A żebyś tak furmańskiego chleba spróbował, czyli życie dorożkarza

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banas / Polska Press
Julia Kalęba

A żebyś tak furmańskiego chleba spróbował, czyli życie dorożkarza

Julia Kalęba

Powozy, zdobione uprzęże, czerwone pompony i pióropusze. Historia krakowskich dorożek nie zawsze była kolorowa. Nie bez powodu utarło się porównanie: chudy jak dorożkarski koń. Mówiono też: A żebyś tak furmańskiego chleba spróbował!

Mieczysław Partyka, krakowski dorożkarz, przyznaje, że i dziś bywają chwile, kiedy doskonale rozumie, co to wymienione wyżej powiedzenie naprawdę oznacza.

- Bo to, co widać na Rynku - tłumaczy - to wisienka na torcie. Prawdziwa praca odbywa się w stajni i trwa od bladego świtu do późnej nocy. Trzeba o wszystko zadbać, w dodatku samemu, bo wiadomo: to pańskie oko konia tuczy.

Dorożka nr 19

Konie zaprzęgowe i praca z nimi to w jego rodzinie tradycja od ponad stu lat. Mieczysław Partyka był z nimi zaprzyjaźniony od dziecka.

Już jego pradziadek zajmował się konnym transportem towarów. Wtedy jeszcze ogromnym powozem, przypominającym raczej wagon pociągu towarowego niż wóz, rozwoził towary po Krakowie.

W tym czasie na Zabłociu swoją siedzibę miała spółdzielnia usług przewozowych „Wisła”. To tam zjeżdżali się woźnice, by dostać polecenia od spedytora.

Towary spożywcze, przemysłowe, meble, a czasem też węgiel i cement przewoził na takich zasadach również dziadek Mieczysława.

Mieczysław Partyka
Andrzej Banas / Polska Press Mieczysław Partyka

Plany o własnej dorożce zaczął snuć dopiero jego tata, łącząc pracę woźnicy z marzeniami o szlachetnych, lekkich i reprezentacyjnych koniach. Kiedy transport samochodowy zaczął wypierać konne zaprzęgi, na dobre przesiadł się do dorożki. Małemu synowi powtarzał: patrz, obserwuj konie, wtedy zrozumiesz ich język i to, co mają ci do powiedzenia.

Czteroletni Mietek, jak głosi rodzinna legenda, chodził po domu na czworaka z podkowami, naśladując stukot koni. Ale kiedy był już dorosły, razem z ojcem założyli działalność gospodarczą.

Na Rynku Głównym w Krakowie po raz pierwszy razem zajęli miejsce postojowe swoją dorożką w 2000 roku. I od tego czasu towarzyszy im numer 19.

Tradycja

Na przestrzeni tych stu lat znaczenie dorożek i ich funkcja zmieniły się diametralnie. Dawniej były głównym środkiem transportu po mieście. Dziś stanowią raczej element lokalnego folkloru i atrakcji turystycznej.

W Krakowie pojawiły się w połowie XIX wieku - już wtedy ich główny postój znajdował się pomiędzy kościołem Mariackim a Sukiennicami, a dwa inne przy Dworcu Głównym PKP i na placu Szczepańskim.

- Dawniej dorożkarze byli podzieleni na różne dzielnice. Urząd miasta ustalał dokładnie, gdzie w konkretny dzień będą dyżurować. Był też z góry ustalony cennik usług, a każdy przyjęty od klienta napiwek był surowo karany - opowiada Mieczysław Partyka.

Jak dodaje, zarobki ówczesnych fiakrów były tak niskie, że utrzymanie konia i dorożki w zadowalającym stanie było praktycznie niemożliwe. Zresztą, zdarzały się przypadki, gdy dorożka rozpadała się w czasie jazdy. I tak utarło się powiedzenie o biednym i chudym dorożkarskim koniu.

Ich sytuacja zmieniła się dopiero po wielu latach. Bo za sprawą, jak twierdzą niektórzy, wiersza „Zaczarowana dorożka” Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, krakowskim powozom zaczęto przypisywać pewną magię i niepowtarzalność.

Dziś tę opinię wzmacnia również ich bajeczny wygląd.

Krakowscy dorożkarze przywiązują ogromną wagę do najdrobniejszych szczegółów - począwszy od ich koloru po wykończenia ozdób na uprzęży. Teraz są eleganckie, często remontowane.

- Decyzją miasta, na Rynku mogą stać dorożki w czterech kolorach: białym, czarnym, bordowym i ciemnozielonym. Turyści jednak najczęściej wybierają białe - dlatego właściwie nie spotkamy tam innych kolorów - tłumaczy nam Mieczysław Partyka.

Furmański chleb

Praca fiakra rozpoczyna się wcześnie. Już około godz. 5 konie dają znać, że zaczyna się nowy dzień. I rusza cały kołowrotek: pojenie, karmienie, sprzątanie w stajni. Wtedy konie są czyszczone, mają rozczesywane grzywy i ogony.

W przygotowaniu dorożki Mieczysławowi Partyce pomaga żona Sara - miłośniczka koni, a przez kilka lat również dorożkarka. Przed wyjazdem trzeba jeszcze wyczyścić uprząż, każdy ze złotych elementów dokładnie wypolerować. Ze wszystkim starają się uwinąć do godziny dziewiątej.

- Tak, żeby tuż po godz. 10 dotrzeć na krakowski Rynek.

- Ta sama dorożka może stanąć na Rynku Głównym co drugi dzień, ale to nie oznacza, że w tym czasie mamy wolne - opowiada nasz bohater. - Dziś każdy krakowski dorożkarz ma przynajmniej cztery, pięć koni, a my mamy ich siedem. To sprawia, że pracując co drugi dzień, ta sama para koni tygodniowo wyjeżdża na Rynek najwyżej dwa razy. Tymi, które w danym dniu odpoczywają w stajni, zajmuje się w tym czasie żona - tłumaczy.

- Praca dorożkarza to niełatwy kawałek chleba. Nie ma tu taryfy ulgowej: urlopów ani dni wolnych. Dorożkarstwo to obowiązek i odpowiedzialność, rozciągające się na całe rodziny - wtóruje mu Sara.

Co cztery tygodnie konie są przekuwane. A takich podków, które stosują dorożkarze, nie można kupić w żadnym sklepie na świecie. Każda jest robiona ręcznie, na wymiar.

Na Rynku Mieczysław spędza od kilku do kilkunastu godzin. Powrót z pracy przypada zwykle około północy. Ale po kursie wszystko dzieje się szybciej: konie trafiają do przygotowanej już wcześniej przez Sarę stajni, a powóz zostaje schowany do garażu. Właśnie minął kolejny, tradycyjny dzień pracy dorożkarza.

Mieczysław Partyka
Andrzej Banas / Polska Press

Oswajanie

Ale zanim koń trafi na Rynek, zanim rozpocznie się pierwsza zaczarowana podróż w czasie, po bruku, wśród zabytków królewskiego miasta, musi przejść odpowiednie przygotowania. Przede wszystkim chodzi o dostosowanie go do poruszania się w ruchu miejskim.

- To całe godziny oswajania z różnymi sytuacjami, których mógłby się bać. Musi zobaczyć światła, tramwaje, mnóstwo samochodów, które poruszają się w różnym tempie - tłumaczy Mieczysław Partyka.

A kiedy już uda się opanować drogę ze stajni na Rynek Główny, czas na przygotowanie koni do tego, żeby grzecznie stały na postoju. A tam, w samym sercu Krakowa, ciągle coś się dzieje.

Rutyna

Zdarza się, że koń oswaja się ze swoją pracą tak bardzo, że sam doskonale wie, co i jak robić.

Tak było w przypadku rumaka znajomego Partyków, który uciekł z wybiegu. Postanowił zrobić to, co robi zazwyczaj. Ruszył z Żabińca, ulicami Krakowa, bezpośrednio do Rynku Głównego. Przy tym poruszał się tak, jak każą przepisy ruchu drogowego - prawym pasem, zatrzymując się na czerwonym świetle. Trzymając jednolite tempo dotarł do Rynku i ustawił się za ostatnią dorożką, oczekując, choć bez dorożki, na klientów.

Julia Kalęba

Reporterka pisząca o ludziach i kulturze. Absolwentka dziennikarstwa na wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej oraz edytorstwa na wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Laureatka V edycji Nagrody Młodych Dziennikarzy im. Bartka Zdunka w kategorii Debiut Publicystyczny oraz III edycji konkursu Nagrody Dziennikarskiej im. Zygmunta Moszkowicza. Na co dzień szuka tematów.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.