Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pamięć pana Jerzego nie zawodzi

prof. Adam Czesław Dobroński (tel. 601 352 414)
To zdjęcie wisi u pana Jerzego w domu. Dziadek Jan (w środku w białej czapce) w restauracji białostockiego  hotelu „Ritz”. Dziadkowie mieszkali przy ul. Słonimskiej 36 u Czerników, których NKWD wywiozło na Sybir, skąd dwie córki wywędrowały aż do Argentyny.
To zdjęcie wisi u pana Jerzego w domu. Dziadek Jan (w środku w białej czapce) w restauracji białostockiego hotelu „Ritz”. Dziadkowie mieszkali przy ul. Słonimskiej 36 u Czerników, których NKWD wywiozło na Sybir, skąd dwie córki wywędrowały aż do Argentyny. A. Dobroński
Pisałem przed laty o Romualdzie Muklewiczu urodzonym w grudniu 1890 r. w Supraślu. Syn włókniarza rozpoczął pracę w wieku 14 lat w białostockiej fabryce włókienniczej i szybko wpadł w wiry komunistyczne.

W 1912 roku został wcielony do wojsk carskich, pozostał w Rosji aż do rozstrzelania w lutym 1938 roku z zarzutem o szpiegostwo. Dostąpił wielu zaszczytów, w latach 1926-1933 dowodził sowiecką Marynarką Wojenną, padł ofiarą wielkich czystek w Armii Czerwonej. Czystki te miały wpływ na klęski poniesione przez ZSRR w pierwszej fazie wojny z Niemcami.

Wspomina Jerzy Muklewicz:

- Romuald miał trzech braci i siostrę Melanię (Melę). Stanisław zginął w Rosji, mało o nim wiemy. Władysława urodzonego w 1894 roku pamiętam dobrze, opowiadał o swej służbie w Legionach Piłsudskiego, ale wielkiej kariery wojskowej nie zrobił. Odwiedziliśmy go z moją mamą Ireną w lipcu 1939 roku w Warszawie. Powiedział, że śmierdzi wojną. Dwa miesiące później na wschodzie II RP kpt. Władysław dostał się do niewoli sowieckiej. Został zastrzelony w Twerze wiosną 1940 roku, jego szczątki spoczywają na cmentarzu w Miednoje. Trzeci brat, Czesław, to mój ojciec. Też włókiennik pracujący w supraskiej fabryce Cytrona, i też oficer z wojny, porucznik. Był doceniany w pracy, Cytron mu ufał, wysyłał na zakupy surowców do Warszawy. Zmarł wcześnie, w 1936 roku. Fabryka go zmogła, a krzyczał w złości, by to ją szlag trafił za smród, pylicę i gruźlicę, za odbieranie sił i zdrowia.

Zostałem z matką, która wzięła się za szycie i z bratem Zbigniewem, na szczęście z rentą po ojcu i wsparciem finansowym od stryjka Władysława. Przenieśliśmy się do Białegostoku, do domu przy ul. Wróblej 18, gdzie mieszkał komendant Miejskiej Straży Pożarnej Zygmunt Świderski. Czekaliśmy tam na powrót do Supraśla na nowe osiedle budowane za kirchą: 12 domów i 24 mieszkań. Trzeba było zapłacić za 600 m2 terenu, a potem spłacać raty bankowe przez 25 lat. Czarnawa perspektywa.

Edukacja „pod górkę”

Urodziłem się w 1920 roku, II wojna światowa namieszała w mych naukach - wspomina Jerzy Muklewicz. - W Supraślu za I Sowieta chodziłem do szkoły polskiej (była i białoruska) urządzonej w obecnym ratuszu. Kierownikiem został ponoć za protekcją Wandy Wasilewskiej pan Bogucki, współwłaściciel przed wojną kaflarni przy ul. Kamiennej na białostockich Bojarach. Mój brat Zbigniew wyrobił się w strzelaniu do wiszącego w klasie portretu Stalina, ale ten proceder zakończył się szczęśliwie tylko rozmową nauczycielki z mamą i groźbą wywiezienia na białe niedźwiedzie. Po wejściu Niemców szkoła przetrwała do Bożego Narodzenia, potem dołączyłem do kompletu konspiracyjnego prowadzonego w domu Piotrowskich. Uczyła nas Irena Waszkiel, zaś jej brat Stanisław - późniejszy infułat - jak wpadał od księży salezjanów, to snuł nam opowieści historyczne.

Zakończyłem podstawówkę już po wojnie w Białymstoku i z woli mamy miałem uczyć się w średniej szkole spółdzielczej, o powstanie której w byłym pałacu opatów zabiegał Henryk Smaczny. Niestety, pałacu częściowo zniszczonym w końcu czerwca 1941 roku. Po „wyzwoleniu” kwaterowało tam wojsko sowieckie biorące udział w obławach i akcjach przeciwko „leśnym”. Potem Czesław Kmita chciał pałac zamienić na Dom Harcerza. Oglądałem wówczas wnętrza, podłogi były pozamiatane, trwogę budziły porozbijane posągi. Koniec końców maturę zdałem w handlówce w Suwałkach, a brat w Technikum Leśnym w Białowieży. To było mało jak na nasze chęci i możliwości, ale zupełnie przyzwoicie zważywszy na sytuację w rodzinie i skalę zniszczeń w kraju.

Robota w Branży tekstylnej

Jerzy Muklewicz dostał w 1953 roku nakaz pracy do Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Tekstylnego w Białymstoku, wówczas mieszczącego się przy ul. Grunwaldzkiej. Wnet objął kierownictwo działu zakupów i sprzedaży. Trzeba było mieć głowę obrotową, dużo sprytu i czujności w epoce wszechwładnych rozdzielników. Raz nawet kierownika Jerzego wezwał do „białego domu” sekretarz Arkadiusz Łaszewicz, zwany Arkaszką i udzielił mu lekcji ekonomii politycznej. Wynikało z niej, że trzeba więcej ściągać materiałów, by wzrosły zakupy w regionie, a zmalały zasoby (nawis) gotówki w portfelach obywateli. Skuteczniej nauk udzielało życie, pan Jerzy wszedł w komitywę z prywaciarzami i zasilał ich tak zwanymi ścinkami materiałów. To oczywiste, że miał w tym własny interes.

Z resztek odrzucanych przy kroju maszynowym „złote rączki” potrafiły szyć cudeńka. Spółdzielnie zaś o dumnych i słusznych nazwach: „Wzorcowa”, „Pokój”, Naprzód” wypuszczały w części tradycyjną bylejakość, bo i w tutejszych fabrykach włókienniczych wytwarzano głównie tkaniny grube: cajgowe, korty, sukna na mundury (m.in. kolejarskie), welwety, tenisy w białe paski, flanele, w tym baję (na wsi ich sprzedaż wiązano z zakupem słomy). Popularnością wśród pań cieszyły się delikatniejsze perkale, żorżety, jedwab mleczny będący wynalazkiem włoskim. Sukcesem finansowym okazały się natomiast ubrania cajgowe w ładnym opakowaniu, wysyłane do ZSRR jako wychodnije kostiumy (garnitury wyjściowe). Per saldo wychodziło nieźle, zaopatrzeniowcy dwoili się i troili, księgowi dokonywali cudów, by jakoś to wszystko uwiarygodnić i wypłacić premie. Wiadomo, Polak potrafi!

Spodnie... tapicery

- W siermiężnej dekadzie gomułkowskiej, przed wyjazdem na studia, zostałem zaprowadzony przez rodzicielkę do prywatnej budki z ubraniami i zgodnie z miejscową, powiatową modą nabyłem spodnie zwane tapicerami - Jerzy Muklewicz kontynuuje swą opowieść. - Krój nagawek zbliżał się kształtem do kopyta słonia, a materiał (stosowany i do obić mebli, stąd nazwa) zapewniał odporność na: zgniecenia, zabrudzenia („na ciemnym nie widać”), rozerwania, wycieranie się, itp. Minął pierwszy rok nauki, kolejny semestr, spodnie wyglądały jak nowe, a nawet lepiej. Aż któregoś dnia koleżanka ze stolicy (ach te warszawianki!) mrużąc niebieskie oczęta odpaliła mi komplement: Adam, twoje spodnie są dla nas skarbem, można się w nich przejrzeć lepiej jak w lusterku!. To fakt, nabrały bowiem jeszcze jednej cechy - błyszczały się i w dni pochmurne. Następnego dnia pojechałem prosto z akademika przy ul. Kickiego na bazar Różyckiego, by zamienić tapicery na polskie dżinsy udające wyrób imperialistyczny.

Wiztówka - sucha moskiewska

Odchodzą koledzy, bo taka kolej rzeczy. Odchodzą jednak i budynki, ba całe ulice, z czym się trudniej pogodzić. A w książkach i na łamach gazet zapisuje się tylko wybrane obiekty i wybranych ludzi. Kto i co decyduje o wyborze? Czy to wybór sprawiedliwy? Wiem, że to trudne, a może niezbyt mądre pytania. Ale serce boli. Poszedłem na wycieczkę szlakiem po Bojarach. Prowadzący opowiadał długo o swoich bohaterach, a mnie się przypominały postacie też ciekawe. Ot, choćby rodzina Kaufmanów z ul. Wylotnej, spokrewniona z Muklewiczami przez ciocię Jadwigę. To był ród rzeźników i masarzy, wizytówką firmy stała się kiełbasa sucha moskiewska, bo do Moskwy wysyłana. Było ich czterech braci (Edward, Jerzy, Stanisław i Władysław) oraz dwie siostry (Jadzia i Irena, ta druga żona oficera, co skończyło się po wojnie więzieniem). Jak trzeba było szykować posag dla córek, a kryzys szalał, to rodzice sprzedali część dużej posesji i tu pobudowali się w 1934 roku „braciszkowie” (Zakład Rzemieślniczo-Wychowawczy pod wezwaniem św. Józefa, Słonimska 8, w 1945 zajęty przez Seminarium Duchowne, następnie Dom Dziecka). Na szczęście częściej można usłyszeć o majorze Władysławie Kaufmanie „Bogusławie”, urodzonym przy Wylotnej 2 w 1909 roku, zmarłym w 1989 roku i pochowanym w Białymstoku, To druga po płk. Władysławie Liniarskim „Mścisławie” postać w okręgu białostockim Armii Krajowej, więzień kilku obozów sowieckich, w Polsce wypuszczony na wolność dopiero w 1956 r.

Pamięć jeszcze mnie nie zawodzi, mam w zapasie opowieści o przypadkach szczególnych w Supraślu… Może jeszcze kiedyś do nich wrócimy, a ja też zgłaszam prośbę. Chciałbym poznać szczegóły tragedii rodziny Goliszewskich, rozstrzelanych przez Niemców w Grabówce. On pracował w elektrowni, w czasie okupacji sowieckiej urodzili się im bliźniacy, wcześniej już mieli synka. Mieszkali przy Wróblej w Supraślu…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna