każde święto, czy ważne rodzinne uroczystości zawsze zdążył zjechać. Gdzie by nie był. Nawet z Bejrutu!

Pomagał też libańskim sierotom

Bejrut od Sokółki w linii prostej dzieli prawie 2400 km. I tam daleko, daleko nadal pamiętają o Wojciechu Gawrysiuku. Przygotowali nawet podobną wystawę jak w Sokółce.

- Wojtka przyjaciele z różnych ambasad zorganizowali ją w pierwszą rocznicę jego śmierci. Zebrane podczas niej pieniądze i kilka aparatów fotograficzny przekazali dla palestyńskich sierot, które mieszkają tam w obozie dla uchodźców, znajdującym się na pograniczu Libanu i Izraela. Bo tam też pomagał! - podkreśla Elżbieta Gawrysiuk, szwagierka pana Wojtka, bardzo zaangażowana w odbudowanie więzi rodziny z domem dziecka w Białowieży.

Kiedy w ubiegłym roku ona i brat Wojtka, Marcin, brali ślub kościelny, także poprosili swoich gości o przybory szkolne dla białowieskich dzieci. I zawieźli do Domu Dziecka kredki, plecaczki... Cały bagażnik samochodu kombi był wypełniony prezentami.

Deszcz w twarz

- Kolekcja zdjęć Wojtka liczy prawie 18 i pół tysiąca fotografii - opowiada Walenty Gawrysiuk. - Wiele z nich syn przesyłał nam z kawiarenek internetowych rozsianych po świecie, więc byliśmy na bieżąco. A potem, gdy zjeżdżał do domu, opowiadał, skąd się brały te kadry.

Tata pana Wojtka wspomina, jak syn wyszukiwał tanie przeloty, noclegi, jakieś promocyjne bilety na pociągi po Japonii, żeby tylko tanio dotrzeć w rożne części świata.

- Zbierał pieniądze i podróżował prywatnie, nie po super hotelach, tylko po bardzo dziwnych miejscach. Czasem nie rozumieli w nich, dlaczego pyta o możliwość umycia się w ciepłej wodzie - uśmiecha się smutno pan Walenty. - Przysyłał nam zdjęcia kóz, ludzi, a także rakiet latających nad głowami w Libanie. Mam też zdjęcie tych palestyńskich dziewczynek, którym pomagał. Powstało już po jego śmierci. Buzie mają schowane, że tylko oczy widać, a w rękach fotki zrobione przez Wojtka...

Siostra nieżyjącego dyplomaty wspomina, że miała wiele obaw, że czasem te samotne wędrówki mogły się źle skończyć. - Kiedyś brat w Meksyku czymś się zatruł i tak koszmarnie się czuł, że na wszelki wypadek nagrał w komórce w kilku językach jak się nazywa, skąd jest i jak się skontaktować z rodzicami.

- Pierwsza jego wyprawa to były Stany Zjednoczone, jeszcze na studiach. Zwiedzał i pracował. Był w Bostonie, Nowym Jorku, na Florydzie. Niektóre jego wyprawy były tak krótkie, że nawet o nich nie wiedziałem - śmieje się brat. - Przyjeżdżał do domu i mówił: Wiesz młody, byłem tu i tu. Nawet własnego samochodu nie miał, tylko ciągle odkładał na podróże.

- Bohaterem, właśnie, nie tematem, a bohaterem zdjęć Wojtka przedstawionych na wystawie jest człowiek. Wzrusza, śmieszy, wywołuje emocje - pani Katarzyna komentuje wybrane przez siebie na wystawę prace brata. - Jak z każdej z tych osób zdejmie się zewnętrzną maskę makijażu czy stroju, to okazuje się, że bez względu na to, z jakiej części świata pochodzą, to tak samo ciężko pracują, opiekują się dziećmi, wypoczywają i się starzeją. Wojtek na ulicach, często brudnych i gęsto zaludnionych, wychwytywał gest, minę, emocję definiujące człowieka, nadające mu charakter. Ile razy oglądam te zdjęcia, czuję Wojtka fizyczną obecność - nie ukrywa jego siostra.

Jest lekarką. Mieszka w Warszawie, niedaleko lotniska Okęcie. Wspomina, że za każdym razem, gdy brat lądował w Polsce, wpadał do niej do domu, wyciągał klucz spod wycieraczki i zrzucał na swój dysk zewnętrzny zdjęcia, które zrobił w podróży, od czasu poprzedniej wizyty.

- Teraz się tam włamałam - dodaje pani Katarzyna - bo przecież już nie mogłam go zapytać o zdanie. I nie żałuję. Ale myślę, że gdyby wiedział, że teraz się o nim pisze, to mógłby nie być zadowolony... Bo nigdy się nie chwalił dobrem, które rozdawał. Swojego fotograficznego bloga także nie podpisał imieniem i nazwiskiem tylko nazwał go Deszcz w twarz. Tak podpisywał się w młodości, gdy za kolegę rysował komiksy.

Dodajmy, że Deszcze w Twarz to postać historyczna - wojownik ze szczepu Dakota, który wyróżnił się męstwem w bitwie nad Little Bighorn.

Wojciech Gawrysiuk

Urodził się w 1978 r. w Sokółce. Zginął w 2013 r. w Bejrucie.

Absolwent sokólskiego liceum i stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Był dyplomatą, I sekretarzem ambasady RP w Bejrucie.

Okoliczności jego śmierci do dzisiaj są tajemnicą. 20 kwietnia 2013 r. Gawrysiuk uczestniczył w przyjęciu, na którym towarzyszyła mu Libanka - Michlene Maalouf. Jej ciało znaleziono następnego dnia rano na miejskiej plaży. Obok stał samochód na numerach rejestracyjnych polskiej ambasady. Dopiero po kilku dniach poszukiwań znaleziono ciało Gawrysiuka - kilometrów od miejsca, gdzie stał samochód i gdzie znaleziono martwą Maalouf.

Pasją Wojciecha Gawrysiuka były podróże i fotografia. Z plecakiem objechał niemal cały świat, zatrzymując w kadrze to, co widział.

W minioną niedzielę w Galerii "Za Lirą" Sokólskiego Ośrodka Kultury otwarta została wystawa pt. "Egzotyka w fotografii Wojciecha Gawrysiuka".

Można ją oglądać do końca marca 2015 r.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna