Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Strychalski biegnie, bo szuka swoich granic

Maryla Pawlak-Żalikowska
- Kiedy biegnę nie ma znaczenia, że nie mam, jak inni, sprawnych nóg, że mam uszkodzoną prawą rękę i  że nie działa mi jedno oko - mówi Dariusz Strychalski, maratończyk z Łap
- Kiedy biegnę nie ma znaczenia, że nie mam, jak inni, sprawnych nóg, że mam uszkodzoną prawą rękę i że nie działa mi jedno oko - mówi Dariusz Strychalski, maratończyk z Łap Jakub Górajek
Darek Strychalski z Łap przebiegł już tysiące kilometrów. Także w najbardziej ekstremalnych warunkach, w Dolinie Śmierci w USA. Ale najważniejsze jest to, jak daleko odbiegł od tego małego chłopca, który nie mógł znaleźć przyjaciół i był obiektem kpin...

To właśnie przed nim amerykański sędzia zdjął czapkę, gdy Darek pokonał 115 upiornych kilometrów na amerykańskiej pustyni. To on zdobył przydomek Zwycięzca po biegu, który... przegrał - tak wielką siłą charakteru się wykazał. - Dziś biegam, żeby pokazać ludziom, że wszystko jest możliwe - mówi. - Tylko trzeba się ustawić w dążeniu do wymarzonego celu. Wtedy marzenia się spełniają. Nie należy wmawiać sobie, że jestem słaby, gruby czy niepełnosprawny.

Awanturnik wytykany palcami

To była chwila - 19 września 1983 r. ośmioletni chłopiec wyszedł zza szkolnego autobusu prosto pod... rozpędzoną ciężarówkę. Tych miesięcy, które po wypadku przeleżał w szpitalu, nie pamięta. Zna je jedynie z opowieści rodziców. - Od razu zostały mi zrobione dwie operacje i dwie trepanacje. Na Boże Narodzenie byłem już w domu - opowiada. - Po roku jeszcze jedna trepanacja. Nastawianie gałki ocznej. Nieudane. Po dwóch próbach daliśmy spokój.

Potem były wyjazdy do sanatorium. Najczęściej z mamą. Bo tylko wtedy mógł przebywać z dorosłymi. Nie byli tak okrutni jak dzieci, które nieustannie wyśmiewały się z małego chłopca z niesprawnymi nogami, uszkodzoną prawą ręką i okiem. - Nie wytrzymywałem tego. Po tygodniu albo ja próbowałem uciec, albo opiekunowie z sanatorium sami dzwonili do rodziców, żeby mnie zabrali, bo się awanturowałem. Nie umiałem nawiązać kontaktu z rówieśnikami.

Tak samo było w podstawówce.

- Mieszkaliśmy wtedy w Olsztynie. Kogo znałem przed wypadkiem, to jeszcze jakoś to było, bawiłem się, grałem w piłkę. Ale nie dopuszczałem już do siebie nikogo nowego - wspomina. - Potem przenieśliśmy się do Białegostoku. To była jakaś siódma czy ósma klasa. Poruszałem się tylko na trasie dom - szkoła, szkoła - dom. Byłem przekonany, że wszyscy mnie wyśmiewają. I te kpiny często realnie odczuwałem…, to straszne wytykanie palcami! Nawet więc nie próbowałem z nikim nawiązywać kontaktu.

Kiedy już skończył edukację - technikum rolnicze, został mu tylko dom. Ewentualnie spacer do sklepu. No i oczywiście rodzina - ciepła, kochana i opiekuńcza. Plus kilku znajomych z bloku, którym można było rzucić "cześć" i dostać czasami zwrotne "czołem". I tyle.

Nie pytając rodziców o zgodę kupił sobie, z pomocą siostry, psa - dobermankę Norę. Teraz mógł w jej towarzystwie chodzić na długie spacery.

Po śmierci czworonożnej przyjaciółki zaczął jeździć na długie i samotne wycieczki rowerowe. Nawet stukilometrowe. I kiedy pewnego dnia, a było to już po przeprowadzce Darka z rodziną do Łap (w 2000 r.), zepsuł się jego ulubiony rower, był to dramat.
- Żeby utrzymać kondycję, zacząłem biegać. Wychodziłem w tym celu z domu o godzinie 5 rano, żeby młodzież się ze mnie nie naśmiewała - wspomina. - Po trzech miesiącach byłem w stanie pokonać 20 kilometrów, bez przerwy. I to mi się spodobało. Za wiele takich biegających osób w Łapach wtedy nie było. Na palcach jednej ręki można je było policzyć. Ale jednak spotykaliśmy się jakoś na trasie - wspomina dzisiejszy maratończyk.

I nagle okazało się, że nieważne jest to, że nie można mu uścisnąć prawej ręki. Że nie ma znaczenia jego niesprawne lewe oko ani to, że nie chodzi równym krokiem. Ważne jest tylko jedno - że biega. I tym bieganiem może dosłownie i w przenośni ogarnąć cały świat. I - co ważne - także ludzi.

Teraz jestem spokojny

- Biegając poznałem jednego kolegę, potem drugiego... To on namówił mnie do pierwszego startu w biegu na 10 kilometrów. I tak to się zaczęło - opowiada sportowiec. - Od 2004 roku zacząłem startować w maratonach.

Łatwo się mówi - zacząłem startować. A gdzie sprzęt? Trener? Skąd brać kasę na przejazdy, gdy człowiek ma tylko kilkaset złotych renty?

Darek, za namową jednego z łapskich znajomych, zapisał się do białostockiego klubu dla niepełnosprawnych.

- Ale długo tam nie pobiegałem. Bo najdłuższy dystans, jaki mi tam proponowano, to było 5 kilometrów, co mi nie odpowiadało - tłumaczy. - A poza tym od trenowania na tartanie pękała mi kość piszczelowa. Bo prawa stopa, której ruchowość mam ograniczoną, zamiast na śródstopie czy piętę spadała na palce i to powodowało gwałtowne hamowanie i uszkodzenia kości. Zauważyłem to dopiero po trzecim pęknięciu. Gdy poszedłem na prześwietlenie, lekarz pokazywał mi je wszystkie palcem: Tu, tu i tu - dodaje z rozbrajającym uśmiechem biegacz-samouk. - I wtedy zrezygnowałem z klubu Start Białystok i przerzuciłem się na biegi uliczne.

Spotkany przypadkowo kolega wybierał się akurat na międzynarodowy półmaraton Gusiew-Gołdap. Pojechali razem. Darek bez żadnych większych aspiracji dotyczących czasu czy miejsca - po prostu, żeby pokonać taki dystans. Udało się.

To była ogromna motywacja do dalszych treningów. - I od 2004 roku zacząłem startować w maratonach. Pierwszy był oczywiście białostocki. Plan treningowy ułożyłem sobie sam. Robiłem około stu kilometrów tygodniowo - opowiada łapianin. Nie ukrywa, że przed tym pierwszym tak długim biegiem miał lekkiego pietra, ale skoro się zapisał… Sam był zaskoczony czasem, jaki osiągnął na mecie. Dało mu to ogromną radość i napęd do dalszych startów.

- Zawsze rozsadzała mnie energia. Nawet, gdy po prostu pomagałem dziadkowi. Zawsze też byłem bardzo nerwowy... - sportowiec zawiesza głos. - Gdy teraz porównuję tamte czasy z obecnymi, to jak dwa światy i dwie różne osoby. Dziś jestem bardzo spokojną osobą. Dzięki bieganiu!

Ile organizm wytrzyma

Jeszcze kilka lat temu, kiedy Darek dopiero "brał rozbieg", bieganie nie było aż tak popularne jak teraz. A już na pewno nie w Łapach. Ale znajomi zawsze mu gratulowali. Z roku na rok rosła lista i długość tras, jakie pokonał. No ale też i nie każdy bieg udało mu się ukończyć. Zdarzały się kontuzje, ale i inne powody, które zmuszały do opuszczenia trasy.

- Przeżywałem to bardzo, bo zawsze walczę do końca - nie ukrywa Strychalski.

Od 2007 r. zaczął biegać w ultramaratonach, czyli na trasach dłuższych niż 42 kilometry. To było jego kolejne mocowanie się z sobą - sprawdzanie, czy da radę. Pierwsza "setka", jak mówi, w Polsce nie poszła pozytywnie, bo po 85 kilometrach musiał zejść z trasy. Ale rok później pobiegł w Hiszpanii, a potem we Włoszech.

- Trochę ciężko było, bo teren był pagórkowaty - rzuca od niechcenia. - Ale to mnie jeszcze bardziej zachęciło do sprawdzania własnych granic. Ile wytrzyma mój organizm.... Zawsze jestem tego ciekaw i non stop tę granicę sobie przesuwam.

Pierwszym super wyzwaniem był dla niego grecki Spartathlon. 247 kilometrów! Przebiegł je w 2009 r. Z Aten do Sparty, w temperaturze od 0 stopni na jednym ze szczytów do 30 stopni na dole. Był wtedy pierwszą niepełnosprawną osobą, której udało się przebiec tę trasę.

I choć już wtedy słyszał o Badwater - ultramaratonie w amerykańskiej Dolinie Śmierci, jeszcze nie brał na serio myśli o udziale w tej morderczej imprezie. Cieszył się, że został podopiecznym Fundacji Pramerica, która kilka razy włączyła się w zbieranie funduszy na jego wyprawy. Biegał więc po Grecji, Hiszpanii, Węgrzech, po wysokich Alpach (biegł na 2,5 tys. m n.p.m.). I powoli zbierał punkty, żeby móc zakwalifikować się do biegu w Dolinie Śmierci, o którym w skrytości ciągle marzył.

Po raz pierwszy wystartował w nim w 2012 r. Gdy biegł w prawie 60-stopniowym skwarze, po asfalcie, do którego przyklejały się buty, lekko nie było. A do pokonania było 217 km - z depresji w Badwater (86 m p.p.m.) do mety znajdującej się na wysokości ponad 2500 metrów n.p.m. Na pierwszym odcinku dostał - w tych piekielnych temperaturach - udaru i trzeba go było reanimować, a mimo to nie zrezygnował. Ledwo ruszający się człowiek odzyskał siły i choć okazało się, że nie zdąży w regulaminowym czasie dotrzeć na metę drugiego odcinka, nikt nie miał odwagi go zatrzymać. Amerykanie odczekali aż dobiegnie na 115 kilometr i zdjęli przed nim czapki. Mimo, że formalnie przegrał.

- Błędem było, że nie przyjechałem tam kilka dni przed startem. Nie zdążyłem się zaaklimatyzować - tłumaczy łapianin.
Gdy pytam, czy się nie bał, że tam po prostu umrze, odpowiada: - Nie myślałem o tym. Czułem, że zaraz złapię formę i tak było. Tylko za późno...

Dwa lata później po raz drugi zmierzył się z masakrycznym klimatem i ponad 200-kilometrową trasą amerykańskiego ultramaratonu. Był jedyną niepełnosprawną osobą wśród wszystkich zawodników. I dobiegł do mety. Czas: 45 godzin 11 minut i 10 sekund.

Zwycięzca

Prawie 2800 km - tyle będzie miała trasa, w jaką Strychalski wybiegnie za dwa tygodnie - 6 czerwca. Będzie wiodła spiralnie przez cała Polskę - od Gdańska poczynając i dalej "ślimakiem" do centrum kraju. Bieg potrwa 40-45 dni.

Jeden z odcinków przebiegnie też Asia Serdyńska, pierwsza podopieczna założonej przez pana Darka Fundacji "Zwycięzca". Asia jeszcze niedawno miała problemy z chodzeniem. Teraz może nawet biegać, a to dzięki operacji, na którą fundusze zebrał maratończyk z Łap w 500-kilometrowym biegu ze swojego miasta do Poznania.

Na stronie Fundacji Zwycięzca wisi lista miast znajdujących się na trasie biegu. Jeżeli ktoś może zaoferować maratończykowi nocleg, proszony jest o kontakt. Strychalski znowu będzie zbierał po drodze pieniądze. Tym razem, by pomóc innym podopiecznym swojej fundacji. Konto oczywiście też jest otwarte na wpłaty.

Bieg przez Polskę jest mu też potrzebny, by zgromadzić punkty kwalifikacyjne umożliwiąjące start w sierpniowym ultramaratonie w Himalajach. Przymierza się do trasy o długości... 222 km, którą trzeba pokonać w 48 godzin. Bieg zaczyna się na wysokości ponad 3350 m n.p.m., a najwyższy punkt na trasie to szczyt Khardung La - 5363 m n.p.m. Temperatura może się wahać od -10 do 40 st. C.

Organizatorzy sami zgłosili się do pana Darka i zaproponowali mu udział w tej imprezie. Zobaczyli tego niezwykłego Polaka w filmie "Zwycięzca" i zaimponował im. Tak jak nam wszystkim.

Darek Strychalski, niepełnosprawny ultramaratończyk z Łap, założyciel Fundacji Zwycięzca, będzie 28 maja gościem specjalnym Gali rankingu Superfirma.

Gazeta Współczesna organizuje go już 6. raz promując społeczną odpowiedzialność podlaskiego biznesu.

Na uroczystości będziemy rozmawiać m.in. o formach współpracy organizacji pozarządowych z przedsiębiorcami. I promować Zwycięzcę Darka Strychalskiego.

Fundacja wspiera działania sportowca i zbiera fundusze m.in. na pomoc niepełnosprawnym sportowcom, w szczególności biegaczom oraz ich rodzinom.

Fundację można wspierać finansowo dokonując wpłaty bezpośrednio na rachunek bankowy PKO Bank Polski
26 1020 1156 0000 7502 0132 7527

Więcej informacji na stronie: www.zwycięzca.org

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna