MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Śmieciowe jedzenie w szkołach. Psychodietetyk: Pomysł wycofania dobry, ale realizacja gorsza

Redakcja
Anna Kuczkin zachęca do prowadzenia zdrowego stylu życia i zapewnia, że zdrowe jedzenie może być smaczne
Anna Kuczkin zachęca do prowadzenia zdrowego stylu życia i zapewnia, że zdrowe jedzenie może być smaczne Wojciech Wojtkielewicz
Rozmowa z Anną Kuczkin, psychodietetykiem o śmieciowym jedzeniu w szkołach i kontrowersjach z tym związanych.

Może na początek naszej rozmowy powiedz czym w ogóle jest śmieciowe jedzenie?

To takie jedzenie, które nie wnosi żadnej wartości odżywczej dla naszego organizmu. Jak sama nazwa wskazuje, brudzi i zaśmieca nasz organizm. Nowe komórki, które się pojawiają mają strukturę śmieciowych komórek. Wynika z tego dużo dietozależnych chorób XXI wieku.

Na przykład otyłość?

Tak. Ale nie tylko. Dochodzą też do tego na przykład nowotwory.

Śmieciowe jedzenie, to na przykład chipsy...

Tak, ale też pizza, paluszki, słodycze w nadmiarze. Nie mam nic przeciwko gorzkiej czekoladzie dobrej jakości raz na jakiś czas. Wszystko jest dla ludzi, jeśli podajemy to z umiarem. Jeżeli raz na pół roku ktoś zje garść chipsów, to nic złego się nie stanie. Najgorsze jest to, że ludzie często jedzą takie jedzenie codziennie, albo kilka razy dziennie.

Więc chyba zapisy o wycofaniu śmieciowego jedzenia ze sklepików szkolnych, które wprowadził poprzedni rząd, były dobre?

W swoim zamyśle było to genialne! (śmiech) Tylko realizacja trochę nie wyszła. Sama myśl, żeby pozbyć się śmieciowego jedzenia ze szkół jest super. Ale jest też utopijna i nierealna, bo w XXI wieku, gdzie na każdym rogu mamy takie jedzenie, nie da się go całkiem wyeliminować z życia. Dobrze by było chociaż je zredukować. Tylko nie tak, jak zostało to zrobione. Wprowadzono tę ustawę, ale zapomniano o tym, żeby wcześniej poedukować rodziców, pouczyć dzieci, nałożyć pewnego rodzaju zobowiązania na sklepy, które są w okolicy szkół. Co z tego, że w sklepiku szkolnym nie ma chipsów, paluszków czy słodkich batoników nafaszerowanych nie tylko cukrem, skoro 50 metrów dalej, po drugiej stronie ulicy, jest sklep, w którym można to wszystko bez problemu kupić. Tak jak wspomniałam, trzeba zacząć od edukacji. Powiedzieć rodzicom, żeby sami też jedli pięć razy dziennie, nie dawali dzieciom na drugie śniadanie do szkoły soczków, coli czy słodkich bułeczek. I nie mówię tu o okrytych złą sławą drożdżówkach, tylko o bułkach pakowanych, które datę przydatności mają nawet na rok do przodu.

Ustawa żyła własnym życiem, a w szkołach wytworzyła się szara strefa.

Dokładnie. I to w bardzo krótkim czasie. Dzieci zaczęły przynosić do szkoły batoniki, cukier, sól i je sprzedawać. Z wysoką marżą. Na przykład 200 ml soczek za 3 złote. Więc jedni kupowali i dawali zarobić innym. I tworzyło się rozwarstwienie majątkowe. Wiadomo, jedno dziecko kupi colę za kilka złotych więcej niż na przykład w sklepie, a inne nie. I te, którego nie stać na taki zakup, będzie się z tym źle czuło, bo pojawi się w nim obawa wyśmiania ze strony kolegów i koleżanek.

W sklepikach szkolnych powinny być owoce i warzywa, ale też fajne kanapki. Można je zrobić np. z ciemnego pieczywa. A do picia świeże soki i koktajle.

Anna Kuczkin, psychodietetyk

Ponoć też przed jedną z białostockich szkół pojawiał się pan z... watą cukrową, którą sprzedawał dzieciom.

Nawet przed kilkoma. Dowiedziałam się o tym od nauczycieli, z którymi współpracuję, i od rodziców. Kto z nas nie lubi waty cukrowej? Przecież to smak dzieciństwa. I dzieci na przerwach ją kupowały. Więc na co ta cała walka ze śmieciowym jedzeniem, skoro za płotem można kupić watę cukrową? Zdarzało się też, że w sklepach, na szybach pojawiały się plakaty z napisami „tu kupisz to, czego nie dostaniesz w sklepiku szkolnym”. Trochę mnie to rozbawiło i brawo za kreatywność, ale z drugiej strony jest to straszne zjawisko.

Więc może dobrze się stanie, jeśli obecna minister edukacji cofnie reformę PO, zgodnie z którą, tak jak już wspominałyśmy, ze szkolnych sklepików zniknęło śmieciowe jedzenie?

Dobrze byłoby najpierw przeprowadzić konsultacje społeczne dotyczące tego problemu. I nawet niech znowu pojawi się ta drożdżówka, byleby było wiadomo, z jakiej jest mąki, ile ma soli, ile cukru. Nie jestem za tym, żeby w sklepikach były dostępne chipsy czy napoje gazowane. Obawiam się jednak, że kolejna zmiana przepisów, może do tego doprowadzić. I wtedy może być tak jak z rzucaniem się na mięso po Wielkim Poście. A nie sądzę, że ktoś zrobi nawias w ustawie i napisze, że wraca do sklepików wszystko, poza chipsami i colą. Mam nadzieję, że pomysłodawcy kolejnych ustaw w porę się ogarną, przemyślą błędy poprzednich zapisów i poddadzą je pod dyskusję. Nie tylko w rządzie, ale też wśród nauczycieli, rodziców, właścicieli sklepików, pań ze stołówki i samych dzieci. Bo ich jest mi w tym wszystkim najbardziej szkoda. Przyjęło się, że zdrowe jedzenie albo jest brzydkie, albo niesmaczne. Nie ma w tym nic z prawdy. Wystarczy spróbować. Trzeba edukować dzieci, niech od samego początku uczą się dokonywania wyborów. Bo przecież życie to kwestia wyboru.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna