Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeżyła. Ale smak zupy gotowanej na susłach pamięta do dziś

Katarzyna Patalan
Katarzyna Patalan
Miała 3 lata, gdy w czerwcu 1941 r. do jej domu weszli Rosjanie. Kazali rodzinie się spakować, wsadzili na furmankę i zawieźli do Łomży. Tak zaczęła się ich mordercza droga na Syberię. Wspomnienia z tamtych lat utrwalił mural na domu pani Marianny w Wiźnie.

Czerwona gwiazda na czole lokomotywy, grupa przestraszonych ludzi czekających na podróż w nieznane pod czujnym okiem rosyjskiego żołnierza, a także twarz małej dziewczynki patrzącej przez okno z tęsknotą w oczach - tak wygląda najnowszy, piąty już mural, który powstał na jednym z budynków w Wiźnie w pow. łomżyńskim. Został namalowany na rodzinnym domu Marianny Karpińskiej (po ojcu - Dobrońskiej). Jej rodzina w czerwcu 1941 r. została wywieziona z Wizny na Syberię. W prawej części malowidła artyści utrwalili wizerunek całej rodziny Dobrońskich, której losy stały się inspiracją do powstania muralu.

Syberia

- Najmłodszy brat mojego ojca uczył się w Warszawie - rozpoczyna swoją opowieść 78-letnia dziś Marianna Karpińska. - Rosjanie oskarżyli go, że walczył przeciwko Rosji i go zabili. Dopadli go tu niedaleko, koło Strękowej Góry i ciągnęli za samochodem aż do Jedwabnego, gdzie został pochowany. W związku z tym zaś cała nasza rodzina, zresztą wraz z innymi rodzinami z Wizny, znalazła się na liście do wywózki na Syberię.

Dobrońscy mieszkali na tym samym siedlisku co dziś, w bliskim sąsiedztwie cmentarza. Tylko dom stał po drugiej stronie działki. Gdy w czerwcu 1941 roku na ich posesję weszli Rosjanie, pani Marianna miała zaledwie trzy lata.

- Przyszli nocą i posadzili ojca w kącie, tak, żeby nie mógł patrzeć na mieszkanie, żeby nie mógł się ruszyć - opowiada. - Matka chodziła po domu z Ruskim, który był dobry, bo mówił jej, że ma pakować wszystko, bo tam gdzie jedzie, wszystko się przyda. W pośpiechu pakowała więc toboły.

Sąsiad wcześniej zabił świniaka i miał już zasolone mięso, więc dał je rodzinie, a sam wziął żywego tucznika z chlewa Bronisława i Marianny Dobrońskich.

Dzieci, 11-letni wówczas Stanisław, 6-letnia Janina i 3-letnia Marianna były przerażone: - Matka kazała nam uciekać, więc siostra wzięła mnie za rękę i pobiegłyśmy na cmentarz - wspomina 78-latka. - Skryłyśmy się między mogiłam, ale zauważył nas inny Rosjanin i za warkocze przyprowadził do domu.

Brat, pod pretekstem, że chce wyjść do toalety, uciekł i w ten sposób uniknął wywózki. - Został w Wiźnie sam, pasł krowy, tułał się, spał w chlewach, w stodołach - wylicza łamiącym się głosem. - Przeżył, choć był tu zupełnie sam. Nam też było ciężko, ale miałyśmy mamę. A on był zupełnie sam... Dopiero później wzięła go do siebie, do Warszawy, siostra mojego ojca. Brat wrócił do nas, do Wizny, już po wojnie.

Czteroosobowa rodzina Dobrońskich furmanką dotarła do Łomży. Tam na peronie Rosjanie wpakowali ich do bydlęcego wagonu. W przeładowanych składach ludzie gnieździli się jeden na drugim.

- Kiedy jeszcze staliśmy na peronach, to mieszkańcy Łomży przynosili nam chleb i wodę, ale gdy pociąg ruszył, cała woda się wylała i zalała nam wszystkie nasze rzeczy - wspomina pani Marianna. - Gdy dojechaliśmy do Białegostoku, już widać było wojnę. Nasz pociąg stał pomiędzy innymi płonącymi pociągami.

W trakcie długiej podróży tylko raz, czy dwa razy dostali trochę zupy.

- Kartofle nam zamokły i trzeba było je przebrać na peronie. Każdy był głodny - opowiada 78-latka. - Po drodze jedna osoba z naszego wagonu zmarła, więc wyrzucili ją z jadącego pociągu... Ale kto to był, to dziś nie pamiętam - przyznaje.

Dobrońscy trafili do Kazachstanu, do obozu pracy. Zakwaterowano ich w szopach. Jedno pomieszczenie zajmowały cztery rodziny. Rodzice pani Marianny zaczęli bardzo ciężką pracę w polu. - Nas, dzieci, niewiele wówczas interesowało, najważniejsze było, żeby się najeść - wspomina. - Pamiętam, że rodzice pracowali na polu, a głód był straszny. Zboże składowane było na pryzmach, ale wciąż pilnowane, żeby nikt nie mógł nic wziąć. Czasem tylko, jak ktoś miał w butach długie cholewy, to mógł tam wrzucić trochę ziarna...
Doskonale pamięta, że zimy były okropne i bardzo długie. Domy tak zasypane, że widać było tylko dachy.

- Matka obwijała nam nogi szmatami i tak chodziliśmy. - Buty dla dziecka to było marzenie... - podkreśla. - Ale wiosny były piękne. Całe stepy tulipanów, do dziś to moje ukochane kwiaty - zamyśla się na chwilę.

Dla dzieci syberyjska rzeczywistość była straszna, wypełniona głodem i chłodem. Ale mimo wszystko maluchy próbowały się jakoś bawić i wspólnie spędzać czas.

- Pamiętam, jak pewnego dnia ganialiśmy po polach, a gdy mama poszła do pracy, ja zaprosiłam wszystkie dzieci do naszego domu na zupę, którą mamie z wielkim trudem udało się nagotować - opowiada mieszkanka Wizny. - Kiedy mama wróciła głodna z pracy, po zupie nie było ani śladu i nie miała co zjeść...
Pani Marianna opowiada, że kiedy formowała się armia generała Andersa, ojciec zaciągnął się do polskiego wojska. - To był styczeń, może luty 1942 roku - mówi 78-latka. - Z armią Andersa ojciec przeszedł cały szlak. Walczył pod Monte Cassino. Udało mu się bezpiecznie wrócić do Polski.

Matka została sama z dwójką dzieci i niepracującą bratową.

- W dzień pracowała, a nocą wybierała się na pole, by pod osłoną nocy ukraść coś do jedzenia - mówi pani Marianna.
Zdobywanie jedzenia było niezwykle ryzykowne, a często wymagało sporo sprytu.

- Łapaliśmy susły na polu - przyznaje 78-latka. - Jedna osoba lała wodę w dziurę, a gdy zwierzę wyskakiwało drugą norą, to się je uderzało i już było na czym zupę ugotować. To było bardzo smaczne danie, choć nie tak łatwo było złapać susła. Czasem było przy tym nawet sporo żartów, bo kiedy mama przynosiła takiego susła do domu, my się baliśmy i uciekaliśmy po łóżkach. No może nie po łóżkach, bo to nie były łóżka, tylko koje, na których spała cała rodzina.

Dopiero wiosną 1945 r. Dobrońscy dostali dokumenty i mogli wrócić do Polski.

Dom

- Tam, gdzie pod koniec naszego pobytu na Syberii mieszkaliśmy, było sporo słoneczników, więc napchaliśmy sobie ich pestkami całe kieszenie i dzięki temu przeżyliśmy długą drogę do domu - przypomina.

Wrócili do Warszawy. Pani Marianna do dziś ma przed oczami gruzowisko, jakie zobaczyła w stolicy. Potem z dworca Wileńskiego wyruszyli do Łomży. Jechali czym tylko się dało, m.in. na dachu pociągu, na furmance z węglem. Z Łomży do Wizny poszli pieszo.

- To była jesień 1945 roku, sąsiedzi dowiedzieli się od mamy bratowej, która podjechała furmanką, że wracamy. Nagotowali nam ziemniaków i to dla nas było wielkie święto, bo w końcu najedliśmy się do syta - mówi 78-latka łamiącym się głosem, a do oczu napływają jej łzy.

Mimo, że od tamtej chwili minęło 70 lat, wspomnienia wciąż są żywe.

- Zaraz po powrocie zachorowałam na tyfus i w strasznym stanie trafiłam do szpitala w Łomży - wspomina. - Mama przychodziła do mnie każdego dnia, pieszo (ok. 24 km - przyp. red.). - Gdy było już ze mną lepiej i w szpitalu przynosili obiad, to zrywałam się na równe nogi i siadałam do jedzenia. Gdy inne dziecko nie chciało jeść, ja mówiłam, że to bardzo dobre, najlepsze jedzenie jakie jadłam. I udało mi się wyzdrowieć.

Ojciec pani Marianny wrócił do rodziny w 1947 roku.

Mural

- Mama nigdy nie wracała do tych lat, nie chciała wspominać Syberii, nawet nie zapisała się do Sybiraków- mówi pani Marianna. - Bała się, że nas znowu wywiozą. Miała w sobie ten lęk do końca życia. Ojciec zaś często opowiadał o armii Andersa. Mama zmarła w 1991, ojciec cztery lata później.

Mural, która nawiązuje do syberyjskiej tułaczki Dobrońskich, to pomysł zięcia pani Marianny. - Ja początkowo nie chciałam, bo to mi wszystko przypomina - przyznaje kobieta. - Wciąż mam przed oczami te bolesne dni.

Jednak pamięć o doświadczeniach rodziny jest ważna dla córki pani Marianny - Agnieszki.

- W Wiźnie już nie żyje nikt z tych, którzy trafili na Syberię, a mama jest ostatnim żywym świadkiem tamtych czasów - tłumaczy kobieta. - Dlatego bardzo nam zależało na tym muralu. Efekt końcowy jest taki, jakiego oczekiwaliśmy. Dziękujemy tym, którzy włożyli w to malowidło serce. Wszyscy musimy pamiętać o naszej historii.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna