Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białoruś się budzi!

Anna Mierzyńska
Wybory prezydenckie na Białorusi, które odbędą się w tę niedzielę, wygra Aleksander Łukaszenka - co do tego nikt nie ma, niestety, wątpliwości. Ale nie rezultat głosowania będzie 19 marca najważniejszy dla naszych sąsiadów. Największe znaczenie ma to, że Białoruś budzi się z długiego snu. A to oznacza, że zmiany w tym kraju rzeczywiście stają się możliwe. Dla nas liczy się jeszcze jedno: że Polska po raz pierwszy oficjalnie wspiera białoruską demokratyczną opozycję.

- Reżim Łukaszenki upadnie, to tylko kwestia czasu - podkreśla Krzysztof Putra, wicemarszałek Senatu i szef podlaskiego PiS-u. - Białoruś się budzi! - mówi, powtarzając słowa Aleksandra Milinkiewicza, opozycyjnego kandydata na prezydenta Białorusi, który podczas oficjalnej wizyty w Polsce zapewniał, że jego pobratymcy nie wierzą już w to, co mówi Łukaszenka. Oby miał rację. Tylko sami Białorusini mogą spowodować, że ich państwo wejdzie na drogę budowania demokracji. Bez ich woli, bez złości na Aleksandra Łukaszenkę, bez determinacji i presji, za naszą wschodnią granicą nie zmieni się nic.
Jak obudzić ludzi?
"Budzenie się" Białorusinów to proces wyjątkowo trudny. Aby go zrozumieć, trzeba najpierw przyjrzeć się sytuacji, w jakiej znajduje się to społeczeństwo. Większość Białorusinów mieszka na wsiach, w sporych odległościach od dużych miast. Tylko w miastach działa opozycja, która świadoma jest kłamstw Łuka-szenki, jakimi od lat raczy on swoich obywateli. Niestety, opozycja nie jest w stanie przekazać swojej wiedzy mieszkańcom wsi. Do małych miejscowości docierają jedynie oficjalne gazety, wychwalające Łukaszenkę, oraz państwowa telewizja, która przedstawia opozycjonistów jako wichrzycieli i przestępców, zakłócających porządek w państwie. Wieś nie ma kontaktu z opozycją, daje się więc manipulować państwowym mediom.
Demokratyczna opozycja białoruska od lat próbuje uaktywnić Białorusinów. Jej działacze mają za sobą setki demonstracji, manifestacji, wieców, happeningów. Perfekcyjnie nauczyli się metod prowadzenia podziemnej działalności, bo legalnie nie wolno im nic robić. Wynajmują prywatnie mieszkania, by ich organizacje miały swoje siedziby. Drukarnie nielegalnie drukują opozycyjne gazety, a setki osób codziennie są gotowe do tego, by wziąć udział w kolejnej demonstracji. Mimo to wieś wciąż jest uśpiona, a ci, którzy się obudzili, boją się represji ze strony reżimu prezydenta Łukaszenki. Wolą więc milczeć i nie narażać ani siebie, ani swojej rodziny.
W tegorocznych wyborach prezydenckich, które już się rozpoczęły (choć głównym dniem głosowania jest niedziela), startuje czterech kandydatów. Kandydatem zjednoczonej demokratycznej opozycji jest Aleksander Milinkiewicz. Od wielu tygodni jeździ on po całej Białorusi, próbując przekonać do siebie jak najwięcej osób. Nie poddaje się, mimo że milicja zamyka w aresztach członków jego komitetów wyborczych, wyszukując błahe powody aresztowań (np. przeklinanie w obecności milicjanta). Niestety, Milinkiewicz nie ma szans na zwycięstwo, podobnie jak Aleksander Kazulin, kandydat, który bardzo ostro publicznie krytykuje prezydenta Łukaszenkę. Jak twierdzą obaj kandydaci, wyniki głosowania są już ustalone. Prawie 80 proc. głosów ma zdobyć Łukaszenka - oczywiście niezależnie od tego, ile osób faktycznie na niego zagłosuje. To pozwoli mu rządzić Białorusią przez trzecią kadencję. Czy w takim razie cała kampania wyborcza, uruchamianie radiostacji w krajach europejskich, by bez cenzury informować Białorusinów o sytuacji w ich kraju, rozdawanie ulotek na przejściach granicznych i bazarach w Polsce - czy wszystko to nie ma sensu? Ma. Bo walka o demokrację nie musi zakończyć się podczas sfałszowanego głosowania.
19 marca, niedziela: wieczór prawdy
Dziś jedyną szansa na odsunięcie Łukaszenki od władzy jest tzw. scenariusz ukraiński. Równie dobrze można by go nazwać scenariuszem polskim, bo tak naprawdę w obu chodzi o wyjście ludzi na ulice, by w ten sposób wymusić na władzy rozpoczęcie rozmów. Na takie właśnie rozwiązanie nastawia się Aleksander Milinkiewicz.
- Od tego, ilu ludzi wieczorem 19 marca przyjdzie na główny plac w Mińsku, zależy, kto wygra wybory - mówi Robert Tyszkiewicz, przewodniczący sejmowego Zespołu Solidarności z Białorusią, podlaski poseł Platformy Obywatelskiej. - Ten wieczór zdecyduje, czy wybory zakończą się, czy będą trwały dalej - na ulicy. Trzeba wierzyć, że ten drugi wariant jest możliwy. Choć dziś to Łukaszenko ma w swoich rękach wszelkie atuty, a politolodzy zgodnie twierdzą, że przełom na Białorusi na razie nie jest możliwy, historia uczy nas, że może być inaczej. Bo o przełomach decyduje nie realna ocena sytuacji, ale ludzka determinacja.
Tyszkiewicz podkreśla, że dziś dla Białorusinów bardzo ważne jest wsparcie ze strony innych państw. Świadomość coraz większej (i międzynarodowej!) presji wywieranej na Łukaszence i jego urzędnikach może wpłynąć na zachowanie całego narodu. Właśnie dlatego poseł PO nie kryje swego rozczarowania oświadczeniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który podczas niedawnej wizyty w Wilnie razem z prezydentem Litwy stwierdził, że dla Białorusi czas przełomu jeszcze nie nadszedł.
- Taka wypowiedź odbiera ludziom nadzieję! - denerwuje się Tyszkiewicz. - Jest sygnałem, że Polacy nie nastawiają się na zmianę władzy na Białorusi, że już pogodzili się z kolejnym zwycięstwem Łukaszenki. Według mnie, jest to złamanie zasady solidarności.
Szkoda, że Lech Kaczyński wyraził taką opinię kilka dni przed wyborami, ale trudno odmówić mu racji. Niewielu obserwatorów sytuacji na Białorusi to tacy optymiści jak Tyszkiewicz. Większość zakłada, że na demokrację u naszych wschodnich sąsiadów trzeba jeszcze poczekać.
- Dziś kandydaci na prezydenta nie startują w wyborach na równych zasadach. Białorusini nie mają informacji o wszystkich kandydatach, trudno więc spodziewać się, że wybory wygra ktoś inny niż Łukaszenka - mówi Krzysztof Putra. -Ten reżim na pewno upadnie, ale to jeszcze kwestia czasu. Największą nadzieją jest młode pokolenie, które więcej podróżuje, ma dostęp do Internetu, wie znacznie więcej niż ich rodzice. To właśnie oni mają szanse obalić reżim Łukaszenki.
Pomożecie? Pomożemy!
Niezależnie od wyników wyborów, polscy politycy zamierzają dalej wspierać białoruskich demokratów. Jak? To zależy, co wydarzy się w najbliższych dniach w Mińsku.
- Jeśli Białorusini wyjdą na ulice, kluczowe dla dalszego rozwoju sytuacji będą stanowiska rządów i parlamentów innych państw europejskich. Powinny one pojawić się jak najszybciej, powinny być stanowcze i wymuszać na władzy białoruskiej rozmowy z opozycją oraz potępiać użycie siły - mówi Tyszkiewicz. - My w naszym parlamencie na pewno będziemy szybko szykować odpowiednią uchwałę. A jeśli scenariusz ukraiński się nie powtórzy? To dalej będziemy pomagać białoruskiej opozycji. Chcemy stać się łącznikiem między opozycjonistami a parlamentami innych państw europejskich.
- Pomoc Białorusinom jest niezbędna - zgadza się z nim Krzysztof Putra. - I to wszechstronna. Już wspieramy białostockie Radio Racja, przeznaczamy też pieniądze na wydawanie "Głosu znad Niemna", pisma Polaków mieszkających na Białorusi. Chcemy za pośrednictwem mediów oddziaływać na młode pokolenie Białorusinów, bo to oni odegrają największą rolę w swoim kraju. Dlatego myślimy np. o stypendiach.
Polska stanowczo: Łukaszence nie!
Te wypowiedzi pokazują, jak bardzo w ciągu zaledwie kilku miesięcy zmieniła się polska polityka zagraniczna. Podczas rządów lewicy hołdowano zasadzie: nie drażnić Łukaszenki, żeby nie narażać interesów Polaków mieszkających na Białorusi.
- Taka polityka poniosła totalną klapę - zauważa Robert Tyszkiewicz. - To właśnie za rządów lewicy reżim Łukaszenki przypuścił największy atak na Związek Polaków na Białorusi.
Na szczęście po objęciu władzy przez PiS sytuacja zmieniła się. Polski Sejm zerwał stosunki z białoruskim parlamentem. Powstał zespół, który ma wspierać przemiany demokratyczne na Białorusi. Podobny zespół działa przy Kancelarii Premiera, i choć ma on działać na rzecz różnych państw, wiadomo, że właśnie Białoruś będzie wśród nich najważniejsza. Natomiast w Ministerstwie Spraw Zagranicznych powstał Departament Polityki Wschodniej. Widać wyraźnie, że po raz pierwszy od lat polskie władze zajęły jednoznaczne stanowisko: wspieramy naród białoruski, ale nie reżim Aleksandra Łukaszenki. Wreszcie zrezygnowano z fasadowej polityki, którą realizowano do tej pory - czyli utrzymywania, czasami na siłę, kontaktów z Białorusią pod hasłem: z najbliższymi sąsiadami trzeba współpracować. W tej kwestii PiS wykazał się potrzebną stanowczością.
- W Polsce też było ciężko. W czasie stano wojennego bez pomocy z zagranicy nie dalibyśmy sobie rady - podkreśla Krzysztof Putra. - Pomagali nam politycy, ludzie kultury, nauki, organizacje z wielu państw. Teraz odwdzięczamy się za tę pomoc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna