Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy będę ptakiem oznacza - kiedy umrę

ROZMAWIA Urszula Krutul
W. Wojtkielewicz
- Kajanie to ludzie żyjący w lęku tak niszczącym, że wyobrażenia biorące się z niego stają się, w ich głowach, rzeczywistością - mówi Monika Pawluczuk, pochodząca z Białegostoku reżyserka filmowa.

- Do społeczności Kajan - mieszkających, z punktu widzenia Europejczyka, gdzieś na końcu świata, czyli na granicy tajsko-birmańskiej - pojechałaś na kilka dni i...

- I zostałam na kilka lat.

- Z tej podróży powstał bardzo ciekawy film "Kiedy będę ptakiem".

- Ja się po prostu dałam zahipnotyzować, wciągnąć, wręcz obezwładnić temu miejscu. Wchłonął mnie pewnego rodzaju "bezczas", dla mnie wówczas bardzo pociągający. W filmie chciałam opowiedzieć stan umysłu, którego doświadczyłam na granicy tajsko-birmańskiej.

- Opowiadasz historię Muli, kobiety z birmańskiego plemienia Kajan, która w podeszłym wieku zakłada na szyję metalowe obręcze, tylko po to, żeby zarobić na własne utrzymanie. Jest jedną z atrakcji turystycznych Tajlandii, gdzie uciekła wraz z mężem i synami z Birmy gnębionej przez oddziały junty rządzącej krajem. W Birmie została jej córka. Widzę w tym filmie mnóstwo czułości, choćby matki do córki.

- Ona rzeczywiście chciała ściągnąć córkę i się o nią martwiła. Tylko, że my odbieramy to przez nasz, trochę sentymentalny, stosunek do takich opowieści. Ale tu jest pogranicze. Ci ludzie żyli wśród ostrzału kul przez lata. Na terenie, który zamieszkują, na pograniczu tajsko-birmańskim jeszcze kilka lat temu trwała regularna partyzancka wojna. Przez cały film wydaje nam się, że za tą próbą ściągnięcia córki stoi tylko troska. A później poznajemy przewrotny koniec. Córka przyjeżdża. Udaje jej się po wielu problemach do tej wsi, do matki, trafić. Ale okazuje się, że została ściągnięta po to, żeby zostać atrakcją turystyczną. Przyjmuje ciężki los, w pewnym sensie klątwę kobiet tego plemienia, które w Tajlandii mogą żyć tylko z metalowymi obręczami na szyi, bądź wybrać obóz dla uchodźców. Czyli hasło matczyna czułość nie do końca tu pasuje. To jest bardziej film o tęsknocie do czułości, do miłości i - co jest bardzo ważne - do śmierci. Oni nic innego nie robią, tylko tęsknią.

- Śmierć jest więc dla nich wybawieniem i rajem? A "Kiedy będę ptakiem" znaczy "kiedy umrę"?

- Oczywiście. Śmierć jest wybawieniem. Podobnie jak alkohol - jest ucieczką. I to jest smutna prawda o ludziach z tego pokolenia, w tej kulturze. Oni tęsknią do śmierci. Mają dość. Nawet teraz, kiedy zakończyła się wojna, kiedy zostały podpisane porozumienia o zawieszeniu broni. Nie wiedzą, co robić. Do Birmy im się wracać nie chce, bo to już nie ten moment w życiu. Mieszkają w małej, ale znanej przestrzeni, do której się przyzwyczaili. Są zmęczeni bardzo.

- Dlaczego postanowiłaś nakręcić film?

- Dokumentowałam w Tajlandii zupełnie inny temat. Do wsi Kajan trafiłam przypadkiem. Spotkałam młodą dziewczynę, która zrobiła coś bardzo odważnego - przeciwstawiła się grupie i zaczęła budować własną wieś, ściągając do niej wszelkiego rodzaju outsiderów, wszystkich niechcianych i pogubionych, a przede wszystkim takich, którzy już dłużej nie chcieli i nie mogli żyć w klatce turystycznego skansenu. Kiedy już wróciłam do Polski, żeby zmontować część materiału, dostałam od niej maila, że chcą ją zabić. W jakiejś wielkiej naiwności polecieliśmy z operatorem do Tajlandii licząc, że jej pomożemy. Ale ani my, ani żadna z organizacji charytatywnych, nic nie mogliśmy zrobić. Dziewczyna ukrywała się przez jakiś czas. Potem udało jej się wyjechać do USA. Film o niej nigdy nie powstał. Przede wszystkim ze względu na nią. A ja już nie byłam w stanie zostawić tego miejsca, pokomplikowanego, fascynującego, nie dającego się zamknąć w kwadrat łatwej, szybkiej oceny.

- Jak żyje plemię Kajan?

- Kajanie to duma, godność, asertywność - używając tego modnego ostatnio słowa. To ludzie gór. A jednocześnie ludzie żyjący w lęku przez tyle lat, lęku tak niszczącym, że wyobrażenia biorące się z niego stają się, w ich głowach, rzeczywistością. Pamiętam, jak już byliśmy dość blisko z bohaterami, mąż Muli powiedział do niej: "Oni wszystko nagrywają do komputera, a potem to wszystko trafi do Birmy". Ciągły strach. Taka mieszanka dumy i lęku, czasem na granicy choroby. Zresztą wpadają w alkoholizm, przygnębienie. Nie bardzo wiedzą komu ufać. Trudno utrzymać relacje. Dyktator Birmy bał się kobiecych majtek. Kiedyś był zrobiony protest w internecie, taki animowany filmik, w którym można było rzucać w niego animowanymi majtkami. To świat wypaczony. Przez wojnę i przez życie w lęku. A jednocześnie świat pięknych, celebrujących życie ludzi. Choćby poprzez jedzenie. Każdy musi umieć gotować. I jak oni gotują!

- A co jedzą?

- Kajanie jedzą to, co natura daje. Takie małe, szczuropodobne gryzonie są przysmakiem. Dzieci uwielbiają owady żyjące pod ziemią. Małe, przypominające koniki polne. Są całkiem niezłe po usmażeniu. Jedzą też mnóstwo ryżu, a do tego wszystko, co zielone. Kilka dań na obiad - w tym większość, poza ryżem - wzięta z lasu. Mają dużą umiejętność robienia królewskiej uczty z niczego. Dużą rolę w ich żywieniu odgrywają też jaja. Uwielbiają uszy świni. To też przysmak.

- Co najbardziej cię tam zaskoczyło?

- Styk światów, w którym żyją Kajanie. Z jednej strony starsze pokolenie, które nie może uwierzyć, że ziemia jest okrągła, które odpowiedzi na ważne pytania szuka w kościach kurczaka - zabija się kurczaka, wyjmuje kości i sprawdza, jak się ułożą. To długi i precyzyjny rytuał. Kości powiedzą wszystko: czy można mieszkać w danym miejscu, czy to miejsce da szczęście, pomyślność, czy wręcz przeciwnie. Kości kurczaka to list od Boga. Mówi też trawa. W filmie jest scena, w której bohaterka nie mogąc się połączyć telefonicznie z córką, idzie do najstarszej kobiety we wsi, "tej która wie". I ona sprawdza w trawie, co czeka dziewczynę. To świat magii wpisanej w mocny konkret życia, w którym trzeba jakoś przetrwać.

- Nadal masz kontakt z bohaterami?

- Miałam. Przez rok po nakręceniu filmu. Pomagałam im, kupowałam ubranka dzieciom, chciałam nawet zawieźć film. Niewiele się u nich zmieniło. Córka nadal mieszka w tej wsi. Urodziła kolejne dziecko. Tam to normalne. W rodzinie kajańskiej co roku rodzi się dziecko. Rok bez dziecka jest rokiem straconym (śmiech). Po roku bardzo świadomie urwałam ten kontakt, bo zauważyłam, że oni w pewnym momencie zaczęli uważać, że jestem odpowiedzialna za ich życie. Konfrontowali się ze swoim wyobrażeniem mnie. A nie ze mną. Szukali wybawiciela. Ale ich oczekiwania były znacznie ponad miarę.

- To brzmi jak toksyczny związek...

- Bo to była właśnie miłość toksyczna. Zahipnotyzowała, obezwładniła, a potem zaczęła powoli niszczyć. I jest jeszcze coś, o czym trudno mówić. Filmy robi się po coś - każdy chce mieć wkład w rzeczywistość, nadać sens swojej działalności, swojemu życiu, mieć poczucie, że coś zmienił. A moment, kiedy już wiesz, że nie da się zrobić nic, skazuje na - bardzo niewygodną - konfrontację z bezsilnością. I poczuciem przegranej. Film jeździ po festiwalach, a ty wiesz, że możesz być tylko bezdusznym obserwatorem rzeczywistości, bez względu na to, jak dużo serca, emocji i sił - na granicy wytrzymałości i zdrowia - dałeś boha- terom swojego filmu.

- Ale ty emocjonalnie odcięłaś się w końcu od tego plemienia i tego filmu.

- Tak. Po prostu w którymś momencie trzeba się odciąć. Zostawić film, żeby zaczął żyć własnym życiem. I życiem widzów. Teraz ta historia się opowiada na nowo w wielu krajach, film był na ponad 40 festiwalach. Zależnie od tego, jaki to kraj, to trochę inny odbiór. Chociaż ten uniwersalny pułap zawsze jest taki sam. Dla mnie najważniejsza jest możliwość rozmowy z ludźmi z całego świata, obserwowanie, jak reagują i przeglądanie się w ich pytaniach.

- Kiedy odbiór najbardziej cię zaskoczył?

- Zaskoczyła Turcja, a urzekł Meksyk. W Meksyku współodczuwanie było niezwykłe. Tak jakbym się znalazła w swoim miejscu na ziemi. Natomiast Turcja była dla mnie miejscem trudnym. To właśnie tam zadawano mi pytania, które nie pojawiły się w mojej głowie. Czy do filmu uwiązałam ptaka. Jasne, że nie. Kajanie zwierzętami się bawią - ptakami, szczurkopodob-nymi zwierzakami, to są zabawki dla dzieci. I myśmy, jako ekipa, kupowali tym dzieciom cokolwiek, żeby miały się czym bawić, żeby tych zwierzaków nie zamęczały. Ale i tak nie zmieniliśmy tym świata.

- Twój najnowszy film - "Koniec świata" - pod koniec kwietnia można będzie oglądać na jednym z najważniejszych festiwali dokumentu na świecie.

- Będzie na Hot Docs w Toronto w Kanadzie. Nasz film będzie pokazywany 3 razy między 23 kwietnia a 3 maja. Na ten festiwal przyjeżdża mnóstwo ludzi ze środowiska filmowego, selekcjonerzy z innych festiwali. To idealny start dla tego filmu.

- Film jest zapisem jednej nocy, podczas której...

- Kończy się świat, czyli zmienia się kalendarz majański - przechodzi się z jednego kalendarza w drugi. I tej nocy z ekipą jesteśmy w kilku miejscach dużego (polskiego - przyp. red.) miasta. Te wszystkie miejsca łączy radio. Konkretnie audycja, która przenika w różne fragmenty miasta. Te wszystkie historie łączy to, że są opowiedziane w dźwięku. W filmie przechodzimy przez rożne etapy nocy. Najpierw miasto zasypia, później w okolicach 3 nad ranem jest moment graniczny. Właśnie o tej porze na odwykach w szpitalach pacjenci, alkoholicy mają często delirium. Jest też dużo porodów o tej porze. To też dosyć często moment, w którym ludzie nie radzą sobie ze snem. Ten film jest opowiadany zgodnie z rytmem nocy, aż do świtu. Z tym, że świt nie nastaje.

- Na samym początku miałaś wielu bohaterów, zostało tylko kilku.

- Bohaterami są miejsca, które żyją nocą. I wszystko, co się z tym wiąże. Jest taksówkarz. Dyspozytornia karetek pogotowia, gdzie pracownik styka się z punktami krytycznymi w życiu, z takimi małymi końcami świata. Plus wspomniane już radio - jako konfesjonał. Radio nocą też ma swoją specyfikę. Nie ma rytmu radia dnia. Prowadzący inaczej mówią, pojawiają się inne tematy. Ale byłam jeszcze w wielu innych miejscach.

- Na przykład?

- Chcieliśmy pokazać terapię nocną. To fantastyczna sprawa - terapeuci, którzy pomagają w sytuacjach kryzysowych, w stanach lękowych, w nagłych przypadkach. Byłam też w hospicjum księdza Jana Kaczkowskiego. To miejsce, które ma wszystko, o co mi chodziło w tym filmie. To miejsce, w którym jest bliskość... Tam w jednym z najważniejszych momentów życia, kiedy umieramy, mamy człowieka obok. To miejsce, które we mnie zostało. Tam po prostu jest spotkanie człowiek - człowiek. Przeprawa przez śmierć staje się łatwiejsza, bo jest czułość.

- Dotarłaś do swojego końca świata?

- Ja takich końców świata miałam wiele. Jak każdy człowiek. Koniec świata jest potrzebny, czyści. To, co stare, nieżywiące odchodzi, robi się miejsce na nowe. To jest naturalna kolej rzeczy, tak jest zbudowany świat. Życie jest zbudowane od narodzin do śmierci, i mamy tych narodzin i śmierci kilka po drodze. Sama kiedyś byłam na granicy życia i śmierci. Jako dziecko 7-letnie.

- Co się wtedy stało?

- Byłam ciężko chora. Miałam zapalenie płuc i było zagrożenie życia. Przynajmniej tak mi ojciec opowiada.

- A sama coś pamiętasz?

- Pamiętam karetkę pogotowia, światło koguta. Pamiętam mokre prześcieradło nade mną, kiedy mam gorączkę. I lekarza, który mówi do moich rodziców, że szanse są pół na pół. Nie wiem, czy ja to sobie wyobraziłam, czy nie. Ale te wspomnienia są bardzo realistyczne. W ogóle doświadczenie szpitala w tych czasach, kiedy byłam dzieckiem, to opowieść na duży film. To doświadczenie sprawiło, że przez całe moje zawodowe życie staram się być blisko tego, co najważniejsze - blisko życia. Ten film nie jest o końcu świata, jest o życiu, o tym, co tu i teraz, o takiej medytacji życia, radości życia, chwytaniu życia za trzewia. Robienie tego filmu to dla mnie jedno z ważniejszych życiowych doświadczeń, bo skonfrontowało mnie z moimi własnymi granicami.

- A chciałabyś, żeby "koniec świata" znalazł się na tzw. "krótkiej liście"?

- (śmiech) Każdy filmowiec by chciał, żeby jego film znalazł się na krótkiej liście oscarowej. Ten film przemawia do emocji, ale nie wiem, czy nie jest zbyt formalny jak na oscarowe wymogi. Ameryka lubi trochę inne kino.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna