Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

I nie zapomniał o Białymstoku

Joanna Klimowicz
Żyję Polską, a Białystok jest w moim sercu - mówi Zygmunt Stankiewicz. Czy to w szwajcarskim zamku Muri, czy na wykładach w Meksyku, zawsze pamięta, jakiego koloru jest niebo nad farą.

Nie ma wątpliwości, że to głowa rodziny. Nie waha się strofować dzieci - dojrzałych już przecież ludzi. Postawą i jasnością umysłu 92-letni Zygmunt Stankiewicz wzbudza szacunek. Mimo późnej pory krząta się po białostockim mieszkaniu syna, pakując walizki na jutrzejszą podróż. Na stole szwajcarskie czekoladki, bukiet kwiatów i dyplom, który otrzymał od Telewizji Polonia za krzewienie Polski i polskości. Rodzina prawie w komplecie, brakuje pani Catherine. Ale jest najstarszy syn Jacek z żoną Zofią i najmłodsza córka Anna, towarzysząca ojcu w podróży do Polski. Nie pierwszej przecież. Przyjeżdża tu regularnie od 1989 roku, choćby po to tylko, aby złapać oddech białostockiego powietrza.
Cielak go uratował
Senior rodu chętnie wraca pamięcią do dzieciństwa w Białymstoku, do rodzinnego domu przy ulicy Wiejskiej, który zawsze rozbrzmiewał gwarem dziesięciorga dzieci. Ród Stankiewiczów to stara polsko-litewska szlachta, pieczętująca się herbem Mogiła. Dziadek Jan wraz ze swoim synem, a ojcem Zygmunta, budowali białostockie kościoły - najpierw farę, potem kościół św. Rocha. Ojciec Jan hodował konie i był członkiem Zarządu Miasta. Matka Franciszka z Cudowskich herbu Leliwa, wpajała dzieciom patriotyzm. Rodzice skupowali broń i amunicję dla przyszłego wojska polskiego, zaczynającego tajnie organizować się już w 1915 roku. Głęboko w pamięć małego chłopca wryła się wojna bolszewicka 1920 roku. Któregoś dnia ojciec wysłał dzieci, by połapały bydło. Mały Zygmuś prowadził cielaka na pasku od spodni, które uparcie mu opadały. Nagle wybuch granatu odrzucił cielaka do rowu. Tam został wciągnięty też chłopiec. W samą porę! Drogą pędziła bolszewicka artyleria, gnana przez Polaków. Zygmunt przerażony i umazany krwią zwierzęcia, ale wciąż przytulający się do jego ciała, spędził tam całą noc. Dopiero rano znalazł go przyjaciel ojca.
Chłopiec nie był jednak mazgajem. Tego samego dnia rzucił się z kijem na chłopa, usiłującego ściągnąć buty rannemu oficerowi. Wiele razy musiał opowiadać kolegom o swoich "wojennych" wyczynach. Bawił się z nimi w "Bażantarni" Pałacu Branickich, chodził do Szkoły Powszechnej nr 11 na ulicy Mazowieckiej. Do "naszej budy", w której drugie śniadanie musiało mu starczać i za obiad, bo po swoich lekcjach zostawał, aby uczyć innych. I tak zostało. Trafił do Seminarium Nauczycielskiego. Tam po raz pierwszy zetknął się z lekcjami rzeźby. Zaczął uczyć w Drohiczynie, ożenił się i narodził się pierworodny, Jacek Stankiewicz.
W pułapce: między UPA a Sowietami
Tu sielanka się kończy. Panu Jackowi wilgotnieją oczy. Gdy zawyły syreny 1 września 1939 roku, wezwali ojca - podchorążego. Dostał przydział do batalionu "Zalesie" i ruszył na wojnę. Jacek z matką ukrywali się przed NKWD. Dwa razy znaleźli się na liście do wywózki na Sybir, bo Sowieci wściekli, że nie mogą znaleźć Zygmunta, postanowili zemścić się na młodej żonie i małym synku. A ona nie wiedziała, gdzie ukrywa się i czy jeszcze żyje. Do tego codziennie paraliżował ją strach o życie, bo wokół grasowały bandy UPA, pacyfikując wręcz Polaków. W tej sytuacji ślub z rosyjskim oficerem w 1944 roku wydawał się jej rozsądnym rozwiązaniem. Niestety, ani to, ani ucieczka do Prużan, nie uchroniło ich od zsyłki. Na obczyźnie zmarła matka, a Jacek wrócił do Polski w 1958 roku tylko i wyłącznie dzięki staraniom ojca i babci Stankiewiczowej. Po długiej rozłące ojca spotkał dopiero w 1965 roku.
Słońce zza krat
Podczas kampanii wrześniowej pan Zygmunt trafił do niewoli sowieckiej, ale uciekł i dogonił oddziały, odcięte od grupy gen. Franciszka Kleeberga. Gdy złożyły broń i wsiadły do wagonów, na których wypisane były nazwy różnych polskich miast, pan Zygmunt poczuł, że coś jest nie tak. Cały czas jechały na wschód. Wyskoczył w Baranowiczach. Reszta pojechała, mimo że ostrzegał. Nazwiska przyjaciół znalazł potem na liście ofiar Katynia.
Wrócił do Białegostoku i zaczął werbować krewnych i przyjaciół do grup oporu. Wyrobił fałszywe papiery na nazwisko Pawicki i udało mu się przedrzeć - przez Rumunię i Jugosławię - do Marsylii.
Początek 1940 roku przywitał jako sierżant podchorąży w 6. Kresowym Pułku Strzelców Pieszych. Jego kompanię rzucono na front nad rzekę Aisnę. Potem pod Verdun, Metz, Belfort. Pod St. Hipolite dostał awans do stopnia aspiranta. Dywizja musiała poddać się na rozkaz naczelnego wodza generała Władysława Sikorskiego. Dali się internować po przekroczeniu granicy szwajcarskiej. Polskich oficerów przerzucano z obozu do obozu, "urozmaicając" to wymyślnymi metodami przesłuchań. Ale po burzy zawsze wychodzi słońce. W końcu lata 1940 roku Zygmuntowi i jego przyjacielowi Tadeuszowi Kaden-Fussowi powierzono pracę ilustratorów w "Gońcu Obozowym", a w kwietniu 1941 roku zostali przeniesieni do nowego obozu uniwersyteckiego w Winterthur. Zostali asystentami na Wydziale Architektury u profesora Gislera z Politechniki Zurychskiej ETH. Zygmunt mógł tworzyć. Wraz z przyjaciółmi odrestaurował polską kaplicę w Zuchwil.
Pan na Muri
Choć to była niewola, Szwajcaria go zaczarowała: porządek na ulicach, czystość. I do tego Catherine, dziewczyna o wszystkich kolorach tęczy... Dziedziczkę zamku Muri koło Berna poznał przypadkiem, gdy dostał tam lokum na pracownię rzeźbiarską. Bronił się przed miłością, zasłaniając przysłowiem, że dobry złodziej w najbliższych domach nie kradnie. Ale i mamie Catherine pasował na zięcia, więc... po wojnie wzięli ślub. Ich syn Antoni jest bankowcem, ma żonę Meksykankę. Najmłodsza córka, Anna, historyk sztuki, pojęła za męża Niemca. Syn Tomasz ożenił się z Islandką i jest architektem. Starsza córka, Lucja, ma gabinet psychiatryczny. Rodzinna posiadłość Muri to... ostoja polskości. Pan Zygmunt założył w niej Instytut Badania Zagadnień Światowych i Polskie Muzeum Historyczne. Podczas swoich podróży po świecie zgromadził szalenie cenne eksponaty. Papież Jan Paweł II osobiście podarował mu insygnia papieskie - mitrę, której używał podczas pielgrzymki na Kubie. Ona koronuje dział muzeum obrazujący przyjęcie przez Polskę chrześcijaństwa.
Nowa wspólnota
Dziś mówi, że ten cenny dar osłodził jego gorycz. Bo z Jałtą i zdradą aliantów nie pogodził się nigdy. Gdy trzeba było złożyć broń, powiedział do swoich żołnierzy:
- Dla nas wojna się nie skończyła. Teraz musimy walczyć na innej arenie, duchowej, bez rozlewu krwi.
Sam walczy do dziś: jako artysta i filozof. Tworzy rzeźby w kamieniu, brązie, stali, aluminium. Przede wszystkim abstrakcyjne. Wiele publikuje i jeździ po świecie z referatami. Na zamek Muri zaprasza naukowców na sympozja, dotyczące sytuacji Polski i Europy. Regularnie stawia się na nie cały szwajcarski establishment, włącznie z prezydentami.
- Najważniejsze, że pan Zygmunt wchodząc do tych najwyższych sfer, nie zapomniał, że jest Polakiem i dla spraw polskich bardzo dużo robi - mówi przed kamerami prof. Andrzej Stelmachowski.
- Żelazna kurtyna i mur dzielący Polskę od Europy zniknęły dzięki polskiej Solidarności przy współdziałaniu Węgier i Czechosłowacji. Te narody, po półwiecznym zmaganiu się z sowieckim komunizmem, okazały się być prawdziwymi zwycięzcami drugiej wojny światowej, kosztem prawie doszczętnego ich zubożenia. Tymczasem narody Europy Zachodniej, mające możliwość swobodnego rozwoju, osiągnęły niebywały wzrost gospodarczy, przemysłowy i technologiczny. W tym zamyka się tragizm jednoczenia się kontynentu. W nowej Europie nie może być miejsca na podziały na zwycięzców i zwyciężonych - uważa pan Zygmunt.
Jest twórcą teorii Wszechistnienia. Według niej, proces twórczy przebiega w oparciu o biegunowe (sprzeczne) współoddziaływanie objawami świata doświadczalnego: materii, istot żywych, uduchowionych i istoty ludzkiej. Swoje przemyślenia zawarł w książce pt. "Tworzenie", wydanej w 2000 roku w języku polskim i niemieckim. Na jej okładce znalazła się symboliczna rzeźba sześciu koncentrycznych kół. - Taka prosta, a tyle życia ma w sobie - pan Zygmunt jest do niej bardzo przywiązany.
Potem pojechał na wykłady do Meksyku. Dostał zaproszenie do klasztoru, gdzie odkryto mumię sprzed ponad tysiąca lat. W jednym ręku trzymała kulę z niebieskiego kamienia, a w drugim - zielony sześcian. To symbole tworzenia boskiego i ludzkiego. W jego rzeźbie są obydwa te elementy, wybrane intuicyjnie. Gdy pan Zygmunt mówi o potrzebie znalezienia równowagi między elementami materialnymi a duchowymi, zapala się. Bo teoria ta dotyczy przede wszystkim jego ukochanego, wolnego kraju, w którym upadły już wszystkie systemy polityczne, a teraz - jego zdaniem - umiera też demokracja. Chciałby zarazić rodaków wizją nowej wspólnoty ogólnoludzkiej. Wizją, która uda się tylko wtedy, gdy wzniesiemy się ponad podziały i dążenia doczesne, nie będziemy uganiać się za tym, co błyszczy, ale skupiać się na tym, co wyższe i duchowe.
Skandal na sesji
Na sesji Rady Miejskiej Białegostoku 27 kwietnia radni nie przyjęli uchwały o nadaniu Honorowego Obywatelstwa Miasta Białegostoku Państwu Catherine Stankiewicz-von Ernst i Zygmuntowi Stankiewiczowi. Najpierw głosowali nad tą sprawą na komisji ładu i porządku publicznego, opiniującej także projekty uchwał pod kątem prawnym.
- To była chyba najbardziej burzliwa dyskusja na komisji w tej kadencji. Wniosek przeszedł jednym głosem - zdradza Jarosław Matwiejuk, przewodniczący komisji.
Gościnnie "wystąpiła" tam radna Beata Antypiuk i poddała w wątpliwość postępowanie pana Zygmunta wobec pierwszej żony i syna.
- Ja bym nie zostawiła małego dziecka. Nie rozumiem, jak można było do tego dopuścić - mówiła dziennikarzom.
Na sesji do chóru sprzeciwu dołączyli inni radni.
- Szacunek wielki szanownej małżonce, ale czy ta pani ma coś wspólnego z Białymstokiem? Czy to trzeba zaraz obydwojgu dawać obywatelstwo? - wyrwał się radny Kazimierz Dudziński.
Głosowanie wprawiło radę w konsternację. Bowiem radni uznali, że chcą najpierw rozstrzygnąć kwestie proceduralne (czy można taki tytuł nadać małżeństwu czy odnosi się tylko do jednej osoby?) oraz obyczajowe (jak pan Stankiewicz rozstał się z pierwszą żona i czy zostawił syna?). Zwrócili projekt uchwały do komisji, zażądali stworzenia regulaminu nadawania honorowego obywatelstwa. To zdarzyło się po raz pierwszy w historii białostockiej rady, która przyznała już 11 honorowych obywatelstw. Rajcy nie wzięli pod uwagę licznych odznaczeń i zasług Zygmunta Stankiewicza. A są to między innymi: Krzyż Kawalerski, Krzyż Oficerski i Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty Krzyż Zasługi, Medal Wojska Polskiego, Medaille Francaise, Croix Combattants Volontaires. Otrzymał też pochwałę 2. Dywizji Strzelców Pieszych gen. Bronisława Prugar-Ketlinga (1946) i pochwała gen. Władysława Andersa (1965). Był delegatem do specjalnych poruczeń (1986-1989) z ramienia Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rządu RP na Uchodźstwie w Londynie. Od 1978 roku fundatorem i członkiem Patronatu Polskiej Fundacji Kulturalnej "Libertas" w Rapperswilu, członkiem Towarzystwa Kościuszkowskiego w Solurze (1978-1984), członkiem zarządu Muzeum Kościuszki (1980-1984), członkiem Związku Artystów Plastyków w Bernie .
Radni uznali, że kwestie obyczajowe są istotniejsze...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna