Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To nie jest zabawa w Indian! Tak naprawdę wygląda nasze życie

Magdalena Kuźmiuk
W Puszczykówce mieszka wiele zwierząt, nawet tak "egzotycznych" jak skunks (na zdj. z lewej). Są też trzy konie (z prawej), które Robert często dosiada. Anita i Robert na wiosnę przeprowadzają się z domu do tipi (zdjęcie w środku).
W Puszczykówce mieszka wiele zwierząt, nawet tak "egzotycznych" jak skunks (na zdj. z lewej). Są też trzy konie (z prawej), które Robert często dosiada. Anita i Robert na wiosnę przeprowadzają się z domu do tipi (zdjęcie w środku). Wojciech Wojtkielewicz
Połączyła ich miłość do koni i... Indian. Ale "love story" Anity i Roberta Piesieckich jest dość burzliwe. Choć pierwszy raz spotkali się 30 lat temu, dopiero niedawno zrozumieli, że chcą być razem już zawsze. Wyprowadzili się z miasta i w głębokiej podlaskiej głuszy założyli indiańską wioskę.

Wielkanoc u Anity i Roberta Piesieckich będzie tradycyjna, choć w otoczeniu indiańskich pióropuszy i frędzli. Z jajeczkiem i kaczką, jak zapowiada pani domu. Przygotowania już trwają. Do Krainy Puszczyka, jak mówią o swoim miejscu na ziemi, z miasta przyjadą dwie córki i mama Anity, będą też bliscy Roberta.
Tuż po świętach Anitę i Roberta czeka przeprowadzka. Oboje nie mogą się już jej doczekać. Ich domem na najbliższe kilka miesięcy stanie się bowiem indiańskie tipi.

- My nie bawimy się w Indian. Tak naprawdę wygląda nasze życie - mówi Robert.

Miłość pukała kilka razy

Wielu białostoczan pamięta Roberta z młodości. Jego długie, czarne włosy, ciemna karnacja i indiańska uroda zawsze przyciągały uwagę przechodniów. Rozpoznawalny, wzbudzał zainteresowanie płci przeciwnej. Gdy o tym wspominam, Robert wydaje się być zaskoczony. - Zawsze byłem trochę inny, robiłem to, co chciałem . Nie patrzyłem na konwenanse - wspomina. - Zawsze nosiłem długie włosy, choć wszyscy mieli krótkie. Jest takie indiańskie powiedzenie: "Zahoduj długie włosy, żebym mógł cię zabić jak mężczyzna".

Anitę i Roberta połączyły konie. Po raz pierwszy spotkali się w klubie jeździeckim niedaleko Białegostoku.

- To było prawie 30 lat temu - uśmiecha się Anita. - Miałam 13 lat, Robert był 7 lat starszy. Wtedy byliśmy tylko znajomymi z klubu. Ja miałam fioła na punkcie koni. Robert już wtedy był zafascynowany Indianami.

Miłość przyszła kilka lat później. Ich drogi ponownie zeszły się, kiedy Anita była w liceum. - Zaczęłam się interesować kulturą Indian. Dołączyłam do towarzystwa, w którym obracał się Robert. Zostaliśmy parą, byliśmy razem przez dwa lata. Nawet zamieszkaliśmy razem. Ale rozstaliśmy się i każdy poszedł własną drogą. Robert się ożenił, ja wyszłam za mąż. Przez kilka lat nie widywaliśmy się wcale. Potem żona Roberta zmarła, a ja się rozwiodłam - wspomina Anita.
Spotkali się przypadkowo pięć lat temu. To był zlot przyjaciół Indian, organizowany w Białymstoku. Koleżanki nalegały, by Anita wybrała się z nimi... A ona pochłonięta pracą w hotelarstwie, a potem we własnym gabinecie masażu i spa, nie miała już czasu na dawne zainteresowania.

- Anita była wtedy wielką pracoholiczką - wtrąca Robert ze śmiechem.

Jednak w końcu dała się namówić na zlot. I zobaczyła dawną miłość...

- Pamiętam to pierwsze spotkanie po latach. Widać było, że ząbek czasu nas ugryzł, ale zaczęliśmy rozmawiać i coś zaiskrzyło - wspomina Robert.
Wiedzieli jedno: chcą być razem. Oboje marzyli też o tym, żeby zamieszkać pośrodku lasu. - Ja byłem na to gotowy od zawsze. Na strychu wszystko było spakowane tak, że w każdej chwili mogłem się wynieść do lasu. Siekierę miałem, piłę miałem. Wszystko - śmieje się Robert.

Tylko trzeba jeszcze było znaleźć odpowiednie miejsce.

Puszczykówka

Do Okopów niedaleko Suchowoli Robert trafił przypadkiem kilka lat temu. Był przejazdem, z kolegą.

- Pytałem, czy jest tu coś na sprzedaż. Jakiś dziadek wskazał działkę gdzieś tam, w lesie. Jechaliśmy, choć nawet drogi nie było - wspomina Robert. - Dzicz i głusza. Zajechałem, zobaczyłem to miejsce i aż usiadłem. O ho, ho, można kości składać, pomyślałem. To miejsce położyło mnie od razu na łopatki.

Było jednak jedno "ale". Spora odległość od Białegostoku. A Anita wciąż w mieście prowadziła swój biznes. Z kolei Robert w podbiałostockich Jurowcach miał swoją wioskę indiańską.

- Robert wrócił do Białegostoku, opowiadał, że miejsce jest niesamowite, tylko że nie ma drogi. Autokar tam nie dojedzie. Powiedziałam, że to nie ma sensu, bo m.in. po to chcieliśmy założyć drugą wioskę indiańską, żeby organizować imprezy. Stwierdziłam, że nawet tam nie pojadę - opowiada Anita.

Szukali dalej, bliżej Białegostoku. Dużo jeździli, Robert oglądał dziesiątki działek w internecie. - Ale to wszystko to nie było to. W końcu namówił mnie, byśmy pojechali tam w okolice Suchowoli. Wracając, mieliśmy obejrzeć jeszcze kilka działek. No ale jak ja tylko zobaczyłam to miejsce w Okopach, spytałam Roberta, czy nadal chce szukać czegoś innego... Byłam zauroczona! - podkreśla Anita.

Zanim kupili tę kilkuhektarową działkę, przyjeżdżali na nią jeszcze kilka razy. W różnych porach roku. Za każdym razem wracali do miasta coraz bardziej zakochani w tym dzikim miejscu. Właścicielami Puszczykówki zostali cztery lata temu.

- Skąd nazwa Puszczykówka? Kupiliśmy to miejsce z dzikim lokatorem, jakim był zamieszkujący stodołę puszczyk. Mieszkał z nami przez dwa lata, niedawno się wyprowadził, ale słyszymy, jak sobie huczy w lesie - wyjaśnia Robert.

Oboje z Anitą stanęli przed trudnym zadaniem. Musieli w ciągu kilku miesięcy, jeszcze przed nadejściem zimy, doprowadzić swoje nowe miejsce zamieszkania do względnego ładu. Drewniany domek z 1946 roku od 13 lat stał pusty, nieogrzewany, zamknięty. Teren wokół to były chaszcze, busz. Karczowanie tego zajęło dwa lata.

- Mieszkańcy okolicy przyjęli nas bardzo życzliwie. Dużo nam pomagali, doradzali, choćby w kwestiach uprawy ziemi, hodowli zwierząt, bo przecież byliśmy zieloni - mówi Robert.

Ale się udało. Dziś domek Anity i Roberta, choć nadal stary, ma swój urok. Ziemia wokół jest zadbana, teren niemal przyklejony do lasu. Gospodarze szczycą się sadem z rzadkimi odmianami jabłoni, ogrodem z warzywami i ziołami. Wokół roi się od różnego rodzaju ptactwa, które urządza Piesieckim i ich gościom darmowe koncerty. Są też zwierzęta: konie, kozy, psy, koty, bażanty, króliki, kury, a nawet szop i skunks.

W Puszczykówce odbyło się też wesele Piesieckich. W stodole do rana bawiło się 80 osób. W czerwcu będą obchodzić trzecią rocznicę ślubu. - Uroczystość odbyła się w kościele w Suchowoli. Ja miałam białą suknię, Robert wystąpił oczywiście w garniturze - Anita pokazuje zdjęcia z uroczystości.

Swoją miłością do Indian i ich kultury postanowili podzielić się z innymi. W swoim siedlisku niedaleko Suchowoli otworzyli indiańską wioskę i krainę westernu. Organizują tam imprezy dla szkół i przedszkoli, indiańskie i kowbojskie urodziny, indiańskie weekendy, noclegi w tipi. - Zamieniłem pasję na pensję - śmieje się Robert.

W planach ma też stworzenie muzeum z indiańskimi pamiątkami. No i chcą ruszyć z agroturystyką.

- Wiele osób przyjeżdża tu z różnych miast Polski, chcą u nas przenocować, zrelaksować się, pobyć blisko z naturą, a my nie mamy miejsc noclegowych. Stąd pomysł, żeby na górze naszego domu zrobić gościnne pokoje - zdradza Robert.

- Musimy też przygotować zaplecze sanitarne, bo prysznic z beczki to dość "hardcorowa" sprawa - śmieje się Anita.

Jeździ konno i ŚWIETNIE gotuje

Choć w domu Piesieckich nie ma telewizora, Robert występy w telewizyjnym show ma już za sobą. Dwa lata temu wystąpił w popularnym programie "Ugotowani".

- Fajnie to wspominam - mówi. - Tam nic nie było reżyserowane, ustawiane. Szło się na żywioł, a gotowanie było prawdziwe. Zaprosiłem ekipę do naszej Puszczykówki i gotowałem na płycie, bo jeszcze wtedy nie mieliśmy kuchenki.

- Robert miał zadanie najtrudniejsze ze wszystkich uczestników - podkreśla Anita. - Bo sobie wymyślił, że przystawkę poda w domu, danie główne gotował i serwował w... tipi, a deser - znowu w domu. W międzyczasie były gry i zabawy w stodole. Robert kursował z garami, cały czas trzeba było utrzymać ogień w tipi, bo przecież taka sroga zima wtedy była! Ale wszyscy świetnie się bawili.

Program stał się dla nich trampoliną do sławy. Po "Ugotowanych" po prostu urywały się telefony, ludzie z całej Polski chcieli przyjeżdżać do Puszczykówki. I tak jest do dziś.

Kiedy pytam, czy nie daliby się namówić na mieszkanie na dziesiątym piętrze modnego apartamentowca w centrum Białegostoku, zgodnie odpowiadają: "nie, za nic!". O ucieczce do wygodnego miejskiego mieszkania nie pomyśleli nawet pierwszej zimy w nowym domu.

- Na zewnątrz było wtedy minus 30 stopni, więc najwyższą temperaturę, jaką udało nam się uzyskać w domu było... 5 stopni. Siedzieliśmy przy piecu w kurtkach, czapkach, szalikach i rękawiczkach, tak też spaliśmy. Nawet to było cudowne - wspomina Anita.

Piesieccy przyznają, że podoba im się, jak zmienia się Białystok, ale jeżdżą tam możliwie najrzadziej. A jak już muszą, to szybko z miasta uciekają. Do swojej głuszy, ciszy.

- Ten las nas tak urzekł. Ludzie się dziwią, że my się nie boimy tutaj mieszkać. A to przecież w mieście jest bardziej niebezpiecznie! - mówi Anita. Przyznaje jednak, że w Puszczykówce zdarzają się bliskie spotkania z dziką zwierzyną.

- Olę, koleżankę, która u nas pomieszkuje, raz lis do domu zagonił - zaczyna Robert tajemniczo. - Psy nagoniły lisa, ona wyszła przed dom zobaczyć, co to za harmider, a lis, szukając u niej ratunku, wpadł za nią do domu. Ola myślała, że lis ją atakuje.

Innym razem Piesieccy siedzieli z przyjaciółmi przy ognisku. - I znajomi zdziwili się, że obok stodoły stoją krowy, a przecież my krów nie hodujemy. Spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Kilkanaście metrów od nas stały sobie niczym nie niepokojone dwa... łosie - wspomina gospodarz. - Piękny widok...

Wierzę. Z Puszczykówki wyjeżdżaliśmy tuż przed zapadnięciem zmroku. Słońce już prawie zaszło. Nad polami unosiła się lekka mgła. Niespodziewanie zza zakrętu wyłoniło się stado saren. Nie były zainteresowane ani nami, ani przejeżdżającym samochodem. W Krainie Puszczyka tak już po prostu jest.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna