Przypomnijmy: w sierpniową noc 2014 r. mąż pani Anny źle się poczuł. Jak twierdzi kobieta, lekarka z wezwanego na miejsce pogotowia, nie zbadała mężczyzny, kazała tylko podać mu lek. - Mąż zaraz potem upadł na bok - opowiadała nam pani Anna. - Stracił przytomność.
Został zaintubowany, podłączono ekg, podano kolejne leki. Zapadła decyzja o przewiezieniu do szpitala. Odłączono ekg, wyjęto wenflon i rurkę intubacyjną. Potem karetka z panem Marianem odjechała.
- Po ok. 1,5 godziny lekarka zadzwoniła do mnie, że mąż zmarł w karetce. Że próbowano go reanimować, ale się nie udało - wspomina Anna Trembowska. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Uznała, że mogło dojść do nieprawidłowości w postępowaniu pogotowia. Że w pewnym momencie zaniechano ratowania męża. Zawiadomiła prokuraturę. Ta jednak umorzyła śledztwo.
- To prawda, mąż był osobą starszą, schorowaną, ale to nie znaczy, że miał umrzeć - mówi Anna Trembowska.
Od decyzji prokuratury się odwołała. Sąd właśnie przyznał jej rację, uznając, że w sprawie jest zbyt wiele wątpliwości. M.in. kluczowe dowody w tej sprawie - opinie biegłych - nie są spójne ani rzetelne, oparte tylko o dokumentację medyczną, sporządzoną po zgonie pacjenta. Sąd uznał także, że nie rozstrzygnięto też wszystkich wątpliwości co do prawdziwości i prawidłowości podjętego leczenia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?