Żywieniowa rewolucja powoli pożera szkolne sklepiki i stołówki

- Dyrektor szkoły podstawowej w Rutkach w gminie Wizna zgłosił, że nie znalazł żadnej firmy zainteresowanej dowożeniem obiadów - informuje Hanna Marek, rzeczniczka Kuratorium Oświaty w Białymstoku. - A dyrektor szkoły podstawowej w Osowcu w gminie Zambrów poinformował, że dotychczasowa firma wypowiedziała umowę.

Zebrane informacje o takich problemach kuratorium przesłało do Ministerstwa Edukacji Narodowej.

Najwięcej placówek zasygnalizowało, że posiłki są niesmaczne - zarówno w opinii dzieci, jak i nauczycieli. W efekcie mniej osób chce je jeść. Problemem jest też to, że ceny poszły w górę, a dzieci z uboższych rodzin coraz częściej nie stać na droższe posiłki w stołówce czy w sklepikach. Poza tym uczniom nie smakują niesłodkie potrawy, a słodzenie miodem jest kosztowne. Ponadto niektóre dzieci są na niego uczulone. Podobnie jest z razowym lub pełnoziarnistym pieczywem i makaronem - nie każde dziecko może je jeść .

Zdaniem dyrektorów szkół, wymuszony przez zmiany asortyment sklepików jest mało atrakcyjny, a uczniowie potrzebują urozmaiconego pieczywa (także białego). Wszyscy upominają się zwłaszcza o drożdżówki, a w naszym regionie - jagodzianki. Powszechne jest też narzekanie na drożyznę - tanie nie są suszone owoce, a także sałatki i soki, które poza tym szybko tracą świeżość.

Młodzież omija przepisy, kupując chipsy, batony i inne niezdrowe przekąski w drodze do szkoły. Zaobserwowała to m.in. dyrektorka SP nr 22 w Łomży.

MEN zapowiada, że będzie rozmawiać z resortem zdrowia o dopuszczeniu do szkół np. drożdżówek.

- Ale będą musiały być zrobione ze zdrowych produktów - zastrzega Justyna Sadlak z biura prasowego MEN.

- Nie zmienimy rozporządzenia - twardo zapowiada Cezary Cieślukowski, wiceminister zdrowia.