Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kolorowy świat Doroty. Z wełny i jedwabiu

Agata Sawczenko
Dorota Sulżyk słynie ze swego kolorowego rękodzieła. Jej przepiękne chusty i szale (jak ten na zdjęciu powyżej) mają mnóstwo wielbcielek.
Dorota Sulżyk słynie ze swego kolorowego rękodzieła. Jej przepiękne chusty i szale (jak ten na zdjęciu powyżej) mają mnóstwo wielbcielek. Anatol Chomicz
Mieszka w niebieskim domu, jeździ zielonym samochodem, ma rude włosy, wielobarwne stroje. Wzrok przyciągają tworzone przez nią przepiękne wielobarwne chusty czy maskotki. W życiu Doroty Sulżyk rządzi kolor.

Zna chyba wszystkie odcienie zieleni, czerwieni, brązów czy szarości. I wie, jak je połączyć, by pasowały do siebie doskonale. Jednak szale, które filcuje z wełny merynosów australijskich, a później ozdabia elementami wyciętymi z prawdziwego jedwabiu - kradną serca pań nie tylko dlatego, że wyglądają tak pięknie i bajecznie kolorowo. Są tak miękkie i przyjemne w dotyku, że nie pozostaje nic innego, tylko otulić się nimi, wziąć kubek gorącej herbaty, książkę i tak spędzić zimowe popołudnie. Albo i cały dzień. I nie, wcale wtedy się nie myśli o tym, że to tak naprawdę małe dzieła sztuki i szkoda się z nimi zamykać w domu...

Kto zna Dorotę Sulżyk z Walił-Stacji koło Gródka, kojarzy ją od razu z jednym - z kolorami! Po pierwsze, jej rodzina mieszka w niebieskim domu. Po drugie - jeździ jaskrawozielonym samochodem. Po trzecie - pani Dorota ma tak rude włosy, że kiedy idzie, to widać z daleka, że to ona. I ubiera się - tak pięknie kolorowo, że trudno wzrok oderwać.

Bez kolorów zresztą nie wyobraża sobie życia. Nawet pracownię do języka polskiego - gdy pracowała jeszcze w szkole - pomalowała z uczniami n zielono i pomarańczowo.

- Jakoś tak się stało, że wiem, który odcień niebieskiego połączyć z czerwienią, a do którego bardziej będzie pasowała szarość - uśmiecha się.

Cały wystrój jej domu wydaje się świadczyć, że jej słowa to prawda. Własnoręcznie utkane gobeliny we wszystkich kolorach świata, serwetki, wielobarwne poduszki, obrazy, narzutki na fotele i krzesła - to wszystko sprawia, że jest tu bardzo przytulnie. I czuje się rękę artystki. - Rękodzielnika! I samouka - śmieje się Dorota Sulżyk.

Przyznaje, że to łączenie kolorów, planowanie, który koło jakiego położyć, bardzo ją bawi i fascynuje. Czasem, gdy na ulicy zobaczy kobietę w pięknej sukience, zaskakuje ją połączenie kolorów. „Turkus z fuksją! Nie wiedziałam, że tak ładnie to będzie wyglądać” myśli. - Mam też w głowie mnóstwo kolorów - uśmiecha się. - W głowie mam też mnóstwo malarstwa: fowizm, surrealizm, abstrakcjonizm.

Przyznaje, że czasem wzory się jej same pod rękami układają. To dzięki temu każda chusta potrafi zaskoczyć.

Piękne rzeczy, ciężka praca

Pani Dorota jest pewna, że potrafi ufilcować wszystko.

- O, proszę, tu są kapcie, z grubszej wełny. Filcuje się je na tych formach, a kształtuje na takich prawdziwych szewskich kopytach - pokazuje. I przechodzi do kapeluszy, czapek, toreb, obrazów, a nawet maskotek - kotków, które podbijają serca jej klientek. W jednym kąciku pracowni ma biżuterię, okładki na książki czy zeszyty, serwetki, abażury, poduszki, tkaniny na krzesła, a nawet ozdóbki, którymi można ocieplić wnętrze.

- Jednak najbardziej jestem znana z moich chust i szali - nie ma wątpliwości pani Dorota.

Trudno się dziwić, bo są naprawdę przepiękne - kolorowe, najczęściej w pasy i najczęściej z motywami roślinnymi: kwiatów, liści, gałązek, tworzonymi z jedwabiu. Są tak piękne, że zwykłą sukienkę mogą przemienić w szałową kreację. Eleganckie - ale jednocześnie szalone, no i tak miękkie, że naprawdę chce się ich używać jako koca.

Stworzenie każdego z nich to ciężka praca. - Rzadko je sobie wcześniej rozrysowuję - mówi pani Dorota. - Najpierw więc zwykle powstają one w mojej głowie. Planuję, jaki szal będzie miał kształt, jakich użyję kolorów, dopasowuje je do sobie. To zajmuje mnóstwo czasu.

Potem dwa dni pracy już z materiałami. Dwa dni pracy - ale nie takiej biurowej, ośmiogodzinnej. Pni Dorota z pracowni potrafi wyjść grubo po północy - nawet o drugiej czy trzeciej w nocy.

Najpierw układa wełnę. Od razu widać, jak przepięknie łączą się kolory. Potem trzeba ułożyć jedwabne dekory, a ich kontury zrobić z czesanki jedwabnej.

- Muszę też przewidzieć, jak tkanina się zachowa. Nie zawsze jest łatwo połączyć jedwab z wełną. Bo niespodzianki bywają. Choć już baaaardzo rzadko - śmieje się pani Dorota.

Potem to już czysta fizyczna praca - cały czas na stojąco. Mydlenie, masowanie, rolowanie.

- Pracuje całe ciało, wszystkie mięśnie - tłumaczy. - I nie mogę tak sobie zostawić pracy, zwłaszcza gdy szal jest mokry.

Polonistka czy artystka?

Szycie zabawek, robienie gobelinów, dzierganie serwetek - panią Dorotę już w podstawówce ciągnęło jakoś do rękodzieła. Potem, mimo że była już nauczycielką języka polskiego, nie mogła się oprzeć, gdy widziała, że ktoś organizuje warsztaty tworzenia tkanin, ceramiki czy jakieś podobne. - Miałam potrzebę kreowania - tłumaczy.

Siedem lat temu zaczęła tworzyć biżuterię: z kamieni, szkiełek, sznurków, drucików. Sobie i koleżankom.- Potem, nagle zapragnęłam nauczyć się filcowania. A nie widziałam nigdy wcześniej żadnej ufilcowanej rzeczy! Po prostu spodobało mi się to, co zobaczyłam w internecie.

W internecie też znalazła filmiki o filcowaniu, tutoriale. Metodą prób i błędów - nauczyła się. Dopiero wtedy po raz pierwszy zobaczyła na żywo pracę ufilcowaną przez kogoś innego. I dopiero wtedy zdecydowała się dodatkowo pójść na profesjonalny kurs - nauczyła się filcować ubrania.

I wtedy postanowili z mężem, że biblioteka i gabinet nie są im wcale aż tak bardzo potrzebne. Książki przenieśli do innych pokojów, półki po nich zajęły rzeczy potrzebne do szycia i filcowania, a na pięknych biurkach zagościły: wełna, jedwab, nici, maszyna do szycia... Na środku pokoju stanął długi stół. - I oto moja pracownia - uśmiecha się pani Dorota. - Dzisiaj bardziej realizuję się i bardziej lubię to, co robię z tkaniną, bo biżuteria, to już dla mnie za łatwe - łączenie szkiełek, kamieni, przestało mnie bawić.

Nie miała wątpliwości, co ze sobą zrobić, gdy po 19 latach pracy w szkole okazało się, że jest redukcja etatów. - Bardzo kochałam swój zawód i do głowy by mi nie przyszło, że rozstanę się ze szkołą.

Ale gdy to się już stało wiedziała, że do szkoły nie wróci. - Założyłam firmę - opowiada. - Niektórzy się dziwili, że nie starałam się o dotacje. Ale żeby dostać dotację, to przecież trzeba być bezrobotną. A ja uniosłam się honorem: no bezrobotną przecież nie będę! Nigdy w życiu nie byłam bezrobotna i teraz też nie będę, żeby tylko dostać dotację. Tak może mało realnie.

Firmę nazwała Sunduk. - Tak kiedyś na Podlasiu nazywano posażną skrzynię panny młodej - tłumaczy. - Gdy przychodziła do męża, wszystko w niej miała: obrusy, ręczniki haftowane, biżuterię, jakieś ubrania, płótno na koszule, dywany, całe swoje bogactwo. To tak jak i w mojej firmie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna