Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bolszoj cyrk

Anna Danilewicz Marta Romańczuk
Polski skandal przerósł chyba sławę rosyjskiego Teatru Bolszoj. Z 15 zaplanowanych koncertów wyszło zaledwie kilka. Orkiestrę zastąpiono fortepianem.Zamiast kolejek po bilety, ustawiały się ogonki tych, którzy chcieli je zwrócić. Zaś artyści Teatru Bolszoj dowiedzieli się, że wcale nie są artystami tego teatru.

Wydarzenie roku! Wielka gala gwiazd rosyjskiej opery i baletu, wieczór rosyjski z udziałem gwiazd - krzyczały afisze na ulicach kilkunastu dużych miast w Polsce, obwieszczając tournee solistów Teatru Bolszoj po naszym kraju. Nigdzie jednak nie zaznaczono, że program ten to w istocie cyrk, w którym w rolach głównych wystąpią:Podlaska Agencja Koncertowa, organizator polskiego tournee zespołu wraz z jej szefem Wiktorem Świtoniakiem, Cezary Szyjko - impresario artystów oraz sami artyści, w rolach, które ze sztuką nie mają nic wspólnego.
Prolog: Magia nie zadziałała
Bez względu jednak na to, czy cyrk to, czy kabaret, czy inne widowisko, by wziąć w nim udział, trzeba nabyć bilet. W przypadku Teatru Bolszoj też wszystko zaczęło się od biletów - tych, których nie sprzedano na koncerty zespołu. Kiedy ruszyła trasa, okazało się, że w niektórych miastach artyści mogą śpiewać przed pustawą salą. Na dodatek "wroga propaganda" rozpuściła wieść, że bilety są masowo zwracane do kas i że jest to sprawa polityczna: widzowie w ten sposób reagują na wypowiedzi prezydenta Rosji podczas obchodów Dnia Zwycięstwa.
Dlaczego jednak propaganda i to na dodatek wroga? Ponieważ w chwili gdy tłumaczenia te wywołały medialną burzę, wszyscy, którzy powtarzali te słowa - w tym m.in. Wiktor Świtoniak, czy Jerzy Janiszewski, organizator lubelskiego koncertu - zaczęli się wszystkiego wypierać.
- Jeden! Jeden bilet zwrócono z takiego powodu - podkreśla Jacek Szafrański z Agencji Koncertowej "Fraja", która organizowała białostocki koncert moskiewskich gwiazd. - Główną przyczyną całej sytuacji jest niekompetencja organizatora.
Jego zdaniem, PAK za późno zajął się opracowywaniem trasy, dystrybucją plakatów i biletów. Jak mówi, w niektórych miastach pojawiały się one dopiero przed długim majowym weekendem, czyli na kilka dni przed rozpoczęciem trasy.
- Ja w pewnym momencie myślałem, że jednak magia Bolszoja zadziała... ale nie zadziałała - wzdycha Szafrański. - Od początku czułem, że tak to się skończy, ale wie pani.. człowiek chciał zarobić.
Akt I Prawda, ale nie do końca
Czas, by na scenę wyszli artyści. I artyści wyszli - od razu z wielkim hukiem. Całkiem już nieźle skołowana widownia dowiedziała się bowiem, że w Polsce wcale nie występują soliści Teatru Bolszoj!
- To bzdura, prowokacja. To są najprawdziwsi artyści Teatru Bolszoj! - dementował Cezary Szyjko. - To są etatowi pracownicy Teatru Bolszoj, wybitni artyści.
Dlaczego zatem dyrekcja moskiewskiego giganta teatralnego zdecydowanie zaprzecza, jakoby wysyłała do Polski swój zespół?Odpowiedź jest prosta i każdy miał ją pod nosem: choćby na stronie internetowej poświęconej trasie. Wyraźnie tam napisano, że do Polski przyjeżdżają soliści Teatru Bolszoj i Moskiewskiego Teatru Muzycznego im.Stanisławskiego. Soliści, którzy w swoich macierzystych teatrach wzięli urlopy, by w trasie po Polsce dorobić do artystycznej pensji! A zatem i dyrekcja teatru miała rację, twierdząc, że Teatr Bolszoj nie organizował w naszym kraju trasy, i Cezary Szyjko, który coraz bardziej zmęczonym głosem powtarzał:
- To są najprawdziwsi artyści Teatru Bolszoj. Ale to nie znaczy, że program, który grają w Polsce to program z repertuaru Teatru Bolszoj. Oni sami stworzyli go dla potrzeb tej trasy.
Diabeł jednak jak zawsze ukrył się w szczegółach. Organizatorzy nie kryli wprawdzie faktu, że w Polsce występują soliści dwóch moskiewskich teatrów, ale jednocześnie szczególnie z tym się nie obnosili. Za to głośno i donośnie wołali na wszystkie strony, że zapraszają widzów na "Wielką galę Teatru Bolszoj". Tak przynajmniej można było przeczytać na plakatach, które PAK rozwiesił na ulicach Białegostoku. Podobne sformułowania pojawiały się również w Internecie. Na pewno brzmi to lepiej, niż informacja, że są to soliści teatru, ale nie sam teatr - lepiej ze względów promocyjnych i reklamowych. Koniec końców artyści okazali się właściwi, tylko przez organizatora trasy zmanipulowani.
Akt II Pojawia się i znika
No właśnie, artyści przyjechali by zarobić parę groszy, a tymczasem zaśpiewali za darmo. Ta część dramatu rozegrała się właśnie w Białymstoku - to właśnie za tutejszy koncert, który odbył się 12 maja, śpiewacy i baletmistrze nie otrzymali należnej gaży.
Ich impresario, Szyjko, w miniony poniedziałek poinformował o tym fakcie miejscową policję, sprawa zajęła się najpierw białostocka, następnie zaś stołeczna prokuratura. Jak twierdził reprezentant artystów, PAK z W. Świtoniakiem jest winien zespołowi prawie 0,5 mln zł.To należności za białostocki koncert oraz kary za inne, odwołane występy.
Dramaturgię tego zdarzenia potęguje fakt, że główny bohater (przynajmniej na tym etapie), czyli W. Świtoniak, zniknął!Jeszcze w czwartek wieczorem, po koncercie, spożywał spokojnie kolację z artystami, z impresario...
- ...artystki po rękach całował, pokazywał dwie torby pełne pieniędzy - relacjonował Szyjko. - A na spotkanie w piątek nie przyszedł.
Nie byłoby to jednak prawdziwe widowisko cyrkowe, gdyby nagle Świtoniak nie objawił się. I nie potrzebne były do tego magiczne sztuczki - po trzech dniach milczenia zaprezentował swoją wersję wydarzeń.
- To nie był bankiet, tylko skromna kolacja. Jak widziałem jak pan Szyjko artystów głodzi, to postanowiłem ich zaprosić - tłumaczył. - Ale jakie dwie reklamówki? To bzdura. Skąd ja miałem te pieniądze wziąć, jak w Białymstoku sprzedano może 400 biletów!
Na tym jednak jego kwestia się nie kończy. Świtoniak twierdzi, że artystom nic nie jest winien, bo umowę podpisywał nie z nimi, a z Szyjką - więc to on powinien zapłacić śpiewakom i tancerzom. Ogólnie jednak pewne pieniądze jest winien, z tym się zgadza, ale nie płacił ich, bo Szyjko nie wystawił mu faktur. Ponadto całe zamieszanie spowodowało u niego poważne wyczerpanie fizyczne i psychiczne: - Lekarz zabronił mi cokolwiek robić. Musiałem się odciąć - tłumaczy i dalej ciągnie listę skarg i zarzutów w stosunku do Szyjki: że nie zajmuje się on artystami, że już po podpisaniu umowy wprowadzał istotne zmiany do programu, zmieniał artystów.
Szyjko zaś (już naprawdę zmęczonym głosem) odpowiadał: - To on w ostatniej chwili chciał zmienić program, bo nie chciał płacić ZAiKS-owi za prawa autorskie.
Akt III Rozłożyli ręce
W tak zwanym międzyczasie akcja w tej tragifarsie posunęła się zdecydowanie naprzód. W związku z zaistniałymi wydarzeniami z udziału w tournee zrezygnowała Orkiestra Symfoniczna FilharmoniiBiałostockiej. Ze współpracy ze Świtoniakiem zrezygnowali organizatorzy innych koncertów w kraju, którzy najpierw próbowali ratować występy na własną rękę, w końcu jednak bezradnie rozłożyli ręce. Artyści z kolei byli gotowi zrezygnować z kontaktów z Szyjką, twierdząc, że on również ponosi odpowiedzialność za całe zamieszanie.
- Wpadliśmy w ręce oszustów - uważa Łarisa Rudakowa, artystka Teatru Bolszoj.
- W środę odbędzie się koncert w Opolu, ale organizuję to na własna rękę - tłumaczył nam Jan Dukacz z opolskiej agencji Ton-Art. - Chcę choć w ten sposób pożegnać artystów, bo oni są tutaj najbardziej pokrzywdzeni.
Wszystko wskazuje na to, że będzie to ostatni koncert artystów w Polsce - w czwartek mieli oni wrócić doMoskwy. Czy jednak będzie to ostatni koncert Wiktora Świtoniaka. Historia uczy, że niekoniecznie.
Akt IV Wspomnień czar
Kwestią wynagrodzenia dla artystów teraz ma zająć się prokuratura. A sprawa w prokuraturze i sądzie to dla Wiktora Świtoniaka żadna nowość. Szef Podlaskiej Agencji Koncertowej był już skazywany, nawet spędził kilka miesięcy w areszcie. Trafił tam w październiku 1996 r. jako jeden z podejrzanych w głośnym wówczas śledztwie dotyczącym przerzutu kradzionych samochodów przez wschodnią granicę. Prokurator oskarżył w tej sprawie 22 osoby, w tym skorumpowanych funkcjonariuszy straży granicznej, celnika i kurierów.
Ten proceder kwitł w latach 1994-1996. W tym czasie przerzucono na Wschód kilkadziesiąt luksusowych skradzionych aut przez przejście graniczne w Kuźnicy Białostockiej. Długo nikt nie został złapany, bowiem w przemycie pomagali pogranicznicy oraz celnik. Funkcjonariusze informowali osoby przewożące auta, kiedy mają służbę. Skorumpowani pogranicznicy nie sprawdzali skradzionych aut. I pojazdy bez problemu trafiały na Białoruś. Funkcjonariusze za każdy przepuszczony przez granicę samochód brali do 1 tys. do 1,5 tys. dolarów.
W tym procederze miał swój udział W. Świtoniak. W kwietniu 1996 r. poinformował jednego z nieuczciwych pograniczników o tym, że na Wschód ma zostać przemycony lexus, warty około 65 tys. zł. Auto zostało skradzione pod koniec marca 1996 r. w Gdyni. Na granicę w Kuźnicy samochód ten przyjechał pod koniec kwietnia 1996 r. Miał tablice rejestracyjne innego auta i przerobione numery nadwozia. Za przepuszczenie samochodu Świtoniak obiecał pogranicznikowi 1,5 tys. dolarów.
Jednak przemyt nie wyszedł. Samochód został skontrolowany przez innego funkcjonariusza, niż tego, z którym umawiał się Świtoniak. Ot, pech.
Co ciekawe, w lipcu 2003 r. Wiktor Świtoniak przed sądem przyznał się do zarzutu paserstwa i przekupywania funkcjonariusza, i sam dobrowolnie poddał się karze. Wymiar sprawiedliwości skazał go na dwa lata więzienia, w zawieszeniu na trzy lata i 36 tys. zł grzywny.
Ale to nie jedyna sprawa, jaka skończyła się oskarżeniem i skazaniem Świtoniaka. W dość mętny interes wszedł on już na początku lat 90-tych. Był wówczas współwłaścicielem przedsiębiorstwa handlowo-usługowo-produkcyjnego w Białymstoku. Spółka ta eksportowała ziemniaki do ZSRR. Otrzymała pozwolenie z Ministerstwa Współpracy Gospodarczej z Zagranicą na sprzedaż 48 tys. ton ziemniaków. I przedsiębiorstwo podpisało umowę z firmą z Odessy na dostawę takiej ilości kartofli.
Rozliczenie dewizowe odbywało się przez jeden z banków. Firma, której współwłaścicielem był Świtoniak przedstawiła w tym banku kwity, że wyeksportowała ponad 47 tys. ton ziemniaków. I bank za taką ilość się rozliczył.
Okazało się jednak, że firma z Białegostoku do Odessy wysłała nie blisko 50 tys. ton kartofli, a jedynie niecałe 10 tys. ton. Dokumenty, które przedstawiali wspólnicy, żeby udokumentować transakcje, były fałszowane. Jedną z takich faktur podpisał Wiktor Świtoniak. I za poświadczenie nieprawdy został skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata i grzywnę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna