Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ewa Pieńkowska co roku odwiedza inny azjatycki kraj

Urszula Krutul
Ewa Pieńkowska (z lewej) wśród tradycyjnie ubranych wietnamskich góralek, handlujących kocami, torbami i koralikami
Ewa Pieńkowska (z lewej) wśród tradycyjnie ubranych wietnamskich góralek, handlujących kocami, torbami i koralikami Archiwum prywatne
- Wystarczą trzy koszulki, dwie pary spodni i dobre buty - przekonuje Ewa Pieńkowska z Białegostoku, która co roku odwiedza inny azjatycki kraj, bo spotkać się z siostrą i jej córką. Nam opowiedziała o swojej podróży do Wietnamu.

- Zaczęłaś podróżować po świecie, żeby móc spotykać się z siostrą. Dość nietypowy powód...

- Moja siostra na stałe mieszka w Australii. I od zawsze miałyśmy dylemat, kto do kogo przyjedzie w odwiedziny. W końcu dzieli nas ogromna odległość. Dlatego zazwyczaj wybieramy jakiś punkt „po środku“, między Australią i Europą. No i najczęściej wypada Azja.

- Co roku spotykacie się w Azji?

- Tak. Najpierw były Chiny, w tamtym roku - Kambodża i Wietnam, a w tym roku, jeszcze w listopadzie, spotkamy się w Laosie.

- Czyli trwają przygotowania do podróży...

- To tylko kwestia spakowania się. Szczepienia wszystkie są, odpowiednie buty też. Jeździmy zawsze we trzy. Ja, siostra i jej 8-letnia córka. Wszystko organizujemy same. A najbardziej angażuje się siostra. To ona załatwia noclegi, transfery... Dzięki temu nie musimy korzystać z biur podróży.

- Raz w roku pakujesz więc wielką walizkę?

- A skądże! Wystarczą trzy koszulki, dwie pary spodni i dobre buty. Nie żadne japonki, tylko sandały trekkingowe. W tamtym roku wystroiłam się w japonki i bardzo obtarłam nogi, a to się później, w takim klimacie, nie chce goić. Spodnie warto mieć z odpinanymi nogawkami, bo łatwo zrobić z nich krótkie spodenki, a wchodząc do pagody czy jakiejś świątyni, szybko przerobimy je na długie spodnie. Trzeba też mieć specjalny spray od komarów i coś od malarii.

- Dlaczego w tamtym roku na miejsce spotkania wybrałyście akurat Wietnam?

- Zadecydowała o tym przede wszystkim sąsiadująca z nim Kambodża, bo bardzo chciałyśmy zobaczyć świątynię Angkor Wat. To ważna budowla, bo kiedy Francuzi dopiero myśleli o wybudowaniu katedry Notre Dame, to Angkor Wat już stała. Ale trzy tygodnie w Kambodży to było dla nas za długo, więc zdecydowałyśmy się odwiedzić też Wietnam.

- Zawsze podróżowałyście we trzy?

- Tak. I nie przyjmujemy dodatkowych osób. To tylko nasz, babski czas (śmiech).

- Wietnam to kraina kontrastów.

- Tak. Zarówno w sferze ludzi, jak i terenu. Rozciąga się przez kilka stref klimatycznych, są tam niziny, równiny, góry. Są też ogromne kontrasty społeczne - jedni jeżdżą rozwalającymi się rowerami, a inni - superautami.

- Ale ponoć najbardziej zaskoczyły cię... taborety.

- Tak! Widziałam tam ogromne ilości plastikowych taborecików, takich, na jakich u nas siadają przedszkolaki. Wielu ludzi nosi je ze sobą. Kiedy jechałyśmy autobusem z Kambodży do Wietnamu, pasażerowie wsiadali z tymi taborecikami pod pachą. Tam w autobusach nie obowiązuje pojęcie maksymalnej liczby pasażerów. I kiedy wszystkie miejsca są zajęte, pasażerowie siedzą właśnie na tych maleńkich taborecikach. Wszędzie na ulicach też stoi ich całe mnóstwo. Tam zresztą życie toczy się na ulicy, wieczorem wszyscy wychodzą, siadają na tych taborecikach i jedzą. Wietnamka, która niesie do domu zakupy, ma specjalny stelaż, a pod pachą - a jakże! - taborecik, na którym siada jak się zmęczy. Nawet w Sajgonie, na przeciwko ekskluzywnej galerii, też widziałam Wietnamkę siedzącą na taboreciku. Stąd zawsze będę twierdzić, że Wietnam to kraina taboretów.

- Ale też chyba motorowerów...

- Tak! W Wietnamie zarejestrowanych jest aż 20 milionów motorowerów, a „zaledwie“ 2 miliony samochodów. I byłam w szoku, gdy widziałam, co oni potrafią przewozić na tych motorowerach...

- Na przykład?

- To widać na moim ulubionym zdjęciu. Jedna Wietnamka kieruje motorowerem i jednocześnie rozmawia przez telefon, a druga - siedzi z tyłu i na kolanach trzyma... duży telewizor. Na jeden motorower potrafi się zapakować aż pięciu Wietnamczyków! Ale ja się nie skusiłam. Dla mnie to szaleństwo! Zresztą w Wietnamie samo przejście przez ulicę to wyczyn.

- Bo mają bardzo szerokie i ruchliwe ulice?

- Są niezwykle szerokie. A do tego każdy kierowca jedzie w inną stronę, jakby nie obowiązywały żadne zasady... Pamiętam, jak pierwszego dnia w Sajgonie chcieliśmy przejść przez na drugą stronę ulicy. Nie dało się. Bo tam nikt nie hamuje! Kiedy po wielu trudach w końcu dotarliśmy do hotelu, wytłumaczono nam, że przechodząc przez ulicę trzeba po prostu iść pewnym krokiem... Że wtedy kierowcy cię ominą.

- Wietnamczycy są uprzejmi?

- Przede wszystkim bardzo przyjaźni i uśmiechnięci. Bardzo dużo pracują, tam jest tylko 3-procentowy poziom bezrobocia. Wielu z nich pracuje na ulicy: handlują jedzeniem, ubraniami...

- Na ulicy można kupić wszystko?

- Generalnie tak. Widziałam też, że facet miał na swoim rowerku cały sklep z gospodarstwem domowym, takie jeżdżące AGD.

- Jakie jedzenie sprzedają na ulicach?

- Głównie w zielonym kolorze (śmiech), czyli warzywa i zioła. Tam zresztą nauczyłam się jeść kolendrę. Na jednym talerzu kładą ci sajgonkę i ryż, a drugi zawsze jest wypełniony zieleniną. Bardzo popularny jest też sos rybny. I to była chyba najdziwniejsza rzecz, jaką tam jadłam. Składa się z ryby, soli i wody. Sfermentowaną rybę, bardzo mocno posoloną, zamacza się w wodzie i zostawia nawet na rok (!) w ceramicznym naczyniu. Tak powstaje znakomity sos do potraw.

- Jakimi alkoholami raczą się Wietnamczycy?

- W Sajgonie - piwem Sajgon, w Hanoi - piwem Hanoi. W górach, gdzie mieszkają mniejszości etniczne, piją głownie bimber z kukurydzy. Częstowali, ale nie odważyłam się spróbować.

- Jak wspominasz wietnamskich górali?

- Są bardzo biedni, ale jeszcze bardziej serdeczni i uśmiechnięci, niż Wietnamczycy z nizin. I co ciekawe, w górach spotykałam głównie kobiety. Mężczyzn mało widać, chyba tylko siedzą, piją i palą opium (śmiech). Wysoko w górach jest miejscowość Sapa - to jakby nasze Zakopane. Kobiety handlują tam na ulicach kocami, rękodziełem, torebkami, koralikami. Muszą przyznać, że czasami są napastliwe, zepsute przez turystów licznie odwiedzających to miejsce. A przy tym są niesamowicie kolorowe. Chodzą ubrane tak samo, jak ich prababki ubierały się 300 lat temu. Pielęgnują swoją tradycję.

Niesamowite są też góralskie wioski. Chaty oblepione są bawolim łajnem. Tak budowali ich przodkowie, i tak budują współcześni wietnamscy górale.

Zupełnie odmienną architekturę mają duże miasta, np. Sajgon. Widać tam francuskie naleciałości. Jest nawet poczta, którą zaprojektował twórca wieży Eiffla. I co ciekawe, w wietnamskich miastach wszystkie budynki mają bardzo wąskie fronty i są bardzo długie w głąb podwórek. Tam bowiem płaci się podatki od nieruchomości w zależności od tego, jak szeroki jest budynek od strony ulicy.

- Czy chodząc po ulicach Wietnamu czułaś, że wzbudzasz jakieś zainteresowanie?

- Tak, bo w ich oczach wszystkie Europejki są piękne. Dla nich jesteśmy długonose. W autobusie pewna pani siedziała naprzeciwko mnie i całą drogę się we mnie bez zażenowania wpatrywała. Po czym zaczęła mi tłumaczyć, że jestem piękna, że mam piękne rzęsy, nos... A to był od lat mój największy kompleks (śmiech).

Tam można się pozbyć wszelkich kompleksów. Dla Wietnamczyków po prostu jesteśmy egzotyczne, więc często nas zaczepiają. Ale są przy tym szalenie serdeczni.

Ewa Pieńkowska urodziła się 10 marca 1971 roku w Biskupcu na Mazurach. Mieszka w Białymstoku. Pracuje w banku, a podróżować zaczęła, żeby móc spotykać się z siostrą, która na stałe mieszka w Australii. Spotykają się więc często „w połowie drogi“. Razem zwiedziły już Chiny, Kambodżę, Wietnam, a w tym roku zamierzają jeszcze odwiedzić Laos.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna