Płakałem przy tym obrazie - zapewnia autor "Hołdu smoleńskiego", skromny prowincjonalny malarz, jak mówi o sobie, ukrywający się pod pseudonimem Stanisław Koziełło-Wolski - a męki twórcze były takie, że robiło mi się przed oczyma ciemno. Można powiedzieć, że namalowałem ten obraz łzami. Albo raczej farbami zmieszanymi ze łzami.
Ckliwa deklaracja przywołuje wspomnienie anegdoty o pobożnym artyście, malującym Pana Jezusa na klęczkach. Widząc to, Chrystus zwraca się z płótna do malarza: ty mnie nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze.
Dla każdego patrioty
Wygląda na to, że Koziełło-Wolski malował na kolanach. Dlaczego zdecydował się na "Hołd"?
- Zadałem sobie pytanie: Czy gdyby Matejko żył, namalowałby katastrofę smoleńską? Bo to jest wydarzenie wielkie. Historyczne. Nasycone nieszczęściem, tajemnicą i wieloma znaczeniami - dodaje Koziełło-Wolski.
Kto chce zobaczyć efekt jego pracy, powinien zajrzeć na stronę internetową www.holdsmolenski.pl, znajdzie tam obraz w całości i przybliżone detale: twarze ofiar, szczątki wraku, katyński las, i tłum Polaków stojących w kolejce, by oddać hołd zmarłym. "To monumentalny obraz dla każdego patrioty. Obraz, który powinno się mieć. Obejrzyj ten przejmujący obraz w szczegółach. Odnajdź ukryte znaczenia. Wzrusz się" - zachęca zaraz po otwarciu strona internetowa. W zakładce informacje o tym, jak kupić dzieło (w wersji na płótnie za 189 zł).
- Jestem po obejrzeniu "Hołdu smoleńskiego" załamany i zniesmaczony - przyznaje Bolesław Polnar, którego obrazy pokazywane są w galeriach na całym świecie. - Potwierdzają się słowa Milana Kundery z "Nieznośnej lekkości bytu", że nawet po najstraszniejszych wydarzeniach w pamięci ludzkiej zostaje potworny kicz. Nie jestem po stronie tego kiczu. Bo to nie jest Nikifor, kiczowaty, ale autentyczny. "Hołd smoleński" to jest ilustracyjno-komiksowa składanka plus jakieś popłuczyny po Kossaku.
Polnar nie odmawia autorowi "Hołdu" szczerych intencji ani prawdziwości wzruszenia.
- Tym silniej kontrastuje z nim profesjonalna strona internetowa z wywiadem z autorem, cennikiem itp. Wygląda to tak, jakby ktoś wykorzystywał w celach komercyjnych poryw serca malarza. To jest jechanie na emocjach! - dodaje Polnar.
Gobeliny z Turcji
Na pomysł sprzedawania kilimów z parą prezydencką Grzegorz Tąta wpadł wkrótce po smoleńskiej katastrofie.
- Uważałem, że tych zmarłych warto jakoś utrwalić w ludzkiej pamięci - mówi dystrybutor wykładzin dywanowych i dywanów. - A gobelin, w przeciwieństwie do zdjęcia, nie spłowieje, jest trwały, zostanie w domu na lata. Zleciłem więc wykonanie projektu z wizerunkiem Marii i Lecha Kaczyńskich i napisem Smoleńsk 2010. Robi się je tak samo jak dywany.
Żeby było taniej, pan Grzegorz zlecił wykonanie gobelinów w Turcji. Nie ma w tym niczego dziwnego. Powstaje tam 90 proc. dywanów sprzedawanych na polskim rynku. Makaty upamiętniające parę prezydencką można kupić w dwóch wersjach. Mniejszą - o wymiarach 60 cm x 110 cm - za 100 zł, większa 100 x 200 cm kosztuje dwa razy więcej.
Dystrybutor nie ukrywa, że obok przesłanek ideowych chciał na zainteresowaniu Smoleńskiem zwyczajnie zarobić: - Nie wstydzę się tego - dodaje Grzegorz Tąta. - Ubiegły rok był kryzysowy i bardzo słaby handlowo. Do głowy przychodziły mi różne pomysły. Jednym z nich były właśnie gobeliny.
Pan Grzegorz na razie nie bardzo jest zadowolony ze sprzedaży kilimów. Spodziewał się większego zainteresowania. Tymczasem par prezydenckich sprzedaje się mniej niż kilimów z Janem Pawłem II: - Sprzedaliśmy ich na razie może kilkadziesiąt - mówi. - Niestety, mimo że na pomysł z kilimami wpadłem zaraz po katastrofie, to gotowy produkt dostaliśmy dopiero jakieś 3-4 miesiące temu. Kryzys dotknął także Turcję i fabryka przez jakiś czas była zamknięta. Największe emocje i zainteresowanie Smoleńskiem minęły. Z drugiej strony temat ciągle powraca w polityce, więc mam nadzieję, że i zainteresowanie gobelinami jeszcze powróci.
Ceny gobelinów na Allegro są bardzo zróżnicowane. Niektóre egzemplarze sprzedawano nawet za mniej niż 10 zł.
- Na obecność na rynku różnych przedmiotów upamiętniających tragedię z 10 kwietnia składają się dwie przyczyny - uważa prof. Janusz Majcherek, filozof i socjolog kultury z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. - Jedną jest autentyczne zainteresowanie klientów, drugą świadome, a w niektórych przypadkach cyniczne wykorzystanie niszy rynkowej. Nigdy do końca nie będziemy pewni, gdzie kończy się autentyczne przeżycie twórcy, choćby i nieudolnego, a zaczyna cynizm. Powtarzają się mechanizmy, które przerabialiśmy już po śmierci Jana Pawła II. Obserwowaliśmy w Polsce wybuch pobożności i autentyczne nawrócenia pod wpływem jego choroby i umierania. A jednocześnie rozkwitał "przemysł" pamiątkarsko-gadżetowy oferujący nierzadko produkty na żenującym poziomie - portrety, makatki, dywany, zegary i talerze z Janem Pawłem II.
Zdaniem profesora Majcherka, kultura masowa i popularna przerabia kult osób znanych, popularnych, zwłaszcza gdy zginęły tragicznie, na seryjnie produkowany kicz. Nie inaczej było choćby z lady Dianą. Szerzą się odpustowe formy kiczu sakralnego. Kolorowa tandeta łączy w nim to, co święte z tym, co pospolite i banalne. W tym sensie "Hołd smoleński" i kilimy z parą prezydencką dadzą się zestawić z butelkami z wodą święconą, w których korona Matki Bożej jest zakrętką.
Ile zysku z teledysku
Spór o granicę między ideowością upamiętnień smoleńskich a chęcią zarobku na nich rozpoczął się niemal natychmiast po tragedii. Wówczas - w kwietniu 2010 roku - przedmiotem ostrej polemiki były przede wszystkim teledyski "Ich Troje", rapera Donia i Sary May stanowiące reakcję na katastrofę.
"Od tragedii pod Smoleńskiem minęły ledwie godziny, a w internecie pojawiły się piosenki upamiętniające ofiary katastrofy. Łączą je fatalna muzyka, grafomańskie teksty i patetyczne teledyski" - pisała z oburzeniem "Gazeta Prawna".
Zarzuty postawione muzykom były druzgocące: tekstom zarzucano prostactwo, wytykano błędy rzeczowe - pomylone imiona lub uznanie za zmarłe osób, które były wprawdzie na liście smoleńskiej, ale nie zginęły, sztuczny patos i zadęcie.
"Dla pseudomuzyków każda okazja jest dobra, by przypomnieć o sobie i zarobić, szczególnie jak nie mają wielkich osiągnięć na koncie i gdy notowania idą w dół" - oceniała surowo gazeta. W odpowiedzi zespół "Ich Troje" wydał specjalne oświadczenie: "Kiedy dowiedzieliśmy się z żoną o tym, co się stało, rozpłakaliśmy się. Wraz z całą rodziną i dziećmi złożyliśmy hołd pod Pałacem Prezydenckim. Utwór, który zamieściłem, jest symbolicznym zniczem, który od czasu do czasu na innych i moje nieszczęście staje na czyimś grobie. Jest mi przykro, że zrównano mnie z błotem w takiej chwili" - napisał wtedy na blogu Michał Wiśniewski.
Dlaczego upadł Małysz
Drugą stroną kultu otaczającego ofiary smoleńskiej tragedii zdają się być związane z tym zdarzeniem dowcipy. Nowe powstają niemal co dnia: Dlaczego Małysz upadł podczas konkursu na Wielkiej Krokwi w Zakopanem? Bo na zeskok sprowadzali go rosyjscy kontrolerzy - usłyszałem niedawno od jednego z przyjaciół.
W internecie roi się od smoleńskich żartów w lepszym i gorszym stylu. "Co zamawia Tusk w restauracji? Zimnego lecha i kaczkę po smoleńsku" - to jeden ze starszych i raczej mało stosownych. Czytelnicy żartów spierają się o granice stosowności. Obrońcy takich wiców są zdania, że rozładowują one patos od 10 miesięcy towarzyszący katastrofie.
Psycholog dr Anna Bokszczanin zaleca przy żartach smoleńskich ostrożność:
- Żarty zawsze były formą rozładowywania stresu, obłaskawiania strasznych przeżyć humorem - uważa pani doktor. - Poczucie humoru jest w jakimś sensie dowodem społecznego zdrowia psychicznego. Od wieków żartuje się przecież nawet ze śmierci, aby ją symbolicznie rozbroić. Ale niektóre dowcipy i żarty, zresztą nie tylko smoleńskie, są wulgarne i przekraczają granice dobrego smaku. Jeśli ktoś opowiada dowcipy o mordowaniu Żydów, to mam poważne wątpliwości, czy on rozładowuje traumę i oswaja koszmar, czy jego motywy są niskie i wynikają z uprzedzeń.
- Nie potępiałbym z góry każdego dowcipu o Smoleńsku, ale przyglądałbym się im uważnie. Czy nie stoi za nimi niska pobudka - dodaje prof. Majcherek. - Granica niestosowności jest bardzo cienka. Uczestnicy happeningu pod Pałacem Prezydenckim mieli dobre intencje, demaskując przesadę uczestników manifestacji. Ale sporządzenie krzyża z puszek po piwie było też przesadą.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?