Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Urzędniczka jest ofiarą mobbingu. Stała się strzępkiem nerwów

Tomasz Kubaszewski
T. Kubaszewski
T. Kubaszewski
- Przeżyłam kilka lat prawdziwego koszmaru - mówi Katarzyna Marcinkiewicz z Augustowa. W miejscowym urzędzie skarbowym stała się czarną owcą. Skończyło się tym, że z pracy wyprowadzali ją policjanci. Mogła nawet trafić do aresztu. Teraz okazało się, że to wszystko było pomyłką.

Przez ostatnich parę lat stała się chodzącym strzępkiem nerwów. Ale po środowym wyroku suwalskiego sądu wyraźnie odżyła. - Bardzo się cieszę, że mam to w końcu za sobą - mówi. - Ta sprawa bardzo dużo mnie jednak kosztowała. Nikomu nie życzę, aby coś takiego kiedykolwiek przechodził.
Sąd nie miał wątpliwości, że Marcin-kiewicz stała się ofiarą mobbingu. Ten wyrok jest już prawomocny. Podobnie, jak rozstrzygnięcie w drugiej sprawie. Kobiecie prokuratura zarzuciła, że nielegalnie nagrywała rozmowy w augustowskiej "skarbówce".

- Tej sprawy w ogóle nie powinno być - stwierdziła suwalska sędzia Grażyna Zielińska.
Dodała, że organy ścigania powinny za to Katarzynę Marcinkiewicz przeprosić.

Zaczęli ją pomijać

Życie Katarzyny Marcinkiewicz toczyło się normalnym torem. Rodzina-dom-praca. W Urzędzie Skarbowym w Augustowie pracowała od 1999 r. Była chwalona i nagradzana. Została kierowniczką jednego z pionów.

W 2006 r. w rodzinie doszło do wielkiej tragedii. W wypadku zginął mąż pani Katarzyny. Została sama z synem.
- Niedługo potem zaczął się mną interesować jeden ze współpracowników, mężczyzna sporo ode mnie starszy - opowiada kobieta. - Zaczepiał mnie, proponował spotkania, próbował głaskać po ręce czy plecach. Stawał się coraz bardziej nachalny. Twierdził nawet, że jest gotów dla mnie się rozwieść.

Marcinkiewicz poszła z tym do zastępcy naczelnika urzędu. Ten wszczął postępowanie wyjaśniające. Urzędnika wezwał na rozmowę. "Wskazałem mu, że przekracza dopuszczalne normy i takich zachowań powinien zaniechać" - napisał zastępca.

Niewiele to dało. Urzędniczka zamierzała zgłosić sprawę prokuraturze. Ale, jak twierdzi, odwiodła ją od tego naczelniczka augustowskiej "skarbówki". Ta zresztą również przeprowadziła rozmowę z natarczywym współpracownikiem. Wszystkiego się jednak wyparł. Twierdził, że Marcinkiewicz to sobie wymyśliła i że nie może się psychicznie otrząsnąć po śmierci męża.

- Od tego czasu zaczęłam mieć w pracy problemy - opowiada kobieta. - Ten człowiek triumfował. Jako doświadczony pracownik był ceniony, wszystkim służył radą. A mnie coraz bardziej odsuwano. Choćby od podejmowania decyzji. Podlegli mi urzędnicy z różnymi sprawami chodzili od razu do pani naczelnik, pomijając drogę służbową. Zdarzało się, że podważano moje kompetencje przy innych pracownikach, a nawet przy petentach. Pomijano mnie przy szkoleniach, podwyżkach oraz nagrodach, zmieniano moje decyzje.

Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. W urzędzie przeprowadzono reorganizację. Marcinkiewicz otrzymała nowe obowiązki i jedną osobę do pomocy. Ta wkrótce poszła na zwolnienie lekarskie. - Miałam tyle pracy, że musiałam zostawać po godzinach - opowiada kobieta. - Był taki tydzień, że spałam po dwie-trzy godziny.
W końcu w pracy zemdlała.

Poszła do lekarza. Okazało się, że fizycznie nic jej nie dolega. Ma natomiast niesłychane problemy psychiczne.
- Jeden z lekarzy uzmysłowił mi, że muszę zacząć o swoje walczyć - wspomina. - Inaczej się wykończę.
W 2012 roku Marcinkiewicz podała urząd do sądu. Swojej szefowej zarzuciła uprawianie mobbingu. Niedługo potem urzędniczka została przeniesiona na inne stanowisko. Pozbawiono ją przy okazji funkcji kierowniczej.

Urząd do winy się nie poczuwał. Jak można było dowiedzieć się z odpowiedzi na pozew, Marcinkiewicz nie była pomijana przy podwyżkach czy szkoleniach. W tych ostatnich nie uczestniczyła z własnej woli, by móc opiekować się dzieckiem. A jeśli czuła się przepracowana, to sama jest temu winna. Bo nie zlecała różnych prac podwładnym.

Kiedy po raz pierwszy o problemach Katarzyny Marcinkiewicz napisaliśmy, Izba Skarbowa w Białymstoku wydała w tej sprawie specjalne oświadczenie. Była w nim mowa o przeprowadzonym postępowaniu wyjaśniającym. "Zarzuty dotyczące mobbingu nie zostały potwierdzone" - napisało kierownictwo Izby.

Sąd doszedł jednak do innego wniosku. Zarówno w pierwszej, jak i obecnie - w drugiej instancji zapadły podobne wyroki.
potraktowali jak bandytę

Pierwsze powody do radości Marcinkiewicz miała jednak parę miesięcy wcześniej. To wtedy sąd uniewinnił ją od zarzutu nagrywania rozmów w urzędzie skarbowym. Kobieta przyniosła tam dyktafon. Schowała go za szafą. Chciała mieć kolejne dowody na mobbing. Dyktafon jednak ktoś znalazł. Zrobiła się afera. Urząd zgłosił sprawę prokuraturze. A ta wszczęła śledztwo. Uznała, że Katarzyna Marcinkiewicz chciała uzyskać dostęp do informacji skarbowych. Ponieważ śledczy mieli jakieś problemy z dostarczeniem kobiecie wezwania na przesłuchanie, wydali za nią... list gończy, postanowili też aresztować ją na 14 dni. W tym czasie urzędniczka była na zwolnieniu lekarskim. Jak twierdzi, z domu praktycznie się nie ruszała. Trudno więc powiedzieć, jakim cudem wezwanie do niej nie dotarło.

Marcinkiewicz wróciła po zwolnieniu do pracy. Niedługo potem w urzędzie pojawili się dwaj policjanci. Oznajmili kobiecie, że jest zatrzymana. - Zagrozili, że jeśli będę stawiać opór, założą mi kajdanki - opowiada, wciąż nie mogąc powstrzymać zdenerwowania. - Zostałam wyprowadzona na oczach innych pracowników. Potraktowano mniej jak najgorszego bandytę, zostałam straszliwie poniżona.
Policjanci tłumaczyli potem, że wykonywali jedynie polecenie prokuratury. Zapewniali, że i tak zachowali się po ludzku. Bo mogli na przykład odwieźć kobietę do aresztu śledczego w Białymstoku, a jej dziecko - do placówki opiekuńczej. Ale tego nie zrobili. Marcinkiewicz została przesłuchana i zwolniona do domu.

Kiedy to zdarzenie opisaliśmy w gazecie, nie zostawiając na prokuraturze suchej nitki, ta wydała specjalne oświadczenie. Zapewniała, że podjęte kroki były adekwatne do sytuacji, a kobieta sama sobie jest winna, bo nie odbierała wezwań na przesłuchanie. Śledczy bronili też decyzji o prowadzeniu postępowania w tak błahej sprawie. I zaprzeczali, by kierowały nimi jakieś pozamerytoryczne względy. A Katarzyna Marcinkiewicz takie podejrzenia miała. Podając sprawę o mobbing naraziła się wszak wielu wpływowym osobom... .

Prokuratura doprowadziła śledztwo do końca i napisała akt oskarżenia. Urzędniczce groziło do dwóch lat więzienia. Ale sądy dwóch instancji uznały, że do żadnego przestępstwa w ogóle nie doszło.

Czy wyciągną wnioski?

- Nie dyskutujemy z wyrokami, tylko je wykonujemy - tyle w tej sprawie do powiedzenia ma Radosław Hancewicz, rzecznik prasowy Izby Skarbowej w Białymstoku, któremu augustowska placówka podlega.
Katarzyna Marcinkiewicz ma teraz otrzymać odszkodowanie i wrócić na kierownicze stanowisko.
- Mam nadzieję, że moi przełożeni wyciągną z tej historii odpowiednie wnioski - mówi.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna