Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mamy gorzej, niż w więzieniu. Taki los zgotowały nam dzieci

Helena Wysocka
- Zamiast opiekować się nami, to się nad nami pastwią - płaczą Stanisława i Józef Kalinowscy. - Takiego podziękowania doczekaliśmy się od dzieci.
- Zamiast opiekować się nami, to się nad nami pastwią - płaczą Stanisława i Józef Kalinowscy. - Takiego podziękowania doczekaliśmy się od dzieci. Helena Wysocka
Synowa rzuciła nam w twarz, że starych to najlepiej żywcem do ziemi zakopać - skarżą się Stanisława i Józef Kalinowscy z gm. Wiżajny. Na podwórku pełno kamer, a na wszystkich furtkach wiszą kłódki.

Każdemu dali po kawałku

A parę miesięcy temu, gdy pani Stanisława zawiadomiła syna, że ojciec jest na kardiologii, ten miał powiedzieć: - E tam, na balangę pojechał. - Pewnie się cieszył, że w końcu szlag nas trafi - dodaje zapłakana kobieta. - Takiej wdzięczności się doczekaliśmy na stare lata. Żyjemy pod kamerami, podsłuchują nas. Gorzej niż w więzieniu.

Syn z synową nie mają sobie nic do zarzucenia. Uważają, że skoro gospodarstwo jest ich własnością, to mogą robić co im się podoba. Ale we wsi nie pozostawiają na nich suchej nitki.

- Chyba diabeł ich opętał - machają rękoma. - Starych, schorowanych ludzi tak katować? Przecież oni do grobu tego majątku nie zabiorą. Po co im to piekło na ziemi robić?

Stanisława i Józef Kalinowscy mieszkają w wiżajeńskiej gminie. 28 lat temu kupili tam gospodarstwo, blisko 20 hektarów niezbyt żyznej ziemi. Ale ładnie położonej, bo w sąsiedztwie jeziora. Za ten majątek dali, na stare pieniądze, 4 miliony złotych. Wszystko co mieli.

- Harowaliśmy jak konie, od rana do nocy, żeby było co do garnka włożyć - wspominają.

Wychowali trzech synów. Każdemu z nich podarowali po kawałku ziemi. Ale najwięcej, bo i ziemię, i budynki dostał najmłodszy. Majątek przepisali na niego 9 lat temu. Sobie zostawili tylko najmniejszy pokoik w podarowanym synowi domu. Tak na wszelki wypadek, żeby było gdzie dożyć do śmierci.

Kalinowscy mówią, że gdy przekazali gospodarstwo, syn miał zaledwie 23 lata i w domu był gościem. Jeździł za granicę, aby dorobić.

- Wszystko było na naszej głowie - opowiadają. - A że byliśmy już na rencie, schorowani, więc wynajmowaliśmy sąsiadów, aby pomogli obrobić pole. Za wszystko trzeba było płacić ze skromnej renty, ale nie mogliśmy dopuścić do tego, aby zarosło chwastami.

Parę lat później syn się ożenił i osiadł w pobliskich Suwałkach. Do rodzinnego domu wpadali z żoną tylko na niedzielne obiadki. - Nawet jak coś nam przygadali, to przymykaliśmy na to oko - opowiada pan Józef. - Wiadomo, młodzi są, inaczej patrzą na świat. Zresztą, zwady nigdy nie szukaliśmy, mieliśmy bowiem inne problemy. Zdrowie nam szwankowało, musieliśmy po lekarzach biegać. Żonie siadły kolana, przeszła dwie operacje. Jest inwalidką pierwszej grupy. Ja z kolei mam problemy z sercem i ciśnieniem. Wrak człowieka i tyle. Więcej leków niż chleba potrzebuję.

Dodaje, że syn bardziej zainteresował się gospodarstwem, gdy ruszyły unijne dopłaty. Zaczął coraz częściej przyjeżdżać do wsi i rozstawiać rodziców po kątach.

Syn Kazał czekać na gnoju

Pierwsze kłótnie zaczęły się chyba dwa lata temu. A poszło o dzieci. Kalinowscy zapraszali bowiem na wakacje swoje wnuki. A "młodzi" patrzyli na to spod oka. - Synowa powiedziała, że to jej podwórko. Nie chce, aby ktokolwiek tutaj brykał - dodaje pani Stanisława. - Nie mogłam tego zrozumieć. Rodzina powinna trzymać się razem.

W minionym roku rozpętała się prawdziwa wojna. Syn z synową zamontowali w gospodarstwie kamery, które rejestrują to, co dzieje się na podwórku. Instalacja jest podłączona do ich komputera. Młodzi mają więc non stop podgląd na to, co robią ich rodzice i kto ich odwiedza. Podobno w domu pojawiły się też podsłuchy. Jakby tego było mało, na drzwiach budynków gospodarczych, na furtkach do ogrodu i bramie wjazdowej zawisły kłódki.

- Nasz samochód wypchnęli za ogrodzenie, na pole - płacze Kalinowska. - Zamknęli węgiel, sprzęty, a nawet rybackie sieci.

Gdy zaczęli się o nie upominać, syn wyrzucił sieci na podwórko. Zresztą, leżą tam w trawie po kolana do dziś.

Zamki pojawiły się też w domu. Najpierw w drzwiach do pokoi, a później także do piwnicy i na poddasze.

- Miałam taki zakamarek pod schodami na strych, gdzie trzymałam od lat jedzenie - opowiada pani Stanisława. - Wiadomo, że w lodówce nie wszystko się zmieści. Przed Bożym Narodzeniem naszykowałam wszystkiego i tam poustawiałam. Ale starszy syn zabrał nas na wigilię. Wracamy do domu, a tam sodoma. Ciasta i mięsa leżą w kuchni na podłodze. Okazało się, że w międzyczasie syn z synową byli w gospodarstwie, wyrzucili jedzenie i zamknęli wejście na strych. Nie wiem, jak oni później opłatkiem się dzielili.

Innym razem młodzi mieli powyrzucać z szaf ubrania rodziców i wyciągnąć z piwnicy zamrażarkę z mięsem. Pozostawili ją podłączoną do gniazdka elektrycznego na podwórku, przed domem.

- Pewnie chcieli, aby zabił nas prąd - dodaje Kalinowska.

Problem jest też z bramą. Wprawdzie młodzi pozostawili otwartą furtkę, ale karetka tamtędy się nie przeciśnie. Pani Stanisława mówi, że gdy prosiła syna, aby otworzył bramę, bo chce jechać do lekarza, odmówił.

- Powiedział: przy drodze, na oborniku zaczekaj - płacze. - Takiego podziękowania się doczekałam.

A ogródek za domem? Rosną tam kilkudziesięcioletnie jabłonie. Sadzili je Kalinowscy, a dziś nie mogą wziąć ani jednego jabłka. Na furtkach wiszą kłódki.

- Altanę na podwórzu też nam zniszczyli - wyliczają. - Były tam drewniane ławki. Stare to stare, ale siedzieć się dało. Rozbili je i wyrzucili. Powiedzieli, że możemy odpoczywać na stojąco.

Kilka miesięcy temu Kalinowscy nie wytrzymali tych szykan i za namową ludzi ze wsi złożyli zawiadomienie do policji. Napisali, że są nękani. Mieli na to siedmiu, czy ośmiu świadków. Wśród nich jest sołtys Beata Rudziewicz.

- Nie mogę patrzeć na to, co się tutaj dzieje - mówi. - W każdym domu bywa różnie, ale czegoś takiego nie wyobrażam sobie. Tym bardziej, że młodzi tutaj nie mieszkają. Po co męczą tych biednych, schorowanych ludzi, nie rozumiem.

Nie chce widzieć brata

Syn Kalinowskich nie ma sobie nic do zarzucenia. Tłumaczy, że zamknął bramy, bo nie chce, aby rodziców odwiedzał starszy brat. Dodaje, że pracował w jego firmie, ale został zwolniony i wyrzucony z podwórka. A w takiej sytuacji nie chce, aby brat chodził po jego ziemi.

- Nie życzę sobie jego wizyt w gospodarstwie i mam do tego prawo - przekonuje. - To jest mój majątek.

Właściwie nie całkiem. Przypuszczalnie w obawie, aby rodzice nie cofnęli darowizny, przepisał gospodarstwo na żonę.

- Mamy prawo zamykać co nasze i montować kamery - uważa kobieta. - Widać rodzice mają coś do ukrycia, skoro obawiają się nagrań.

Kalinowscy mówią, że dłużej takiego piekła nie wytrzymają. - Nie możemy zabronić starszemu synowi, aby nas odwiedzał, bo nami się opiekuje - dodają. - Poza nim, nie ma kto nam szklanki wody podać.

Suwalskie organy ścigania prowadzą dwa postępowania w sprawie znęcania się nad Kalinowski-mi. Jedno z nich było już umorzone, ale sąd, gdzie trafiła skarga zainteresowanych nakazał ponownie zająć się sprawą. Wytknął przy tym, że nawet nie przesłuchano wnikliwie świadków. Zbigniew Węgorowski, zastępca prokuratora rejonowego w Suwałkach, mówi, że na decyzje merytoryczne w obu sprawach trzeba będzie zaczekać kilka tygodni.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna