Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wywiad z Tetrisem: Setki razy słyszałem, żebym zajął się czymś poważnym

Redakcja
Te-Tris jest niezwykle utalentowany, a przy tym niezwykle miły. Z uśmiechem rozdaje autografy i pozuje do zdjęć z fanami. Nie czuje przy tym jakby spełniał amerykański sen.
Te-Tris jest niezwykle utalentowany, a przy tym niezwykle miły. Z uśmiechem rozdaje autografy i pozuje do zdjęć z fanami. Nie czuje przy tym jakby spełniał amerykański sen. Wojciech Wojtkielewicz
W hip-hopie znajdziesz wszystko co buduje i co psuje dzisiejszą rzeczywistość, z wszystkimi jej demonami, pragnieniami, rozterkami - mówi Te-Tris, raper z Siemiatycz. - Tak samo z blichtrem i prostactwem, jak i głęboką analizą wartości, miłości, przyjaźni.

- Skąd się wziął Te-Tris? Kiedy się narodził?

- Zmaterializował się na początku lat 80-tych w Siemiatyczach. Biorąc pod uwagę ciągoty do muzyki od najmłodszych lat, artystycznie pewnie również wtedy. Zastanawiał się mniej więcej dwie dekady, później wybrał ścieżkę. W okolicach 23 roku życia dał się poznać, jako sprawny freestylowiec i niezły materiał na rapera (śmiech).

- Mówili o tobie: „Legenda podziemia”.

- Staram się unikać takich określeń, ale ziarno prawdy w tym niejedno. Do wszystkiego dochodziłem ciężką pracą, stąd też doceniam pracę innych. Sam w tym undergroundzie nie byłem. Nie zmienia to faktu, że nie da się ukryć, że wyróżniałem się już od pierwszych albumów.

- Lubisz klocki, puzzle, dopasowywanie do siebie elementów? Wielu twój pseudonim w pierwszej chwili może się kojarzyć z popularną w latach 80.i 90. grą.

- Lubię gry logiczne. W Tetrisa grałem sporo jako dzieciak, ale geneza mojej ksywki jest nieco inna. Jakiś czas minął zanim wyewoluowała ostatecznie w tego Te-Trisa. Niemniej, narodziła się jak każda inna na osiedlu.

- Jak to się stało, że chłopak z Siemiatycz doszedł tak wysoko i osiągnął sukces w hip-hopowym świecie?

- Sukces, pojęcie sukcesu, redefiniowałem sobie już tyle razy. Był taki moment, że rzeczywiście myślałem, że „jedyne słuszne miejsce pięty Boga to moja zaciśnięta dłoń” (śmiech). Na szczęście ostygłem. Sukcesem to jest uratowanie czyjegoś życia albo stworzenie rewolucyjnej szczepionki. Ja robię rap, dość prostą w swojej formie muzykę. Myślę, że siłą hip-hopu jest to, że ta prosta w formie muzyka, czy również inne elementy tej kultury, potrafią tak mocno scalać całe rzesze ludzi. Ja miałem i mam wokół siebie świetnych, to bardzo często oni sprawiali i sprawiają, że nie widzę ograniczeń wynikających z tego skąd pochodzę. Chociaż pochodzenie bywało swego rodzaju ciężarem.

- Dlaczego?

- Setki razy słyszałem, żebym zajął się czymś poważnym, bo jestem stąd i co ja sobie w ogóle wyobrażam?

- Bo?

- Bo przywilej realizowania swoich pasji na większą skalę, roszczenie sobie prawa do życia dzięki niej, zastrzeżone są dla tych z układami, koneksjami i lepszym startowym CV. Nie chciałem tego słuchać, ale mimochodem wwiercało mi się coraz głębiej pod czaszkę. Postawiłem na talent, pracę, determinację i konsekwencję. Śmiem twierdzić, że był to słuszny wybór.

- Jak słyszałeś takie komentarze to rodził się w tobie bunt?

- Jasne. Czasem miałem problemy z okiełznaniem tego wku....nia, ale zależało mi na tym, żeby łamać te stereotypy. Chciałem być na pierwszej linii frontu (śmiech).

- Do Warszawy uciekłeś w pogoni za muzycznym snem, a na miejscu spotkałeś miłość - swoją obecną żonę Izę.

- Historia jak z małego filmu. W Siemiatyczach mieszkaliśmy kilkaset metrów od siebie, poznaliśmy się dopiero w Warszawie. Gdzieś między ślubnym kobiercem, ciążą i rozmowami o wspólnej przyszłości zdecydowaliśmy się na powrót do Siemiatycz. Chwilę później zaczęliśmy dużo wyjeżdżać, i rodzinne miasto okazało się dobrą bazą wypadową. W Warszawie mieszkałem trzy lata i był to dość burzliwy okres, ale przyniósł wiele świetnych znajomości i otworzył mi kilka furtek, z których korzystam do dziś. Miałem okazję zobaczyć profesjonalne studia nagraniowe, spędzić trochę czasu z muzykami z prawdziwego zdarzenia, wyciągnąć sporo wniosków. Życiowo też się troszkę otrzaskałem, ale to musi zrobić każdy, kto poznaje tempo i tembr życia w stolicy.

Długo stawiałem wszystko na jedną kartę, ale chyba chińskie powiedzenie „mądry królik ma trzy nory”, jest kluczem do spokojniejszego snu w tym zawodzie.

- Czujesz, że spełniasz albo spełniałeś w jakiś sposób amerykański sen?

- Nie, nie. Chociaż bardzo chciałem być jak kilku moich „role models”(wzorców) zza wielkiej wody. Bliżej mi do polskiej drzemki, bo to, że klipy wyświetlają się gdzieś w komercyjnej stacji, ksywkę zna kilkadziesiąt czy nawet więcej tysięcy ludzi, wcale nie oznacza, że w garażu stoi porsche. Ba, wcale nie wiąże się ze stabilizacją czy „pewnym jutrem”. Wolny zawód artysta. Długo stawiałem wszystko na jedną kartę, ale chyba chińskie powiedzenie „mądry królik ma trzy nory”, jest kluczem do spokojniejszego snu w tym zawodzie. Gdybym miał wyciągać jakieś daleko idące wnioski, to polecałbym bycie tzw. profesjonalnym marzycielem. Wtedy prysznice nie bywają aż tak zimne. Nie zmienia to faktu, że tak czy siak najważniejsze jest przeżycie, a nie tylko przetrwanie i hip-hop pozwolił mi przeżyć dużo. Lubię ten amerykański, purytański etos dochodzenia do sukcesu ciężką pracą, ale konwertuję sobie to na nasze realia i zawsze na końcu jest klasyczny zap...

- Czyli autografy, ściskanie dłoni i wspólne pozowanie do zdjęć z fanami to nie jest codzienność rapera w Polsce?

- Jest to jakaś część codzienności, ale na pewno nie w takim stężeniu jak mogłoby się wydawać. Mieszkam w stosunkowo małym miasteczku, więc czuję ten „oddech” na plecach, ale żyję jak wszyscy tutaj. Chodzę tymi samymi chodnikami i nie oczekuję czerwonych dywanów. Popularność nie jest moim nadrzędnym celem.

- Wydałeś ostatnio płytę zatytułowaną „Definitywnie”. Co robisz definitywnie - zaczynasz, kończysz, określasz się?

- Zaczynam, kończę, określam. To mocna definicja mnie, mojego stylu, osobowości. Od pyszałkowatych przechwałek, historii z przymrużeniem oka, picia i tańczenia, po stany zwątpienia i negacji. Pewnie nie tylko mojej, bo mało znam ludzi, którzy trwają w tylko jednej określonej „pozycji” emocjonalnej. Jestem bardzo zadowolony z tej płyty, fani i krytycy również. Myślę, że taki album potrzebny był bardzo akurat w tym momencie mojej kariery. Jasno określiłem swoje miejsce, podejście i poglądy.

- „Definitywnie” to najlepsza płyta w twoim dorobku, czy, jak sam rapujesz „preludium do epitafium”?

- W każdą z moich płyt włożyłem całego siebie i zainwestowałem mnóstwo pracy i emocji. Każda ma wpływ na tę historię. Wielu mówi, że to mój najlepszy krążek. Nie słyszałem, żeby ktoś wspominał o epitafiach w kontekście „Definitywnie”. Raczej o drugim oddechu. Dla mnie to są pamiętniki, im bliższe, im szczerzej pisane, tym częściej sam będę do nich wracać.

- Powiedziałeś kiedyś, że tworząc tę płytę nie byłeś syty, tylko głodny. Czego?

- Siebie w tej bardziej klasycznej konwencji, bo akurat takiego brzmienia na „Definitywnie” najwięcej. Siebie w tym naturalnym, niepodporządkowanym pod grafik robieniu muzyki, bo w pewnym momencie ciągłe nagrywanie gościnnych zwrotek, koncertowanie co weekend i brak czasu na parę tygodni odsapnięcia mogą wpędzić w rutynę. To wszystko mocno wiązało się z poukładaniem pewnych spraw z przeszłości, odkurzeniem pewnym uniwersalnych wartości, które przez chwilę nieco wyblakły pod naporem zadowolenia z obecności w tzw. mainstreamie.

- Można powiedzieć, że dzisiejsi raperzy są trochę poetami naszych czasów?

- Kiedyś wzbraniałem się od dyskusji w takim tonie. Można, chociaż są bardziej sprawozdawcami, dość bezpośrednio relacjonującymi to, co się dzieje wewnątrz człowieka czy wokół niego. To nie ta poezja, którą uważamy za kanony języka czy literatury. Zwykle więcej w tym pumeksu niż jedwabiu.

- Ty trochę obalasz stereotyp, bo wielu ludzi myśli, że raper lubi coś zapalić, wypić, ma kupę kasy, wozi się super samochodami, ma dookoła siebie mnóstwo dziewczyn i dużo przeklina...

- Nie zmienia to faktu, że to typowy wzorzec, który śni się po nocach każdemu chłopakowi z osiedla (śmiech). Mama uczyła mnie, że sztuka to umieć odnaleźć się i zachować w każdej sytuacji i miejscu. Potrafię rzucać mięsem w takim stylu, że związek szewców polskich czułby się mocno zawstydzony. Potrafię też bez wstydu wygłosić prelekcję w poważnym miejscu czy zagrać improwizowaną rolę w teatrze. Dzięki mamo! (śmiech). Hip-hop to kultura zdominowana przez mężczyzn, głównie młodych, głodnych sukcesów i podziwu, więc często i treść, i cały kontent idzie w parze z tymi ambicjami. W końcu to muzyka, której w głównej mierze głównym zdaniem jest relacjonowanie rzeczywistości. To mocno uproszczony stereotyp, ale swoją drogą każdy z nas dąży do sukcesu, akceptacji, przeżycia własnej wyjątkowej historii i zostawienia po niej trwałych śladów. Bazowanie na stereotypach to ślizganie się po powierzchni. W hip-hopie znajdziesz wszystko co buduje i co psuje dzisiejszą rzeczywistość, z wszystkimi jej demonami, pragnieniami, rozterkami, tak samo z blichtrem i prostactwem, jak i głęboką analizą wartości, miłości, przyjaźni. Myślę, że jak w przypadku każdej kultury, subkultury, dziedziny sztuki czy gatunku muzycznego dopiero spojrzenie w szerszym ujęciu pozwala jako tako poukładać te klocki.

- Piszesz i rapujesz też o śmierci. Chciałam ci podziękować za „Stratosferę”. To utwór, który porusza te najbardziej skrywane uczucia. I sprawia, że człowiek zaczyna płakać...

- „Real talk”, jak mawiają za wielką wodą.

- Ciężko wystawić na światło dzienne swoje uczucia, obedrzeć z prywatności? Czy może jest to rodzaj terapii?

- Ta szczerość wpisana jest w konwencję. Zawsze istnieje ryzyko, że dla kogoś znaczy tyle co funt kłaków, bo to tylko rap, ale na przestrzeni lat pojąłem jak wielu ludzi potrafi identyfikować się z takimi treściami i nieraz wykorzystywać je jako podporę czy wsparcie w radzeniu sobie z konkretnymi sytuacjami we własnym życiu. Mimo różnic, ogrom spraw przeżywamy w bliźniaczo podobny sposób.

- Rapujesz też o miłości. Pokazujesz, że to nie musi być rap brudny, wulgarny ani cukierkowy, przeidealizowany. Bo i miłość nie jest często idealna. Jest normalna.

- Myślę, że tego nauczyła mnie moja żona Iza. To chwytliwy i dochodowy temat, więc zwykle sprzedawany jest nam wypaczony obraz. Jak nie szary, monotonny, podszyty nieudanymi związkami, to serduszkowo-walentynkowy prosto z głupawej komedii romantycznej o wątpliwych problemach pierwszego świata. My szukamy normalności i dystansu, zamiast wkręcać sobie piłkę o arcywyjątkowości i nieomylności tej oto pary (śmiech). Obiecaliśmy sobie, że poszukiwania potrwają do ostatniego wspólnego oddechu.

Te-Tris czyli Adam Chrabin, urodzony 21 kwietnia 1981 r. w Siemiatyczach. Wydał płyty: „Naturalnie EP”, „Stick2MyNameRight - Mixtape”, album „Dwuznacznie” (pierwszy album wydany w oficjalnym obiegu), „Shovany Mixtape vol. 1” i „Shovany Mixtape vol. 2”, „Lot 2011”, „Teraz” - podwójny album z Pogzem i „Definitywnie”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna