Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrzesień Niemców

Piotr Biziuk
3 września w południe Hitler ze swoim sztabem przebywał w oranżerii Kancelarii Rzeszy. Tam doniesiono mu, że Wielka Brytania wypowiedziała Niemcom wojnę. Jak wspominał później Paul Schmidt, tłumacz Hitlera, na wieść o tym "Führer siedział nieruchomo, wpatrując się przed siebie, Göring stwierdził: "Jeśli przegramy tę wojnę, niech Bóg się nad nami zlituje", podczas gdy Goebbels stał w kącie na uboczu, przygnębiony i zatopiony we własnych myślach".

Jeszcze na początku 1939 roku światowa opinia publiczna sądziła, że jeśli dojdzie do wojny, to będzie to starcie Włoch i Francji bądź jakaś mało znacząca ruchawka o kolonie w Afryce. Nikt albo niewielu brało pod uwagę fakt, że w grę może wchodzić Polska. Póki co Hitler, który już przymierzał się do połknięcia Czechosłowacji, miał wobec Warszawy nieco inne plany: zamierzał zhołdować Polskę i razem z nią ruszyć na Rosję Sowiecką. Jednak, gdy jego żądania o przekazanie Gdańska Rzeszy i budowę eksterytorialnej autostrady spotkały się ze zdecydowaną odmową, postanowił pchnąć na wschód czołgi. Nie po to zresztą

ostrzył pazury swojej armii
by ta machała nimi jedynie przed oczami Europy.

Sytuacja dojrzała - tak jak słoneczny i nadzwyczaj ciepły finał tamtego lata - z końcem sierpnia 1939 roku. Gdy minister spraw zagranicznych Rzeszy poleciał do Moskwy i dogadał się ze Stalinem w sprawie nowego podziału stref wpływów na kontynencie, można było odpalać silniki i wysyłać wojska nad polską granicę.

Hitler wyznaczył termin ataku na 26 sierpnia. Wojskowi wiedzieli, o co chodzi w tej grze. Już w marcu Führer wbijał im do głów, że "celem musi być nie dotarcie do jakiejś oznaczonej linii, lecz zniszczenie siły żywej". - Nawet gdyby wojna miała wybuchnąć na Zachodzie, zniszczenie Polski musi być naszym pierwszym zadaniem. Bądźcie bez litości. Bądźcie brutalni. 80 milionów ludzi musi otrzymać to, co im się należy; należy im się zapewnienie egzystencji - krzyczał Hitler na jednej z narad sztabowych. Póki co

Zachód pokrzyżował mu odrobinę plany
25 sierpnia Wielka Brytania podpisała z Polską pakt o wzajemnej pomocy. Jeszcze przed południem tego samego dnia Hitler rozkazał, by wstrzymać atak. Niemiecki Sztab Generalny zdążył w ostatniej chwili i zasłużył na brawa: wyhamowanie miliona żołnierzy ustawionych na pozycjach było nie lada majstersztykiem. Kierujący Siłami Lądowymi generał Walter von Brauchits zacierał ręce, mógł bowiem spokojnie kontynuować mobilizację, dzięki czemu przez najbliższy tydzień Wehrmacht powiększył się o kolejne 23 dywizje.

Hitler wyczuł blef Brytyjczyków. Wiedział, że nie będą oni w stanie rzucić przeciw niemu kilku swoich dywizji (w tym jednej pancernej!). Bardziej mógł się obawiać Francuzów, jednak zdecydował się na wykonanie iście pokerowej zagrywki. By do końca stwarzać pozory, zgadzał się wciąż na negocjacje z Warszawą. "30 sierpnia Polacy przyjadą do Berlina na rokowania. 31 sierpnia rokowania zostaną zerwane. 1 września zaczniemy stosować siłę" - notował generał Franz Halder. Takoż i stało się. W piątek, 1 września, o godzinie 4.43 w dzienniku działań bojowych pancernika Schleswig-Holstein zanotowano: "Do wszystkich stanowisk: Okręt rusza do natarcia na Westerplatte!", zaś pod godziną 4.47 znalazła się notatka: "Rozpocząć strzelanie!"

Niemcy mieli przeciwko sobie armię, która mogła - tak jak przed 19 laty bolszewikom - sprawić niejedną niespodziankę. "Polacy: charakter - sangwiniczny, pełni temperamentu, entuzjaści, bardzo gościnni, ale nader lekkomyślni i niestali. Pod dobrym dowódcą Polak jest dzielnym żołnierzem. Jest brawurowy, niewymagający, chętny, twardy i wytrzymały w marszu, lepszy w natarciu aniżeli w obronie" - pisano w tajnym dokumencie sporządzonym przez Oddział Kartograficzny latem 1939 roku i przekazanym niemieckiemu dowództwu.

Pierwszy dzień wojny wcale jeszcze nie zwiastował tak miażdżącego niemieckiego zwycięstwa. Improwizowany szturm na Westerplatte okazał się wielkim niewypałem, a nieźle uzbrojeni polscy żołnierze ukryci w bunkrach jeszcze przez tydzień szydzili sobie z kolejnych natarć niemieckiej piechoty morskiej. Generał Heinz Guderian nacierający ze swoimi pancerniakami na Pomorzu wspominał: "1 września początkowo utrzymywała się gęsta przygruntowa mgła, która uniemożliwiła lotnictwu danie nam wsparcia. Ciężka artyleria 3. Dywizji Pancernej poczuła się niestety zmuszona do strzelania w mgłę mimo otrzymania wyraźnego rozkazu, aby tego nie czynić. Pierwszy pocisk wylądował 50 metrów przed moim pojazdem dowódcy, drugi 50 metrów z tyłu. Uznałem, że trzeci musi trafić prosto w cel i poleciłem kierowcy zawrócić i odjechać. Odgłosy, do których nie był przyzwyczajony, zdenerwowały go jednak i na pełnej szybkości zjechał prosto do rowu".

Guderian musiał kilkakrotnie uspokajać swoich wyraźnie zdenerwowanych ludzi. 2 września - jak pisał -

"panika pierwszego dnia walki minęła"
Pod Mokrą nacierała 4. Dywizja Pancerna, lecz polscy ułani z Wołyńskiej Brygady Kawalerii dali jej skuteczny odpór. Pod koniec dnia Niemcy byli ubożsi o około 50 czołgów zniszczonych przez dwa pociągi pancerne i działka przeciwnika. Nie powiodło się też natarcie na Mławę i Przasnysz, gdzie polska 20. Dywizja Piechoty broniła dostępu do Warszawy od północy. Gdy Podlaska i Suwalska Brygady Kawalerii dokonały wypadu do Prus, wśród miejscowej ludności dało się odczuć objawy paniki. Znacznie lepiej poszło 4. Armii nacierającej przez Korytarz w kierunku Prus Wschodnich. Niemcy poszatkowali tam polską Armię "Pomorze". Sukces w tym rejonie był tak wielki, że już 5 września Hitler mógł osobiście oglądać pole walki. Gdy ujrzał ruiny zniszczonego budynku zapytał: "Czy zrobiły to nasze bombowce nurkujące?". Oprowadzający go Guderian odparł: "Nie, nasze czołgi".

I choć ataki bombowe junkersów były często nieplanowe, to jednak z dnia na dzień odnosiły one coraz lepszy skutek, siejąc spustoszenie wśród uchodźców zapełniających drogi i pogłębiając

chaos na polskich tyłach
Pierwszy alarm lotniczy ogłoszono też w Berlinie - 1 września o 19. "Światła zgasły, wszyscy niemieccy pracownicy złapali swe maski gazowe i w niemałym strachu popędzili do schronu. Wieczorem nie było nalotu. Gdzie są Polacy?" - notował w swoim dzienniku William Shirer, amerykański korespondent prasowy.

Od pierwszego dnia wojny niemieccy cywile musieli płacić (dosłownie) za mocarstwowe ambicje swojego Wodza. Podatek dochodowy podniesiono o 50 proc. Znacznie zdrożały spirytus, piwo i tytoń. "Niemieckie piwo jest o 20 procent cieńsze, a spirytus o 40 procent droższy niż przed kilku dniami" - pisał 7 września "The Times". Wprowadzono racje żywnościowe, i pełne zaciemnienie. Berlińczycy mieli jednak i tak lepiej niż np. mieszkańcy Londynu, bowiem dostali fosforyzujące znaczki, tak więc nie wpadali na siebie w ciemnościach. Dokuczliwym problemem był brak mydła.

3 września, gdy na froncie trwała jeszcze bitwa graniczna, lecz polska obrona zaczynała już pękać, Francja i Wielka Brytania wypowiedziały Niemcom wojnę. Wiadomość tę wielu berlińczyków usłyszało przez głośniki zamontowane na większych ulicach. Jak wspominał Shirer, "na Wilhelmplatz w słońcu stało około 250 ludzi. Z uwagą słuchali komunikatu. Po jego zakończeniu nie było żadnego szmeru. Po prostu stali tam tak samo jak przedtem. Oszołomieni".

Generał Alfred Jodl zeznał podczas Procesu Norymberskiego, że "gdy Francja i Anglia wypowiedziały nam wojnę, efekt tego dla żołnierzy, którzy brali udział w I wojnie światowej był jak uderzenie

pałką w głowę
"Jeżeli nie załamaliśmy się w 1939 roku, to stało się jedynie dzięki temu, że w czasie kampanii polskiej około 110 francuskich i brytyjskich dywizji zachowało się zupełnie biernie na zachodzie, mając przeciwko sobie 23 niemieckie dywizje". Dalej generał mówił: "Kiedy przystępowaliśmy do tej wojny światowej zapasy broni i amunicji były wręcz śmieszne, mieliśmy zapasy na sześć tygodni działań bojowych, a Siły Lądowe na 10-15 dni walk". Na Zachodzie jednak rozpoczęła się drole de guerre, dziwna wojna, a Polacy musieli walczyć osamotnieni.

Bitwa graniczna była rozstrzygnięta praktycznie po sześciu dniach. Rozsypała się polska obrona pod Częstochową. 5 września niemieccy pancerniacy z 1. Dywizji wjechali do Piotrkowa, dzięki czemu droga do polskiej stolicy stanęła otworem. "8 września. O godzinie 19.15 radio nadaje komunikat naczelnego dowództwa stwierdzający, że o 17.15 wojska niemieckie dotarły do Warszawy. Dziwna obojętność społeczeństwa wobec tej ważnej wiadomości" - notował Shirer.
Jednak informacje o zdobyciu polskiej stolicy były przedwczesne. Miała się ona bronić jeszcze przez 20 dni. Wszystko wskazywało też na to, że nie da się oskrzydlić nieprzyjaciela na zachód o Wisły, jak zakładano. Dowództwo niemieckie podjęło więc decyzję, by gigantyczne okrążenie zamknęło się za Wisłą, a gdyby była taka potrzeba, nawet za Bugiem.

Tymczasem 9 września stało się coś, co bardzo zdziwiło szefostwo Wehrmachtu i omal nie zakończyło się unicestwieniem 30. Dywizji Piechoty osłaniającej skrzydło wojsk prących na Warszawę. Polacy uderzyli nad Bzurą. Mimo początkowych sukcesów nie udało im się jednak pobić nieprzyjaciela. Osiągnęli tylko tyle, że zelżał niemiecki nacisk na Warszawę. Dopiero 14 września Wehrmacht ruszył do przeciwnatarcia. Wtedy losy całej kampanii były już przesądzone, a

kleszcze wokół Polski
zacisnęły się za Bugiem.

15 września natarcie niemieckie na twierdzę brzeską nie powiodło się tylko dlatego, że Polacy ustawili stary czołg w poprzek bramy. Adiutant generała Guderiana zginął podczas tej akcji od kuli strzelca wyborowego. Brześć jednak nie bronił się długo. W tym czasie walka sprowadzała się już do likwidowania izolowanych polskich jednostek, które - zgodnie z rozkazem Naczelnego Wodza - próbowały przedrzeć się w kierunku granicy z Rumunią, by tam stawić Niemcom zorganizowany opór.

19 września Hitler mógł sobie w końcu pozwolić na wizytę w Gdańsku. "Stanął w kwaterze w Sopocie, w Garnd Hotelu-Casino, i pojechał po południu przez Oliwę do miasta. Okrzyki radości i nieopisane tłumy ludzi" - pisał w swych wspomnieniach Nicolaus von Below, adiutant Führera. Hitler miał zamiar wcześniej przybyć do Gdańska, by ogłosić zakończenie wojny z Polską. Ta jednak trwała - w jego mniemaniu - ponad miarę. Tymczasem 17 września na wschodzie zaatakowali Sowieci.

Broniła się wciąż Warszawa, co dziwiło, a jednocześnie złościło niemieckie dowództwo. "Moździerze odzywały się nieustannie, jedna bateria po drugiej, zraszając stolicę Polski deszczem gorącego metalu, rozbijając szyby, wyrywając ramy okienne i drzwi. (...) Patrząc w stronę Warszawy widzieliśmy powoli wznoszące się słupy dymu, jakby pochodzące z potężnych cygar. W każdej sekundzie strzelały w górę długie, dymiące języki ognia. Obłoki na niebie miały czerwony kolor krwi" - relacjonował korespondent "The Timesa".

Polska stolica nadaremnie czekała na pomoc zachodnich sojuszników, którzy obiecali, że ruszą na Niemcy w trzecim tygodniu wojny. W końcu widząc, że opór nie ma jakiegokolwiek sensu, potęguje bowiem zniszczenia i straty wśród ludności, Polacy poddali się.

"Na zakończenie odbyła się defilada w centrum zniszczonej Warszawy, na którą Führer przyleciał z Berlina" - pisał w swoich wspomnieniach Wilhelm Keitel, szef Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu. Kampania zakończyła się absolutnym triumfem. A i przeciwnik był wymarzony, stawiał bowiem opór tak, by armia poczuła krew . "Czy myśli pan, że byłoby dla naszych wojsk korzystne, gdybyśmy zajęli Polskę bez walki? Niech mi pan wierzy, że nawet najlepsza armia nie może czegoś takiego wytrzymać. Zwycięstwa bez przelanej krwi są demoralizujące" - przyznał Hitler w rozmowie z Albertem Speerem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna