Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maria Andrejczyk: Chcę być na szczycie, dokopać swoim rywalkom

Helena Wysocka
Gdy Majka rywalizowała w Rio de Janeiro, w Kuklach kibicowała jej cała rodzina. A na stoliku leżały medale, które do tej pory zdobyła
Gdy Majka rywalizowała w Rio de Janeiro, w Kuklach kibicowała jej cała rodzina. A na stoliku leżały medale, które do tej pory zdobyła
Dokopię swoim rywalkom - zapowiada Maria Magdalena Andrejczyk z podsejneńskich Kukli. A w jej rodzinnej wsi nikt nie ma wątpliwości, że tak właśnie będzie. Bo 20-letniej oszczepniczce nie brakuje ani talentu, ani uporu. A do tego jest pracowita, zadziorna i ma duszę wojownika.

Po olimpiadzie w Rio de Janerio, choć tylko otarła się o podium, ludzi ją pokochali. Na portalach społecznościowych 20-latka bije rekordy popularności. - Nie liczę lajków - ucina dyskusję na ten temat. - Jestem sportowcem, a nie celebrytką. Zresztą, co ja takiego zrobiłam? Tylko poprawiłam rekord Polski.

Dodaje, że na olimpiadzie źle biegała, musi nad tym popracować. Skupić się na trenowaniu, ponieważ sporo ma jeszcze do zrobienia. Bo za cztery lata...

- Chcę być na szczycie, dokopać swoim rywalkom - nie kryje.

Tydzień temu, w piątek, wróciła do rodzinnych Kukli. Czekali na nią, jak zwykle, przyjaciele i rodzina. - Jesteśmy z niej bardzo dumni - mówią rodzice oszczepniczki. - Żałujemy, że nie mogliśmy jej towarzyszyć na olimpiadzie. Być może tego właśnie zabrakło, by stanęła na podium.

Ale zadanie wykonała z nawiązką. Gdy wyjeżdżała na igrzyska, marzyła w głębi duszy, by znaleźć się w gronie ośmiu najlepszych na świecie. Zajęła czwarte miejsce. Łatwo więc policzyć, że zrobiła dwieście procent normy.

źródło: x-news

Maria pozostanie w domu kilka dni , a później pojedzie wraz z przyjaciółmi w góry, by nabrać sił przed nowym sezonem sportowym i studiami. Rozpoczyna je na białostockiej uczelni. Będzie szlifować język angielski.

Jak jest źle, to tylko w górę

Andrejczykowie mieszkają w dużym, murowanym domu. Nad jeziorem. Pani Małgorzata jest fizjoterapeutką, a jej mąż Tomasz - architektem. Wychowują pięcioro dzieci. Paweł i Kamil jeszcze nie mają sprecyzowanych planów na przyszłość. Szymon wiąże ją z medycyną, a gimnazjalista Adaś rzuca oszczepem. Tak jak najstarsza wśród rodzeństwa Maria, na którą w rodzinie i we wsi mówią Majka.

- Bardzo fajna, szczera dziewczyna - oceniają sąsiedzi. - Twardo stąpa po ziemi.

Wśród rówieśników wyróżniała się od małego. Była bardzo zdolna, a poza tym lubiła... rządzić.

- To wulkan energii! - wspomina pani Małgorzata. - Tryskała wręcz pomysłami, i lepszymi, i gorszymi.

Uwielbiała organizować zabawy. Niektóre z nich mroziły krew w żyłach. Choćby taki pomysł, by wspiąć się na stare, ogromne, rosnące obok domu drzewo. Ale odwodzenie jej od jakiegoś planu, nawet absurdalnego, nie miało najmniejszego sensu. I tak zawsze stawiała na swoim.

Lubiła rysować i malować. W dzieciństwie tworzyła własne kolorowanki, bo te, kupowane w sklepie były zbyt nudne. Malowała też konie, a później zamki. Rodzice sądzili, że właśnie tym kierunku zacznie się rozwijać. Może zostanie architektem - marzyli po cichu. Ale wybrała bardziej wyboistą drogę. A zaczęło się od tego, że któregoś dnia, podczas porządkowania strychu, natrafiła na pudło z trofeami, które w przeszłości zdobyła jej mama. Pani Małgorzata uprawiała bowiem lekkoatletykę, grała w siatkówkę, pchała kulą i osiągała znaczące sukcesy. Dziewczynka, przyglądając się medalom, westchnęła: też bym chciała takie mieć. A chwilę później dodała: wiesz, będę miała ich jeszcze więcej!

- W szkole podstawowej miotała się między różnymi dyscyplinami - dodaje An-drejczyk. - Właściwie we wszystkich była dobra i niemalże zawsze, podczas eliminacji na różnych szczeblach stawała na podium. Bardzo lubiła i wciąż lubi siatkówkę.

W piątej klasie, za namową trenera, postanowiła spróbować z oszczepem. Po dwutygodniowym treningu pojechała na eliminacje wojewódzkie do Białegostoku i zajęła drugie miejsce.

- Zauważyli ją tamtejsi trenerzy - mówią rodzice. - Proponowali, by podjęła naukę w szkole sportowej. Ale nie wyraziliśmy zgody. Majka miała zaledwie trzynaście lat. Uznaliśmy, że jest zbyt młoda na takie eksperymenty. I że lepiej jej będzie w domu.

Uczyła się w Sejnach, trenowała pod okiem Karola Sikorskiego i odnosiła sukces za sukcesem. Do tej pory zdobyła ponad 60 medali. Nie spadły z nieba. Na każdy ciężko pracowała. Jej dzień rozpoczyna się przed piątą rano.

- Gdy idziemy do obrządku, ona już biega po wsi - opowiadają w Kuklach. - I nie ważne, czy pada czy świeci słońce. Dla Majki nie ma złej pogody.

A w ciągu dnia ćwiczy pod okiem trenera, później na siłowni, a w końcu robi rozgrzewkę. Truchta po okolicznych, szutrowych drogach, albo kilkadziesiąt kilometrów jedzie na rolkach. A za nią, w aucie, troskliwa matka. By w razie czego być pod ręką.

Pani Małgorzata wspomina, że córka nie raz wraca z zawodów, czy treningów potwornie zmęczona. Ledwo przekracza próg domu, pada na łóżko. Wtedy wydaje się, że kończy z rywalizacją. Ale, gdy tylko otworzy oczy, dalej snuje sportowe plany...

- Oczywiście, że miała i wciąż ma gorsze chwile - dodaje rozmówczyni. - Wszystko przeżywamy w rodzinie. I świętujemy, i podnosimy się razem. Zawsze jej powtarzam: jak jest źle, tylko w górę.

Dwa lata temu Majka otrzymała propozycję wyjazdu do USA. Miała szansę, by za granicą trenować i studiować. Ale zrezygnowała z tej oferty. Nie chciała wyjeżdżać z domu. Bo to miejsce, w którym może schronić się przed drapieżnym światem. Pochodzić w kapciach, a jeśli ma ochotę - nawet podnieść głos. Andrejczykowie mówią, że nie są od tego, by osądzać swoje dzieci. Inaczej pojmują swoją rolę: stają na głowie, by wspierać je w realizacji pasji. - Tylko raz powiedziałam: nie, gdy syn chciał kupić motocykl - mówi gospodyni. - Uznałam, że to marzenie będzie mógł zrealizować, gdy dorośnie i zacznie zarabiać. Odmówiłam, bo bardzo bałam się o jego bezpieczeństwo. Wiem, czym może się to zakończyć. Mam pacjentów, młodych chłopaków, którzy jeżdżą na wózkach inwalidzkich.

Babcia też kibicuje

Andrejczykowie bardzo córce kibicują. Na mistrzostwa jeżdżą z banerami i gorąco oklaskują swoje dziecko. Starają się jej towarzyszyć także podczas treningów. Np. w minionym miesiącu pojechali na zgrupowanie do Jeleniej Góry. W tajemnicy przed Majką. Chcieli zrobić jej niespodziankę i się udało. Gdy zobaczyła rodziców, rozpłakała się ze szczęścia. Podczas igrzysk olimpijskich w Rio De Janerio też kibicowali oszczepniczce. Siedzieli przed telewizorami i mocno ściskali kciuki. Wszyscy, nawet 83-letnia, schorowana babcia nie zmrużyła tej nocy oczu!

- Wyspałam się przez życie - żartuje Czesława Karłowicz. - Jak mogłam nie oglądać relacji? Musiałam zobaczyć, jak wnusi pójdzie. Ale gdy ujrzałam w jej oczach łzy, też się rozpłakałam. Zrobiło mi się potwornie żal. Tyle pracy, tyle wyrzeczeń. Jej rówieśnicy się bawią, a ona wciąż trenuje. Nie mam kiedy pocieszyć się wnusią.

Pani Małgorzata mówi, że brak medalu to nie tragedia. Majka i tak odniosła ogromny sukces, o jakim wielu może tylko pomarzyć, bo pojechała na igrzyska. A tak młodej oszczepniczki nie było tam od kilkudziesięciu lat.

- Ten rok był dla Mai wyjątkowo trudny - dodaje.

Miała, jak to przed olimpiadą bywa, mnóstwo treningów i zjazdów. Ciągle w podróży, na walizkach, poza domem. Na przykład w lipcu była w Kulkach tylko... 18 godzin. Poza tym, szwankowało jej zdrowie. Miała kontuzję kolana i z powodu źle wyprofilowanego obuwia bolącą stopę.

- A do tego matura - przypomina Karło-wicz. - Bałam się o wnuczkę. Pytałam: Mario, jak ty ją zdasz, kiedy nie masz czasu się uczyć? A ona śmiała się, że będę musiała jej podpowiadać.

Ostatecznie, nie skorzystała z pomocy babci i egzamin dojrzałości zaliczyła śpiewająco. Bez problemu dostała się na białostocką uczelnię.

Najtrudniej zrozumieć sukces

Tuż po olimpiadzie Majka mówiła dziennikarzom, że musi zrozumieć swój sukces.

- Na razie ból jest straszny - nie kryła. - O dwa centymetry przegrać medal. To niewyobrażalne. Muszą też być łzy. Bo taki jest sport.

Zapowiada, że po wakacjach weźmie się ostro do pracy, by wyeliminować błędy i za cztery lata, na kolejnej olimpiadzie, pokazać na co ją stać, czyli sięgnąć po medal. Nie może być inaczej, bo tak wróży Grzegorz - rudy, mały kot. Gdy Majka rzucała oszczepem w Rio de Janerio, on chodził wokół stolika, na którym były wyłożone medale i ściągał je. Zrzucił dwa złote. Czy to nie jest znak?

Małgorzata i Tomasz Andrejczykowie będą dalej wspierać córkę w tym co robi. I nie chodzi im o karierę, miejsce na podium, tylko o to, że dziewczyna realizuje swoją wielką pasję. Czesława Karłowicz też wnuczce kibicuje, choć nie zawsze jest zadowolona z tempa, jakie sobie narzuciła. - Czasem jej mówię: ptaszyno, ty nie masz czasu żyć. A ona mi na to: babciu, oszczep to moje życie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna