Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego matki porzucają własne dzieci? Bo ojcowie ich nie chcą

Paweł Chojnowski
Dr Bożena Florczyk interesuje się losem swoich małych pacjentów. Nawet po latach sprawdza, co słychać u mieszkającego w USA Łukaszka
Dr Bożena Florczyk interesuje się losem swoich małych pacjentów. Nawet po latach sprawdza, co słychać u mieszkającego w USA Łukaszka Archiwum
Szczególnie wzruszająca jest historia Łukaszka - dziecka, którego nikt nie chciał. Chłopiec urodził się z poważnymi wadami rozwojowymi. Ostatecznie znalazł kochającą rodzinę za granicą - mówi pediatra, neonatolog z łomżyńskiego szpitala Bożena Florczyk.

- Często rodzice zostawiają w szpitalu nowonarodzone dzieci?

- W łomżyńskim szpitalu rodzi się około 1400 dzieci rocznie. I w każdym roku co najmniej kilkoro z nich u nas zostaje. Rodzice nie zabierają ich do domu. Dokładnych statystyk nie prowadzimy, ale pamiętam, że w roku 2013 i 2014 tych dzieci porzuconych u nas przez rodziców było naprawdę dużo.

- Dlaczego nie chcą swoich noworodków?

- Główne powody to młody wiek matek, trudne warunki bytowe, brak pracy. Często też choroba dziecka powoduje, że rodzicom trudno zdecydować się na opiekę nad nim. A i zdarza się też, że to choroba rodziców uniemożliwia im wychowywanie potomstwa.

- Jaki przypadek pozostawienia dziecka w szpitalu zapisał się najbardziej w pani pamięci?

- To było kilka lat temu. Matka, jeszcze nastolatka, urodziła drugie dziecko. Pierwsze było zdrowe, ale matka go też nie wychowuje - ze względu na brak pracy, wykształcenia, własnego mieszkania. Łukaszek, bo tak go później nazwaliśmy, miał z kolei wadę rozwojową, która polega na tym, że już w życiu wewnątrzmacicznym dochodzi do nieprawidłowego ukrwienia jednej części głowy, co skutkuje niedorozwojem kości czaszki, mózgu, brakiem oka i ucha. Dodatkowo doszła do tego wada serca i rozszczep warg, podniebienia, taki bardzo zniekształcający całą twarz. Jak sobie to wszystko wyobrazimy, to dziecko było po prostu bardzo brzydkie. Aczkolwiek myśmy, w szpitalu, je pokochali, a Łukaszek odwzajemniał się nam wspaniałym uśmiechem.

- Długo mieszkał w szpitalu?

- W sumie chłopiec spędził u nas około trzech miesięcy. W przypadku takich dzieci bardzo trudno jest znaleźć kogoś, kto chciałby je przyjść. Ujmę to tak: Łukasz był zbyt zdrowy, by trafić na oddział intensywnej terapii, ale z kolei zbyt chory, by trafić do rodziny zastępczej, która zajęłaby się opieką nad nim. Z powodu rozszczepu podniebienia nie można było karmić go przez smoczek. Była założona sonda bezpośrednio do żołądka. Łukasz najpierw leżał na naszym oddziale, żeby można było mu wykonać dokładną diagnostykę. W pomoc zaangażowało się wielu lekarzy, m.in. okulista, kardiolog, audiolog, neurolog. Dopiero po trzech miesiącach chłopiec trafił do placówki opiekuńczej, już poza Łomżą, która zdecydowała się na opiekę nad nim. Były tam zatrudnione pielęgniarki, które potrafiły założyć mu cewnik do żołądka. Tu należy się duże podziękowanie i wyrazy uznania pani Bożenie Jabłońskiej (dyrektor Centrum Pieczy Zastępczej w Łomży - przyp. red.), która zaangażowała się w sprawę tego dziecka. Osobiście pojechała do tego zakładu opiekuńczego, negocjowała warunki pobytu.

- Personel szpitala zapewne przywiązał się do chłopca?

- W istocie, stał się takim pupilkiem oddziałowym. Pamiętam zresztą, że to jedno oko było prześliczne, wielkie, czarne, takie śmiejące się, błyszczące. Ta jedna cześć twarzy była zupełnie prawidłowa. Często się uśmiechał...

- Śledziła pani dalsze losy tego dziecka?

- Oczywiście, związaliśmy się z nim. Chłopiec był operowany w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie. Wrócił do Łomży, już do rodziny zastępczej. W ciągu kilku miesięcy bardzo pięknie się zaczął rozwijać. Widać było, że w tej rodzinie dziecko odżyło. Łukaszek przychodził do nas, do poradni neonatologicznej. Później była procedura adopcyjna. Musimy zdać sobie sprawę, że łatwo jest adoptować dziecko zdrowe, natomiast jeśli jest to dziecko chore, obciążone tak dużymi i wiecznymi wadami, to trudno było mu znaleźć rodziców. W Polsce dzieci upośledzone czasami są adoptowane przez ludzi o dużym sercu, dużych pokładach miłości. Nie jest bowiem łatwo poświęcić się opiece nad takim dzieckiem. Łukaszek trafił jednak do rodziny w Stanach Zjednoczonych. Z tego co wiem, to nie byli Polacy. Dziecko przechodziło już tam operacje plastyczne. Pośrednio, bo przez Facebooka tej rodziny, dowiedzieliśmy się, że Łukaszek ma już wstawioną protezę drugiego oka i prawdopodobnie jest po operacji plastycznej czaszki. Wszyscy na oddziale pamiętają Łukaszka.

- Jednak nie wszystkie historie kończą się tak szczęśliwie...

- Dla nas sporym dramatem była głośna sprawa noworodka utopionego w stawie. To pokazuje, że świadomość tego, że nowonarodzone dziecko można beż żadnych konsekwencji zostawić w szpitalu, czy w tzw. oknie życia, nie jest w społeczeństwie pełna. A była też sytuacja, kiedy przywieziono do nas dziecko, które zostało porzucone świeżo po porodzie w... przydrożnym rowie. Zawinięte było tylko w kocyk, bez zabezpieczonej pępowiny. Przypadkowe osoby, które tamtędy przejeżdżały, usłyszały płacz dziecka. To dziecko miało więc ogromne szczęście. Rodziców nie udało się ustalić.

- Zapewne zdarza się też, że kiedy rodzi się dziecko np. z Zespołem Downa, rodzice nie chcą go odbierać ze szpitala.

- Zespół Downa jest dosyć częstym zespołem genetycznym i w tym roku było u nas już kilka takich przypadków. Rodzice reagują różnie. Sytuacja jest spokojniejsza, kiedy już w okresie ciąży wiedzą, jakiego dziecka mogą się spodziewać. Ale zdarzają się też takie sytuacje, że jest to dla nich ogromnym zaskoczeniem. Na przykład dziecko z zespołem Downa urodziło się dziewczynie, która właśnie zdawała maturę. Wydawałoby się, że sytuacja ją przerośnie. Były ogromne dyskusje, ale ostatecznie podjęła się wychowania tego malucha. Opieka nad takim dzieckiem przynosi też bowiem szereg pozytywnych emocji.

Z drugiej strony - mieliśmy też ostatnio przypadki, gdy dziewczyny, które wyjechały do pracy za granicę, wracały do Łomży tylko po to, by tu urodzić. Ukrywały te ciąże i zostawiały u nas zdrowe dzieci.

- Mówimy głównie o matkach, a co z ojcami?

- Pamiętam taką rodzinę, w której urodziło się dziecko z Zespołem Downa. Matka w pełni je zaakceptowała, stwierdziła, że da sobie radę, że jest na tyle silna, by pokazać to dziecko wszystkim znajomym. Natomiast ojciec stwierdził, że... nie jest w stanie zajmować się tym dzieckiem i postawił żonie warunek: jeśli chce je wychowywać, to on odejdzie z tej rodziny. Dramat ogromny!

Bardzo też przeżyłam inny przypadek, gdy wydawało się, że rodzina absolutnie zdrowa, z prawidłowymi relacjami, posiadająca już jedno dziecko, odrzuciła drugie. To właśnie ojciec zdecydował, że jedno im w zupełności wystarczy. To jakieś takie straszne wyrachowanie było. I żona nie miała wyjścia. Bo tylko ojciec pracował i ona się bała, że nie będzie miała jak utrzymać rodziny. Do końca, do ostatnich sekund trzymała to dziecko w ramionach i ze łzami w oczach się z nim żegnała...

- Brutalna rzeczywistość. Czy program 500 plus może poprawić sytuację „niechcianych” dzieci i ubogich rodzin?

- Na razie boomu narodzin nie widzimy. Wydaje mi się jednak, że takie wsparcie jest potrzebne polskim rodzinom. Tego rodzaju pomoc otrzymuje bardzo wiele rodzin w całej Europie Zachodniej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna