Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Całe życie dostają cięgi za krzywe nogi i niski wzrost

Helena Wysocka
Mirka Szczecina ma nadzieję, że córka odstawi kule do kąta. Ale zdrowa nigdy nie będzie
Mirka Szczecina ma nadzieję, że córka odstawi kule do kąta. Ale zdrowa nigdy nie będzie H. Wysocka
Kiedy jako dziecko słyszała, że jest karłem, zalewała się łzami. Gdy dorosła, pogodziła się ze swoim kalectwem. - Widać taka moja gwiazda - mówi Mirosława Szczecina z Suwałk. Ale poduszka wciąż bywa mokra od łez. Schorowana kobieta nie radzi sobie z trudami codziennego dnia.

Samotnie wychowuje nastoletnią córkę, też chorą. Dziewczyna ma słaby wzrok, porusza się o kulach, wymaga ciągłych wizyt w specjalistycznych klinikach. - Nie stać mnie na to - nie ukrywa Szczecina. - Choć skąpię każdy grosz, często muszę wybierać: chleb albo lekarstwa. Kupuję leki, bo bez nich nie mogłybyśmy w ogóle funkcjonować.

Suwalczanka potrzebuje nie tylko pieniędzy, ale też dachu nad głową. Mieszka w niewielkiej, zimnej, drogiej i wynajmowanej prywatnie oficynie. Od lat bezskutecznie ubiega się o komunalny kąt.

- Urzędnicy powiedzieli mi wprost: jeśli posadzę dziecko na wózek inwalidzki, to spełnię wymogi i dostanę lokal - mówi Szczecina.
Ale nie skorzysta z tej rady. Woli siedzieć pod mostem, niż upokorzyć córkę.
- Los i tak jest dla niej okrutny - dodaje.

Pozbyli się kaleki z domu

Mirosława ma 46 lat. Pooraną zmarszczkami twarz, siwiejące włosy i obolałe nogi. Urodziła się i dorastała w podoleckiej wsi. Rodzice posiadali spore gospodarstwo rolne i siedmioro dzieci. Mirka była jedną z najmłodszych córek. Podobno przyszła na świat zdrowa, a przynajmniej tak sądzili jej rodzice. Gdy zaczęła stawiać pierwsze kroki, okazało się, że coś jest nie tak. Potwornie wykrzywiły się jej nogi. Matka uznała, że to skutek otyłości. Zastosowała dietę i dopiero, gdy ta nie przyniosła skutku, zawiozła Mirkę do lekarza. Wtedy wyszło na jaw, że dziecko ma krzywicę.

- Lekarze podjęli walkę z tą chorobą. Zrobili tyle, ile wówczas mogli. Przeszłam trzy poważne operacje - wspomina. - W obu kończynach miałam wstawionych kilka specjalnych śrub, które miały "utrzymać" kości w ryzach.
Faktycznie, przestały się wykrzywiać, ale też nie rosły. Mirosława jest więc karłowata. Nie ma nawet półtora metra wzrostu.
- Kiedyś marzyłam o tym, aby zostać lekarzem - wspomina szkolne czasy. - Chciałam pomagać chorym, takim jak ja, dzieciom. Ale z planów nic nie wyszło.

Rodzice uważali bowiem, że powinna mieć lepszy fach w ręku. Taki, który daje pewny chleb. Posłali więc córkę do zawodówki z internatem. Daleko, bo aż do Ostrołęki. Mirosława przypuszcza, że chcieli pozbyć się kaleki z domu.
- Wstydzili się mnie i nie raz dawali to odczuć - nie kryje żalu.

W szkole nauczyła się, jak robić koronki i haftować. Ale chleba z tego nigdy nie jadła. Podjęła pracę w suwalskiej fabryce obuwia. Choć nieźle płatną, nie zagrzała tam długo miejsca. Któregoś dnia, jadąc do swoich rodziców, wypadła z pociągu. Po prostu, pomyliła perony i wsiadła do niewłaściwego wagonu. Zorientowała się, gdy pociąg ruszył. Myślała, że jeszcze zdąży wyskoczyć na peron, otworzyła drzwi i runęła jak długa. Obudziła się w suwalskim szpitalu. Przez kilka miesięcy była przykuta do łóżka. A później, przez dwa lata uczyła się chodzić.

- Skutki tego wypadku odczuwam do dziś - dodaje.
Do Suwałk przeprowadziła się 15 lat temu. Miała wówczas chłopaka i nadzieję na normalną rodzinę. Myliła się. Partner trzasnął drzwiami, gdy tylko usłyszał, że inwalidka jest w ciąży.

- Zawiódł mnie. Nawet nie wie, którego dnia Ewcia się urodziła - denerwuje się Szczecina.
Córka miała dwa, góra trzy tygodnie, gdy lekarze z suwalskiego szpitala zauważyli, że posiada - jak to określili - zachwianą gospodarkę fosforowo-wapniową. A to oznacza, że podobnie jak matka, będzie miała problemy z kośćmi.
- Rozpoznali rodzaj krzywicy - precyzuje Szczecina. - Z tego powodu jesteśmy niemal bez przerwy pod opieką białostockich i warszawskich lekarzy.

W minionym roku nastoletnia już Ewa przeszła aż cztery operacje. Lekarze skręcili śrubami , podobnie jak pani Mirosławie, kości obu jej kończyn. Po to, aby mogła utrzymać się na nogach. Mimo zabiegu, nie jest najlepiej. Bez inwalidzkich kul dziewczyna nie wychodzi z domu. - I wciąż ćwiczy - dodaje Szczecina. - Żyjemy nadzieją, że niebawem będą tego jakieś efekty.

Pani Mirosława liczy na to, że po wakacjach córka odstawi kule do kąta. Obecnie ma indywidualny tok nauczania, ale od września pójdzie do szkoły. Tam może być trudno. Szczecina obawia się, że córka, tak jak ona, będzie wytykana palcami i wyśmiewana.
- Bez przerwy dostawałam cięgi za krzywe nogi i wzrost - wspomina. - Nie raz słyszałam, że taki kurdupel jak ja nie powinien pętać się pod nogami normalnych ludzi. Zalewałam się wtedy łzami, uciekałam w pole. Teraz nie buntuję się, nie szukam przyjaciół na siłę. Staram się wytłumaczyć to Ewci, ale łatwo nie jest.

Ogląda każdy grosz

Szczecina wraz z córką mieszka w wynajętej klitce, w końcu wybrukowanego podwórka, w centrum Suwałk. Odrapane, wejściowe drzwi, później ciasny przedsionek i kuchnia. Mała i potwornie zimna. Chłód ciągnie przez dziurawą jak ser podłogę. Na ściany wdziera się grzyb.
W pokoju dorobek życia: szafa, stary, rozwalający się fotel i kanapa, na której matka śpi z dorastającą córką.
- Nie mamy gdzie postawić drugiego łóżka - tłumaczy.

Od lat stara się o przydział lokalu komunalnego. Z dwóch powodów: liczy na większy metraż i niższy czynsz. Podania trafiają do szuflady, bo rodzina nie spełnia jednego z kilku określonych przepisami - także uchwałą rady miasta - kryteriów. Lokal, który zajmuje jest za duży.
- Niektórzy radzą mi, abym przeprowadziła się na mniejszą stancję - nie ukrywa gospodyni. - Ale to nie takie proste. Sama mebli nie przewlokę. A pieniędzy na przeprowadzkę nie mam.

Szczecina otrzymuje około 400 złotych renty i drugie tyle z tytułu zasiłków. Po opłaceniu czynszu, rachunków za wodę i prąd zostaje jej 200 złotych. Czasem, gdy bardzo oszczędza, to 20, 30 złotych więcej. Z tych pieniędzy musi kupić środki czystości, ubrania, podręczniki córce, lekarstwa i jedzenie.

- Oglądam każdy grosz, zanim go wydam - opowiada. - A i tak ciągle są jakieś potrzeby. Ostatnio zepsuł się nam telewizor, taki stary grat sprzed dwudziestu lat. Nie mam za co ani naprawić sprzętu, ani kupić nowego. A to było jedyne okno na świat dla chorej Ewci.
Mirosława mówi, że chciałaby podjąć pracę. Poszukuje jej od paru lat. Chałupniczej, albo dorywczej, ale niezbyt ciężkiej. Przez kilka godzin mogłaby sprzątać, czy pomagać w kuchni.

- Byłam w tej sprawie w "pośredniaku" oraz u posłanki - wylicza. - Wysłuchali i na tym się skończyło.
Zdesperowana, na jednym z internetowych portali zamieściła ogłoszenie. W odpowiedzi otrzymała kilka propozycji, o których mówi niechętnie.

- Panowie oferowali mi pieniądze w zamian za spotkania - wydusza w końcu. - To obrzydliwe!
Szczecina czasem siada w kącie zimniej kuchni, zamyka oczy i marzy. Myśli sobie, co by było, gdyby wygrała w toto lotka.
- Kupiłabym drewno na zimę - zdradza plany. - Ewci nowe buty, a sobie rower. Coraz trudniej mi się chodzi. Chyba mam za krótkie nogi.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna