Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ludzie z 999

Kazimierz Radzajewski
Ratownicy medyczni nie liczą na słowo "dziękuję", ratują życie, a ze wspomnieniami zostają sami.

Sekundy zdają się być długimi godzinami. Podobnie jest w przypadku ludzi oczekujących na pomoc ratowników. Tak samo postrzegają upływ czasu zespoły ratownicze - choć czas biegnie im szybciej. Uratowali już wiele istnień ludzkich, ale na "dziękuję" przestali liczyć.
Co dzieje się po wybraniu numeru alarmowego 999? Na te i inne pytania odpowiadają ratownicy z Pogotowia Ratunkowego w Mońkach.
Stresy dyspozytorki
W pokoju dyspozytora dyżur pełniła Marianna Mroczko, pielęgniarka koordynująca. To ona i jej koleżanki oceniają sytuację i wydają pierwsze dyspozycje zespołom ratowniczym.
- Rzadko jest to spokojna rozmowa. Częściej wykrzyczy ktoś "ratunku, tu umiera człowiek" i potrafi rozłączyć się. Szczęściem mamy system identyfikacji numeru i oddzwaniamy. Musimy poznać adres i stan chorego. Trzeba zatem najpierw uspokoić rozmówcę - mówiła Mroczko. - Czasem trzeba zawrócić karetkę, bo gdzieś indziej stało się nieszczęście. Dzwonimy zawsze i uspokajamy oczekujących. Stres przy tym jest wielki, ale na użalanie się nad sobą nie ma czasu - dodała dyspozytorka.
Na "kogucie"
W trakcie rozmowy dyspozytorka przyjęła zgłoszenie i poleciła wyjazd karetki do podmonieckiej wsi. Drugi zespół był w stanie czuwania.
- Szlag człowieka trafia, bo oznakowanie dróg marne, domy bez numerów, osiedlowe drogi zapchane, a kierowcy rzadko ustępują nam drogi. Jedzie taki z radiem nastawionym na full, nic nie widzi i nic nie słyszy. Ale żebym jechał nawet z prędkością światła, to i tak muszę wysłuchać obelg oczekujących. "Oni" by dojechali szybciej, "oni" znają się na medycynie. "Oni" tymczasem stoją i komentują - zauważył kierowca Jerzy Kraszewski.
Być ratownikiem
Moniecczanie wspominają jeszcze takich sanitariuszy, którzy nosili walizkę za lekarzem, a ich praca polegała tylko na targaniu noszy. Teraz w pogotowiu nie ma już przypadkowych osób. Piotr Dańko marzył o tym, by zostać ratownikiem i jest nim dopiero od roku. Skończył wcześniej odpowiednie szkoły medyczne i przeszedł wiele szkoleń.
- Żal, wielki żal, gdy na moich rękach umiera człowiek. Ale jest i satysfakcja, gdy uratowana osoba przypomni potem ratownika i naszą uspokajającą rozmowę w karetce - stwierdził Dańko.
Straciła głos
Ratownicy wspominają też sytuacje humorystyczne. Opowiadają o zgłoszeniu kobiety, która wezwała pogotowie do chorego dziecka. "Jest chore i mówi, że boli go głowa" - prosiła o pomoc mama. "A ile lat ma dziecko?" - zapytała dyspozytorka. - "Ma trzy tygodnie..." - stwierdziła kobieta. Innym razem zespół pojechał do wezwania, bo jak twierdził mężczyzna "żona oniemiała i straciła głos". Okazało się, że kobieta jest całkiem rozmowna, a głos straciła... tylko dla męża po domowej awanturze.
Tragiczne obrazy
Po około godzinie pierwszy zespół wrócił z wyjazdu do chorej staruszki.
- To była starsza i schorowana kobieta. Reanimowaliśmy, ale zmarła - powiedziała nam ratownik Barbara Śpiewak. - Staram się nie dopuszczać do siebie wspomnień z drastycznych chwil. Nie opowiadam o tym w domu. Wygadamy się zwykle w pracy, bo i nauka z takich doświadczeń jest spora - dodała pani Basia. - Śmierć jest śmiercią, ale najsmutniejszy jest zawsze widok umierających dzieci. Takie momenty zapadają na długo w pamięci. Musimy z tym żyć, choć o użalaniu się nad sobą nie może być mowy - zamyśliła się doktor Ewa Chomiuk, kierownik Zakładu Pomocy Doraźnej w Mońkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna