Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

<B>Między paragrafem a miłosierdziem</B>

Ewa Sznejder Katarzyna Patalan
- Mieli jak pączki w maśle, niczego im nie brakowało - mówi mieszkanka Kuleszy Kościelnych. - Wiadomo, że przy kościele żyje się dobrze. Trzeba to było przeciwstawiać się księdzu? To się nie godzi, wstyd na całą parafię. No i mają za swoje.

Zenon Pukmiel przez 16 lat pracował jako kościelny i grabarz w parafii pw. św. Bartłomieja w Kuleszach Kościelnych. Piotr Kuraszkiewicz od 15 lat jest organistą, pracował z siedmioma proboszczami, ostatnio w parafii św. Anny w Kolnie. Dziś obaj, z żonami i chorymi dziećmi, boją się, że proboszczowie wyrzucą ich z mieszkania na bruk. Bo parafia to zakład pracy taki sam jak fabryka czy bank. Gdy kończy się umowa o pracę, wygasają wszystkie pracownicze przywileje, łącznie z prawem do mieszkania służbowego. Gdyby były pracownik się ociągał z wyprowadzką, dyrektor fabryki czy banku wezwałby komornika. Ale czy takie zachowanie przystaje proboszczowi, duchownemu, któremu miłosierdzie jest bliższe niż wszelkie przepisy?
Ksiądz zagrał w berka
W trzech pokojach na 60 mkw nie ma zbyt wiele miejsca, kiedy je zajmuje siedmioosobowa rodzina. To i tak luksus, w porównaniu z norą, jaką Pukmielowie mieli kilka lat temu: ciasnota, piece, zimna woda. Dziś w mieszkaniu niczego nie brakuje. Trzy pokoje, łazienka i kuchnia. Bieżąca woda, ciepłe kaloryfery zimą. Czysto i schludnie, segment, kanapa, fotele. To dzięki dawnemu proboszczowi, Franciszkowi Wróblewskiemu, Pukmielowie wyremontowali część budynku przy parafii w Kuleszach Kościelnych. Ksiądz nie tylko pozwolił, ale i dał materiały budowlane.
- Było pół na pół - szczerze ocenia Zenon Pukmiel całe przedsięwzięcie. - Finansowaliśmy to razem z proboszczem. Ja sam robiłem wszystko.
Dlatego dziś trudno mu zrozumieć, dlaczego ma zostawić dom, w który włożył pieniądze i serce.
Ośmioletnia Iwonka układa pasjansa na komputerze. Komputer to dar z Ośrodka Pomocy Rodzinie. Pukmielów nie stać by było na taką inwestycję. Trójka dzieci ciężko choruje, wymaga specjalistycznego leczenia i rehabilitacji. Najstarsze nie ma pracy. Nie ma co kryć: jest bardzo ciężko. Utrata dachu nad głową byłaby dla Pukmielów prawdziwą tragedią. Nie spodziewali się ani rozwiązania umowy z Zenonem, ani nakazu opuszczenia domu. Kościelny zapewnia, że z całych sił starał się dobrze pracować.
- Ksiądz zagrał z nami w berka - wyjaśnia Iwonka.
Nikt się nie śmieje z żartu dziecka. Pukmielowie mają od miesiąca sądowy nakaz eksmisji.
Nie mogli się dogadać
Kościelny dostał wypowiedzenie w lutym.
- Straciłem do niego zaufanie, miałem zastrzeżenia do wykonywanej przez niego pracy - uzasadnia ks. Henryk Budny, proboszcz parafii, odmawiając jednak prasie szerszego komentarza. - Nie mogliśmy się dogadać w wielu kwestiach - ucina.
Pukmiel odwołał się do Sądu Pracy w Zambrowie, a potem - w Łomży. Za każdym razem sędziowie stanęli po stronie pracodawcy. Umowa została rozwiązana zgodnie z prawem, a proboszcz nie musi dożywotnio nikogo trzymać przy kościele.
Pozwaniem księdza do sądu były kościelny zraził do siebie wielu parafian.
- Przeciw księdzu występować? - dziwi się starszy mężczyzna z Kuleszy Kościelnych. - To jakoś wstyd. No i proboszcz przecież dobry człowiek.
Innego zdania jest rodzina kościelnego. Nieporozumienia między dorosłymi mogą przeboleć. Ale nie chcą duchownemu wybaczyć, że do konfliktu wciągnął dzieci.
- Gdy Paweł miał kłopoty z biodrem i chodził o kulach, proboszcz nie pozwolił mu służyć do mszy. Dla młodszego syna nie wystarczyło komunijnego chlebka, choć wszystkie dzieci dostały - ze łzami w oczach wspomina matka. - Takie zachowanie nie przystoi dorosłej osobie, zwłaszcza księdzu.
- Poprzedni proboszcz był dla mnie jak ojciec - zamyśla się Zenon Pukmiel. - Rozumieliśmy się doskonale, to i nasza współpraca była dobra.
Dawny kościelny i obecny proboszcz porozumiewają się listownie. Właśnie w ten sposób ksiądz Budny poprosił swojego byłego pracownika o opuszczenia służbowego mieszkania. Gdy Pukmielowie zwlekali, wystąpił do sądu o nakaz eksmisji i po krótkim postępowaniu je otrzymał.
- Ksiądz nie chce zrozumieć naszej trudnej sytuacji. Przecież tylko ja pracuję - drżącym głosem opowiada Danuta Pukiel. - Mąż jest na zasiłku, w kwietniu stracił rentę z ZUS-u. Nawet pracy nie znajdzie, bo jest murarzem, a może tylko pracę siedzącą wykonywać przez kłopoty z sercem. A w domu piątka dzieciaków. Z czego je utrzymać? - Kobieta kryje twarz w dłoniach.
- Ja już nie chcę tej pracy, nie potrafiłbym tu pracować, ale chcę nadal mieszkać w tym mieszkaniu do czasu, aż wójt da nam nowe albo poprawi nam się finansowo - denerwuje się rozżalony Zenon Pukmiel. - Zaproponowaliśmy nawet proboszczowi, że wynajmiemy mieszkanie, ale nic z tego.
- To jest służbowe mieszkanie i powinni już dawno je opuścić - precyzuje proboszcz. - Potrzebne jest obecnemu kościelnemu.
Pomocy rodzina szukała u wójta. Z niskimi dochodami i pięciorgiem dzieci zostałaby zakwalifikowana w pierwszej kolejności do przydziału mieszkania komunalnego, gdyby... takie było.
- Gmina jest mała, niezurbanizowana i nie ma mieszkań komunalnych ani lokali socjalnych - tłumaczy Józef Grochowski, wójt gminy. - Zrobię wszystko, aby takie mieszkanie powstało, ale nie wiem, kiedy mi się to uda.
Muzyk od ścierania kurzu
W oddalonym od Kuleszy o 60 km Kolnie podobną wojnę z kościelnym pracodawcą prowadzi organista, Piotr Kuraszkiewicz.
- Całe życie chciałem być muzykiem, kształciłem się, znam literaturę organową - mówi. - A ksiądz myślał, że za pensję minimalną będzie miał robotnika do wszystkiego.
Kuraszkiewicz w konflikt popadł rok temu, również z nastaniem nowego proboszcza. Punktem zapalnym okazał się prowadzony przez organistę warsztat samochodowy.
- Wcześniej prowadziłem jeszcze sklep i nie było problemu - zapewnia były już organista. - Nagle mój interes zaczął przeszkadzać.
Warsztat jest położony kilkadziesiąt metrów za kościołem. Dojście na mszę zajmowało Kuraszkiewiczowi zaledwie kilka minut. Mężczyzna wylicza jednym tchem swoje obowiązki: granie na mszach, ślubach, pogrzebach, w niedziele i święta. Oraz dbanie o chór.
- W dzień powszedni to są tylko trzy msze - wylicza. - O godz. 7, 8 i 18. To nie tak dużo roboty, zostaje sporo czasu. Szkoda życia.
Proboszcz oczekiwał, że wolny czas organista będzie spędzał na sprzątaniu chóru i pomaganiu przy drobnych pracach remontowych. Zaczęły się też skargi, że w trakcie mszy organista odbiera telefony komórkowe od klientów, a do jednej z wiosek nie chciał zanieść opłatków, bo jeden z mieszkańców nie zapłacił mu za założenie instalacji gazowej. Proboszcz przez przypadek odkrył, że organy były przez cały dzień podłączone do prądu. Rozwiązał umowę z pracownikiem, z którego pracy był po prostu niezadowolony.
- Trudno oceniać, kto ma rację, parafia podzieliła się na zwolenników organisty i jego przeciwników - mówi jeden z wiernych.
Nowy organista czeka
Kuraszkiewicz stracił pracę równie szybko i zgodnie z przepisami, jak kościelny z Kuleszy. Zaczął szukać pracy.
- Kontaktował się ze mną, kiedy pracowałem w Mrągowie - opowiada Marek Chilicki, obecny organista u św. Anny. - Chciałem być bliżej rodziców mieszkających w Augustowie, więc byłem zainteresowany przeprowadzką. Trochę trwało, zanim żona przeniosła swój zakład kosmetyczny do Kolna. Ale w końcu przyjechaliśmy. I co się okazało? Że nie mamy gdzie mieszkać. A przecież ja się po prostu stawiłem w nowym miejscu pracy i liczyłem na wypełnienie uzgodnionych z proboszczem warunków.
Proboszcz, ks. Stanisław Uradziński, warunków wypełnić nie mógł, bo dawny organista po prostu się nie wyprowadził. Żona Kuraszkiewicza trudno znosiła ciążę, urodziła zbyt wcześnie. Dziecko w ciężkim stanie znalazło się na kilka miesięcy w inkubatorze. Kobieta po kilku tygodniach wyszła ze szpitala bardzo osłabiona.
- Pierwszego dnia nie zapytał nawet o dziecko ani o moje samopoczucie, tylko kiedy się wyprowadzimy - mówi rozżalona Katarzyna Kuraszkiewicz. - A ja nie miałam głowy do takich spraw.
Codziennie dzwoni do warszawskiego szpitala, codziennie drży o życie synka. A w domu musi zajmować się jeszcze półtoraroczną córką.
Małżeństwo zapowiada przeprowadzkę.
- To nie jest tak, że chcemy tu być na siłę - zapewniają. - Ale wówczas, kiedy staniemy na nogi.
Biskup jako proboszcz
O konfliktach z duchownymi pracodawcami i Pukmiel, i Kuraszkiewicz powiadomili ich zwierzchnika, biskupa diecezji łomżyńskiej. Ks. Stanisław Stefanek w obu wypadkach wskazał, że wszystkie sprawy sporne należy regulować przede wszystkim zgodnie z przepisami prawnymi. A zarówno prawo świeckie, jak i diecezjalny regulamin jasno stanowią, że mieszkanie służbowe przysługuje aktualnie zatrudnionym pracownikom.
"Bardzo mocno pragnę podkreślić, że zaistniała sytuacja nie może być nazwana konfliktową, bo żadnego konfliktu nie ma. Jest normalna procedura, która prowadzi do rozwiązania umowy o pracę. Przy tej procedurze zachowane jest prawo w całej jego rozciągłości".
W trakcie "normalnej procedury", która nie jest konfliktem, Pukmielowie przestali chodzić do kościoła, żeby nie spotykać się z księdzem. A w Kolnie dawny organista pobił się z obecnym. Interweniowała policja.
Bycie proboszczem to trudne zadanie. Z jednej strony trzeba przestrzegać kodeksu pracy i cywilnego prawodawstwa, z drugiej - trudno wyrzec się miłosierdzia i pokory wobec doświadczonych przez los ludzi.
- Gdybym był proboszczem, szukałbym rozwiązania, które uwzględniłoby dobro rodziny - mówi ks. Tadeusz Zawistowski, bp pomocniczy diecezji łomżyńskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna