MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Bliski znajomy Matki Boskiej

Andrzej Irski [email protected]
Miejscowi śmieją się z "doktora" i omijają go z daleka. Znachor z Dalnego Lasu nie narzeka jednak na brak pacjentów. Zdarza się, że przed jego domem stoi sznur samochodów.

Matka Boska pokazała się Krzysiowi, gdy miał zaledwie 16 lat. Przyszła na pastwisko w Dalnym Lesie i długo z nim rozmawiała. Później przekazała leki na najbardziej nieuleczalne choroby. W każdy palec wszczepiła po jednym. Tu na wątrobę, tam na serce, gdzie indziej na płuca.

Po takim darze opatrzności Krzysztof Byliński poświęcił się ratowaniu ludzi. W rodzinnym domu w Dalnym Lesie w powiecie augustowskim urządził swój gabinet, rodzice rejestrowali chorych, a on pocieszał i uzdrawiał ludzi. Wystarczyło, że kogoś dotknął dłonią.

- Ciężki rak, lekarze nic nie pomogą, ale ja już wyleczyłem - zapewniał. Radził jednak pojawić się na kontrolną wizytę.

Jechali po ratunek

Byliński sławę zyskał na początku lat 90. Wówczas w całym kraju zapanowała moda na uzdrowicieli. Pocztą pantoflową rozchodziły się wieści również o znachorze z gminy Płaska.

Z miesiąca na miesiąc coraz więcej chorych przyjeżdżało do chałupy w środku Dalnego Lasu. Samochody nie mieściły się na podwórzu, więc parkowały pod oknami sąsiadów.

- Tylko syf był z tego, bo wyrzucali śmieci, po nocach ryczały silniki. Wszędzie hałas i spaliny - narzekali mieszkańcy spokojnej dotąd wsi.

Nie ukrywali też swego zdziwienia. Bo wiele osób przyjeżdżało do "doktora" luksusowymi autami.
- Przecież ich stać, żeby leczyć się w dobrych szpitalach i u najlepszych fachowców. Po co im taki "doktorek"? - wyrażali zdumienie.

Sądząc po rejestracjach aut, wizyty w Dalnym Lesie składała cała Polska. Nie brakowało warszawskich numerów, ale regularnie pojawiały się także krakowskie czy katowickie.
- Wierzę, nie wierzę... Trudno w tych kategoriach rozmawiać, gdy mężowi lekarze dają tylko parę miesięcy życia. To jak tonący, który chwyta się brzytwy - mówiła mi wówczas mieszkanka Zamościa. Była późna jesień, temperatura spadła poniżej zera. Kilkanaście godzin czekała w samochodzie z półprzytomnym mężem na wizytę u "doktora".

- Krzyś chce wszystkim pomagać, ale czasu mu nie wystarcza. Trzeba trochę cierpliwości - Bylińska z niemal nabożnym szacunkiem mówiła o synu, który spotyka się z Matką Boską.
- Bo nie tylko raz z nią rozmawiał. Co parę lat musi odnawiać swoje leki w palcach i wtedy są kolejne spotkania - tłumaczyła.

Znachor po dziesięciu minutach zakończył diagnozowanie chorego z Zamościa.
- Do wiosny zupełnie wyzdrowieje - obiecywał jego żonie.
Niechętnie, ale zgodził się parę minut porozmawiać ze mną.

- Palcami przeszczepiam chorą wątrobę, naprawiam nerki i serce. W każdym palcu mam moc od Matki Boskiej - powtarzał to, co już wcześniej słyszałem od jego byłych pacjentów. - Każdego mogę wyleczyć.
Nieopatrzenie zapytałem o pieniądze. Natychmiast stracił dobry humor.
- Proszę wyjść i nie zawracać mi głowy - pokazał drzwi i wrócił do swego "gabinetu".
- Dlaczego pan zdenerwował Krzysia? - dopytywała się Bylińska. - To taki wrażliwy chłopiec.

Za słaba choroba

Niechętnie i raczej anonimowo rozmawiali wtedy też o znachorze mieszkańcy Dalnego Lasu. Przeważnie znacząco stukali się w czoło i twierdzili, że u takiego "doktora" nikt w okolicy nie zamierza się leczyć.

Z otwartą przyłbicą zdecydował się wystąpić jedynie bliski krewny uzdrowiciela. Przeklinał ostro, bo twierdził, że przeszkadzają mu samochody, które regularnie parkują również pod jego oknami.
- Ciekawe w jakim języku Krzysio rozmawiał z Matką Boską. Szkół nie pokończył żadnych, poza polskim zna pewnie parę słów po rusku - kpił.

We wsi opowiadano też, że swoją matkę, gdy poczuła się źle, Byliński zawiózł do przychodni w Płaskiej.
- To prawda - przyznała tamtejsza lekarka. - Nawet zapytałam go, czemu sam nie leczy. Odpowiedział, że za słaba choroba. On takimi się nie zajmuje.

W latach 90-tych Byliński chwalił się również, że regularnie proszą go o konsultacje przy najcięższych przypadkach w suwalskim szpitalu. Dzwonią do niego lekarze, a on przyjeżdża i bezinteresownie, bez żadnego honorarium, udziela porad.

- Przecież Matka Boska kazała mi pomagać ludziom. Nie mogę jej zawieść - tłumaczył.
- To jakieś bzdury - oburzał się ówczesny dyrektor szpitala. - Nikt tu nigdy nie zapraszał żadnego znachora z Dalnego Lasu. Ten człowiek chyba ma coś nie w porządku z głową.

Serce - tak, reumatyzm - nie!

Jest luty 2011 r. Mieszkańcy Dalnego Lasu nadal nie chcą otwarcie wypowiadać się o Bylińskim.
- Po co nam wojna z "doktorem"? - pyta jedna z sąsiadek. - On wyprowadził się do Suwałk, ale przyjeżdża tu codziennie. Jak są idioci, to niech się u niego leczą. Tutaj takich nie ma.
We wsi przyznają, że znachor nadal nie narzeka na brak pacjentów. Przyjeżdżają do niego z całej Polski. Pewnie nieźle na nich zarabia, bo ostatnio sporo zainwestował w zabudowania.

Dodzwoniłem się do Bylińskiego jako potencjalny pacjent. Poskarżyłem się na reumatyzm.
- Jeżeli stawy już pokręcone, to nie leczę - odparł.
Ponarzekałem więc na serce.

- To się załatwi od ręki - powiedział i wyjaśnił, że w Dalnym Lesie przyjmuje w każdą środę, piątek i sobotę. Teraz, w zimie, ma mniej pacjentów, więc nie trzeba rejestrować się z wyprzedzeniem. Ile za wizytę, bo jestem skromnym rencistą?
- Co łaska! Porozmawiamy na miejscu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna