Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kronika wypadków umysłowych: Penis na baterie

Konrad Kruszewski
Najbardziej debeściakowy (ja wiem, że to sformułowanie jest pozbawione logiki, ale co z tego, skoro wiadomo o co chodzi) cytat maja brzmi następująco: "Ja bardzo lubię wibratory, ja ich nawet używam. Różnica między mną a Palikotem polega na tym, że ja ich używam w łóżku, a Palikot w TVN-ie".

Powiedział to poseł SLD (gwiazda telewizyjna komisji śledczej) Bartosz Arłukowicz.

Bardzo odważne wyznanie, oczywiście, jeżeli przyjmiemy, że poseł Arłukowicz używa wibratorów w wiadomym celu, a nie do golenia własnego zarostu. W porównaniu do posłów, którzy używają wibratorów, ale się do tego nie przyznają, jest to wręcz szczyt heroizmu, zwłaszcza w katolickim kraju.

Z tej wypowiedzi, niestety, nie dowiemy się, czy poseł Arłukowicz używa tych narzędzi w celach wyłącznie osobistych, czy też do wspomagania. Bo jeśli do wspomagania, to jednak trochę współczuję partnerce pana posła, jeżeli zaś wibrator służy wyłącznie politykowi do celów ściśle osobistych, to gratuluję niesamowitych doznań.

Muszę też, w celu wyjaśnienia, dokonać pewnego sprostowania. Palikot w TVN-ie nie używał wibratora, co sugeruje poseł Arłukowicz w swojej wypowiedzi. O ile mnie pamięć nie myli, Palikot występował z pistoletem i ze sztucznym penisem. Otóż nie każdy sztuczny penis jest wibratorem, podobnie jak nie każdy wibrator jest pistoletem. Wibrator, jak sama nazwa wskazuje, jest urządzeniem, które wibruje. Palikotowy penis nie wibrował. Jak rozumiem, Arłukowiczowy ma bateryjki, a to powoduje kolosalną różnicę w działaniu.

Swoje wyznanie na temat wibratorów poseł poczynił był w Bolesławcu, na spotkaniu wyborczym zwolenników kandydata na prezydenta pana Napieralskiego. Arłukowicz jest bowiem rzecznikiem jego sztabu wyborczego. Można zatem powiedzieć, że w tym kontekście wibrator nabiera znaczenia nie tylko wyborczego, ale wręcz prezydenckiego. Skoro oficjalny rzecznik komitetu wyborczego zdecydował się ujawnić swoje techniki seksualne, to należałoby chyba oczekiwać, że ustosunkuje się do nich sam kandydat Napieralski. Ja w każdym razie chciałbym wiedzieć, co potencjalny prezydent ma do powiedzenia na ten temat. Czy popiera wibratory, czy też nie, czy też są mu one obojętne, tak samo jak to, z kim akurat jest w koalicji medialnej.

Jak zatem Państwo widzicie, penis coraz śmielej wkracza do polskiej polityki. Nie tylko posługują się nim Palikot z Arłukowiczem, ale również pewien anonimowy działacz PiS. Ten posunął się najdalej ze wszystkich, bowiem swego czasu na przywitanie Putina na Westerplatte przebrał się za ogromnego penisa. Stanowił on znaczący wkład partii Jarosława Kaczyńskiego w dzieło polityki wschodniej, która to polityka, według działaczy PiS, była zawsze przyjazna. Ten penis właśnie o tej przyjaźni, ba, wręcz miłości (zwłaszcza płciowej) świadczył.

Wracając do występów Arłukowicza w Bolesławcu, pragnę zwrócić uwagę na to, że w dalszej części wypowiedzi o wibratorach pan poseł uczynił, niemalże jednym tchem, kolejne wyznanie. - Jeśli Bóg jest, to mam z Nim do pogadania, bo trochę narozrabiał - powiedział i dodał, że lewica nie może iść na wojnę z biskupami, bo będzie to wojna przegrana.

Z tego kontekstu wynika, że poseł bardziej boi się biskupów niż Boga. Słusznie. Niestety, z tej wypowiedzi nie dowiadujemy się, o czym Arłukowicz chciałby z Bogiem pogadać. Czy o wibratorach, czy o biskupach, których się boi? Nie wiemy również, w jaki sposób i gdzie Bóg narozrabiał. I już tego się nie dowiemy, gdyż jest mało prawdopodobne, aby Bóg na wezwanie Arłukowicza do pogadania odpowiedział.

Świadczą o tym statystyki. Ostatni raz, jeśli wierzyć Biblii, był on obecny w krzaku gorejącym. Mówią, że było to z 5 tysięcy lat temu. Bóg zresztą nie był wówczas w nastroju do dyskusji. Wydawał po prostu Mojżeszowi polecenia. Według statystyk zatem, Bóg ukazuje się (i to nie w formie postaciowej) raz na kilka tysięcy lat. Sami Państwo widzicie, że szanse Arłukowicza są znikome. Większe szanse ma w totolotku.

Piszę o tym, bo już mnie mierzi ten strach polskiej lewicy przed biskupami. Ten strach jest tak wielki, że czołowy lider SLD, zamiast jasno wypowiedzieć się na temat swojej wiary (bądź jej braku), kluczy używając trybu warunkowego: Jeżeli Bóg jest, to sobie z nim pogadam, a jak go nie ma, to, jak przysłowiowy dziad, będę gadał z obrazem. Mam niejasne wrażenie, że właśnie w taki sposób polska lewica porozumiewa się ze swoim elektoratem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna