Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ząb za pięć groszy

Urszula Ludwiczak
Walka białostockich stomatologów o kontrakty z Narodowym Funduszem Zdrowia jak co roku przybrała nieoczekiwaną formę. Tym razem chodziło o trzyletnie kontrakty, nic więc dziwnego, że w szranki stanęła rekordowa liczba ponad 900 gabinetów z Podlasia. Niektórzy dentyści, aby tylko zdobyć umowę i móc umieścić przyciągający pacjentów szyld funduszu na swoim gabinecie, godzili się na pracę za... 3 grosze.

Co roku walka o umowy między stomatologami była bardzo zacięta. O umowę z NFZ, a wcześniej Kasą Chorych, starało się na Podlasiu kilkaset gabinetów. Ostra konkurencja była zwłaszcza w Białymstoku, gdzie jest najwięcej w Polsce gabinetów, przypadających na jednego mieszkańca. W tym roku padł jednak rekord w ilości zgłoszeń chętnych do zawarcia kontraktu - z samego Białegostoku oferty złożyło blisko 600 gabinetów - dwa razy więcej niż w roku ubiegłym. 192 oferty wpłynęły z Łomży i 120 z Suwałk.
- Nic dziwnego, jesteśmy miastem akademickim, co roku wydział stomatologii kończy ok. setki absolwentów - ocenia Jerzy Gryko, białostocki dentysta. - Białostocki rynek jest już tak nasycony gabinetami, że na nowe nie ma miejsca. A każdy absolwent chce pracować w zawodzie, najlepiej w dużym mieście.
Na wojnie między stomatologami po części zyskuje także pacjent. Stawki za prywatne usługi w Białymstoku są jednymi z najniższych w Polsce.
- Poza tym nigdzie w kraju nie ma tak dobrze wyposażonych gabinetów w sprzęt stomatologiczny - ocenia Jerzy Gryko.
- Niestety, musimy też pracować za nieduże pieniądze z funduszu - mówi Jolanta Szczurko, białostocka dentystka. - Do końca nie wiadomo, jak zapewnić pacjentowi jakość za tak niskie ceny. Ale jeśli chce się mieć kontrakt, trzeba godzić się na bardzo niskie stawki.
Walka o tabliczkę
Przy tak dużym zagęszczeniu stomatologów i ich gabinetów, nie dziwi walka o pacjentów. Szczytem marzeń wielu dentystów jest umowa z NFZ na leczenie. Nie od dzisiaj wiadomo, że szyld z napisem o umowie na świadczenia jest magnesem przyciągającym klientów.
- Działa mechanizm psychologiczny. Taki pacjent myśli, że tam gdzie wisi tabliczka o umowie, jest tanio albo za darmo. a jak już siedzi na fotelu i dentysta mówi mu o opłatach, głupio mu protestować i wychodzić - mówi jeden ze stomatologów, nie posiadających umowy z NFZ. - Dlatego tabliczka to cenny element wyposażenia niejednego gabinetu. Mnie jest niepotrzebna, bo i tak mam klientów.
- Mam pacjentów korzystających z usług tylko na ubezpieczenie i tylko prywatnie - mówi z kolei inny stomatolog. - Pracuję w ten sposób już 7. rok i uważam, że to dobre rozwiązanie. Pozwala też tym, co np. robią sobie prywatne wypełnienie, mieć inne usługi za darmo, np. wyrwanie zęba czy znieczulenie.
Choć wszyscy stomatolodzy zgodnie narzekają na stawki, jakie proponuje im za leczenie pacjentów NFZ, równie zgodnie przyznają, że wywalczenie wyższych cen jest nierealne.
- Nie tyle z powodu tego, że fundusz nie ma więcej pieniędzy, ale z powodu bardzo dużej konkurencji między gabinetami w Białymstoku - opowiada jedna z dentystek. - Jeśli ja będę chciała leczyć zęby drożej, znajdzie się mnóstwo innych stomatologów, którzy złożą tańszą ofertę.
Dlatego Podlasie od lat leczy za najniższą w kraju stawkę za tzw. punkt - jest to tylko 5 groszy (przy średniej krajowej 7 groszy). Choć na przyszły roku NFZ dysponuje większymi pieniędzmi na stomatologię, już wiadomo, że wyższe stawki wynegocjowali tylko lekarze z terenu, gdzie to pacjent musi szukać dentysty, a nie odwrotnie.
- W Białymstoku liczba stomatologów przypadająca na mieszkańców miasta jest największa w kraju - mówią stomatolodzy. - Łatwo się domyślić, że jak jeden gabinet nie przystaje na stawki funduszu, drugi weźmie taką ofertę z pocałowaniem reki. Nie ma żadnej możliwości, aby solidarnie, jak inne środowiska, walczyć o większe pieniądze.
W efekcie w Białymstoku dentyści nadal będą leczyć za maksymalnie 5 groszy za punkt.
- Droższe oferty nie miały szans przejścia- mówią stomatolodzy.
Najważniejsza cena
Właśnie cena, za jaką stomatolodzy są w stanie wykonywać usługi stała się najważniejszym elementem tegorocznej walki o kontrakty z Narodowym Funduszem Zdrowia. Gabinety, które zgodziły się wyrywać czy plombować zęby najtaniej, miały największą szansę na umowę.
- Nie liczy się jaki mamy sprzęt, czy są podjazdy dla inwalidów, albo tzw. ciągłość leczenia, dla pacjentów związanych z nami od lat, ale to, za jaką cenę zgodzimy się leczyć pacjentów. Nie bierze się pod uwagę, że za grosze nie da się zapewnić dobrej jakości usług - mówi jedna z dentystek. - Naprawdę nie da się wyrwać zęba za 5 zł. Większe są koszty samych materiałów. A gdzie usługa i inne koszty?
Tymczasem im niższą stawkę za punkt zaproponował NFZ stomatolog, tym więcej punktów dostał przy ocenie oferty.
- Najlepiej, aby było to 0 groszy za punkt - ironizują dentyści. - Bo każda wyższa kwota to mniejsza szansa na umowę. Jak ktoś zaproponuje, że będzie leczyć za 6 groszy za punkt, może dostać tylko 18 punktów (na maksymalne 100) przy ocenie oferty. A wtedy szanse na umowę są nikłe, bo ten co zaproponuje leczenie za 3 grosze, dostanie punktów 40.
I okazało się, że w Białymstoku znalazły się gabinety które aby tylko otrzymać umowę z NFZ zaproponowały cenę... 3 groszy za punkt!
- Dysponujemy środkami publicznymi, które musimy odpowiednio wykorzystać - mówi Grażyna Pawelec, rzecznik podlaskiego oddziału NFZ. - Dlatego jeśli oferta spełnia wszelkie nasze kryteria i do tego ma niższą cenę, niż inne, zapewne będzie brana pod uwagę przy podpisywaniu umowy na 2006 rok.
Aparat, fotel i prokurator
Niskie ceny to nie jedyny element walk o kontrakty między dentystami. Pierwsze ofiary walk były już podczas podpisywania umów na 2004 rok. Oferty złożyło wtedy 420 gabinetów, NFZ odrzucił ponad sto. Odrzuceni, którzy zarzucili wtedy dyrekcji funduszu "faworyzowanie swoich" - umowę dostała m.in. była pracownica funduszu - złożyli nawet zawiadomienie do prokuratury na postępowanie NFZ.
- Tak naprawdę nie wiemy, czym kierował się fundusz, przyjąć punkty podczas kontraktowania jednym, a zabierając drugim - argumentowali wtedy odrzuceni dentyści.
Prokuratura początkowo umorzyła postępowanie w tej sprawie, ale po złożeniu zażalenia ze strony stomatologów, je wznowiła.
Kolejna wojna szykowała się przy kontraktowaniu świadczeń na 2005 rok, gdy NFZ ogłosił, że najwięcej punktów będzie przyznawał za posiadanie aparatów RTG, nowych foteli dentystycznych, skalera do zdejmowania kamienia nazębnego oraz lampy bakteriobójczej i polimeryzacyjnej oraz za zatrudnianie lekarzy ze specjalizacją. Gabinety, które nie spełniały tych wymogów, a chciały dostać umowę, rozpoczęły szturm na sklepy zaopatrujące w takie urządzenia. W gazetach zaroiło się z kolei od ogłoszeń o poszukiwaniu odpowiednich pracowników. Gdy NFZ podpisał protokoły z wybranymi gabinetami został zasypany głównie anonimowymi informacjami o rzekomych oszustwach, jakich dopuścili się ci, co mieli dostać kontrakty. Fundusz wysłał wtedy do wszystkich gabinetów komisje kontrolne, które miały sprawdzić prawdziwość deklarowanych przez dentystów zawartości gabinetów i posiadanego personelu. Stomatologom, którzy mieli minąć się z prawda, groziło niepodpisanie umowy. Wyniki kontroli nie potwierdziły jednak anonimowych zarzutów.
Na wysokich wymaganiach straciły za to gabinety szkolne. Te punkty w większości nie spełniały kryteriów NFZ i znalazły się poza listą gabinetów, z którymi fundusz zamierzał podpisać umowę. Nie pomogły protesty i skargi, większość stomatologów szkolnych musiała zamknąć swoje gabinety.
- Teraz albo pracują w innych placówkach, albo wyjechali do pracy za granicę, albo są na bezrobociu - mówi Wiesława Milewska, była szkolna dentystka.
I choć w tym roku NFZ nie stawia już tak dużych wymogów sprzętowych szkolnym gabinetom, nie ma większych szans, aby się one odrodziły. W Białymstoku na placu boju pozostało ich kilka.
Zagraniczna oferta
Tegoroczna wojna o kontrakty też na pewno nie skończy się tuż po ogłoszeniu wyników konkursu. Tym razem walka szła o trzyletnie umowy. Ale z ponad 900 chętnych gabinetów mogła je dostać zaledwie połowa.
- Ci, którzy nie znajdą się na liście wybrańców, na pewno będą się odwoływać - mówią stomatolodzy. - Chodzi przecież o byt na najbliższe lata.
Ci, którym umowy przejdą koło nosa, zapewne pomyślą o wyjeździe do pracy za granicę. Polscy stomatolodzy, tak jak inni specjaliści, są bardzo poszukiwani na zachodnich rynkach. Mogą tam liczyć na doskonałe warunki i płacowe, i pracy.
- Dlaczego mam zabijać się o kontrakt, który nie pokrywa nawet w połowie ponoszonych przeze mnie kosztów usług i drżeć o to, że w każdej chwili fundusz może zrobić u mnie kontrolę i zerwać umowę, jeśli w Szwecji moja praca zostanie doceniona - mówi pani Anna, która właśnie zlikwidowała swój gabinet i wyjeżdża do pracy za granicą. - Znajoma, która pracuje tam w prywatnej klinice jest zachwycona. Zarabia dziesięć razy więcej, niż tutaj.
- Niestety, Białystok jest tak położony, że u siebie nie możemy liczyć na bogatych sąsiadów tak, jak to dzieje się w miastach przy zachodniej granicy - mówią dentyści. - Tam są gabinety, które wcale o kontrakt z NFZ się nie starają, bo nie ma to dla nich żadnego znaczenia, przy wycieczkach pacjentów z Niemiec.
Białostockim stomatologom, zwłaszcza absolwentom akademii, jeszcze bez swoich gabinetów, pozostaje tylko wyjazd na Zachód. W białostockiej izbie lekarskiej zaświadczenia niezbędne do takiego wyjazdu pobrało już kilkudziesięciu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna