Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojna, która wcale nie musiała wybuchnąć

Piotr Biziuk
Wojna w błocie - świat poznał ją dopiero pod koniec 1914 roku
Wojna w błocie - świat poznał ją dopiero pod koniec 1914 roku
"Miliony ludzi zostaną zamordowane w Wojnie Światów - jak u Wellsa" - napisał na początku sierpnia 1914 roku Marcel Proust w liście do swojego agenta. Niewiele się pomylił, choć mało kto podzielał wtedy jego pesymizm. Spodziewano się, że wojna zakończy się przed Bożym Narodzeniem.

Kronikarze podają, że pierwsza wojna światowa wybuchła, gdy 28 lipca 1914 roku Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii. Jeszcze wtedy mógł to być jednak lokalny konflikt, który - tak jak wiele razy wcześniej - udałoby się zażegnać, gdyby nie postępowanie mocarstw hipnotycznie prących do globalnego starcia. Ale wydarzenia potoczyły się szybciej niż Orient Express, który kursował między Paryżem a Stambułem, zaś wraz z wybuchem wojny miał zawiesić swą działalność.

Po austriackiej nocie Rosja popierająca Serbię zarządziła mobilizację.

To skłoniło keiserowskie Niemcy do przesłania ultimatum carowi, a gdy żądania pozostały bez odpowiedzi, do wypowiedzenia wojny Rosji (1 sierpnia). Francuzi nie mogli być gorsi, bo także ogłosili mobilizację, co skończyło się zresztą podobnie: Berlin i im wypowiedział wojnę (3 sierpnia). Najbardziej ociągali się Brytyjczycy, lecz gdy Niemcy weszli do Belgii, także oni włączyli się do wojny po stronie swoich sojuszników zza kanału La Manche.

Zamach w Sarajewie jak iskra na beczkę prochu
"Sopherl! Sterbe nicht! Bleibe am Leben fur unsere Kinder! (Zosiu! Nie umieraj! Żyj dla naszych dzieci!") - te, zdawałoby się, banalne słowa zakończyły 99 lat pokoju w Europie. Wypowiedział je Franciszek Ferdynand d`Este, arcyksiążę austriacki, po tym, jak on i jego małżonka Zofia księżna Hohenberg zostali trafieni z rewolweru 19-letniego gruźlika o nazwisku Princip. Arcyksiążę wybrał się w podróż do Sarajewa i 28 czerwca stawił się w bośniackiej stolicy, mimo wielu ostrzeżeń, że wizyta w czasie, gdy Serbowie obchodzili swoje święto (Vidovdan - na pamiątkę bitwy z Turkami na Kosowym Polu, notabene przegranej) może być odebrane jako prowokacja.

Podczas rajdu ulicami miasta doszło do incydentu, lecz bomba rzucona w kierunku auta książęcej pary nikomu nie uczyniła większej krzywdy. Franciszek się tym nie przejął i podróży nie przerwał.

Po obiedzie kierowca jego auta zgubił drogę i chcąc naprawić swój błąd, zawrócił, wprost do miejsca, gdzie na austriacką parę czekał Gavrilo Princip. Strzałów z jego rewolweru nie przeżyła ani Zofia, ani Ferdynand, zaś zakrwawiony samochód księcia - Graf und Stift model z 1910 roku - miał być wkrótce wystawiony w Muzeum Wojskowym w Wiedniu. Nic w tym dziwnego, bo i szło ku wojnie.

Co ciekawe, cała awantura związana z zamachem w Sarajewie nie musiała wcale skończyć się ogólnoświatową jatką. Austriacy - co zrozumiałe - skierowali do Serbii ultimatum, które spotkało się z ugodową odpowiedzią Belgradu. Serbowie nie chcieli jednak słyszeć o spełnieniu jednego z warunków: przeprowadzenia dochodzenia na miejscu przez austriackich policjantów. Wiedeń zapragnął więc ukarać krnąbrnych Słowian, lecz począł oglądać się w stronę Berlina.

Przymierza bez zobowiązań
W ówczesnej Europie wytworzyły się dwa bloki państw związanych ze sobą bardziej lub mniej luźnymi sojuszami. W skład Trójprzymierza wchodziły Niemcy, Austro-Węgry i stojące nieco z boku Włochy.
Berlin miał wspomóc militarnie Wiedeń tylko w przypadku, gdyby doszło do zbrojnej napaści na sojusznika. Po Sarajewie nie mogło jednak być o tym mowy, bo Austriaków nikt atakować nie zamierzał.

Z drugiej strony tworzącej się barykady stali członkowie Trójporozumienia, zwanego Ententą: Rosja, Francja i Wielka Brytania. I tu Paryż miał pomóc Petersburgowi, gdyby sojusznik został napadnięty.
Anglików zaś wiązała jedynie umowa z 1839 roku, która nakazywała im podtrzymywanie niepodległości Belgii. Jak więc widać, litery traktatów nie nakazywały wcale mocarstwom chwytać za karabiny.

Uzasadniając swoje działania, dyplomaci i głowy państw zaczęli natomiast nałogowo nadużywać słów "honor", "przyjaźń", "obawy".

Pojawiło się nawet tak pokraczne sformułowanie "praktyczna celowość".

Rosyjski car, wstawiając się za Serbami nie wspomniał słowem o zobowiązaniach dyplomatycznych, poruszył natomiast kwestię wspólnej "wiary", "krwi" oraz "historycznych tradycji ludów słowiańskich".

Gazety pisały o wyścigach
Co ciekawe, opinia publiczna w Europie niezbyt przejmowała się awanturą gdzieś na Bałkanach. Angielskie gazety w lipcu 1914 roku donosiły o: odsłonięciu pomnika Victora Hugo, zwycięstwie w wyścigu samolotów na trasie Londyn - Paryż - Londyn (uzyskanym w czasie 7 godzin, 13 minut i 6 sekund), 1300. rocznicy śmierci świętego Sigisberta w Szwajcarii oraz niepowodzeniu konferencji w sprawie autonomii Irlandii. Złowieszczo zabrzmiało dopiero odwołanie regat w Cowes 3 sierpnia. Tego dnia o siódmej wieczorem w Rosji wprowadzono wojskową cenzurę. "Naród musi przyjąć skromny zakres zwalnianych informacji, mając świadomość, że ta ofiara jest podyktowana wojenną koniecznością" - pisała prasa.

Łzy ambasadora
Jeszcze przed wybuchem wojny Austriakom zależało na poparciu Niemców w ich sporze z Serbią. 5 lipca w Berlinie cesarz Wilhelm III spotkał się z kanclerzem Bethmann-Holwegiem i doradcami wojskowymi keisera. Wiążące decyzje nie zapadły, choć specjaliści skłaniali się ku poglądowi, że Rosja nie będzie się mieszać do sprawy, a Serbię należy ukarać "im szybciej, tym lepiej". Bethmann w te pędy złożył więc oświadczenie austriackiemu ambasadorowi: "Wiedeń musi osądzić, co należy zrobić w celu wyjaśnienia wzajemnych stosunków między Austrią i Serbią. [Niemniej jednak], podejmując ten krok, może bezpiecznie liczyć na poparcie ze strony Niemiec dla Monarchii jako sprzymierzeńca i przyjaciela - bez względu na to, jaka zostanie podjęta decyzja". To był pierwszy krok ku wojnie - jeszcze lokalnej.

Berlin nie docenił jednak Rosjan. W odpowiedzi na pohukiwania Austriaków car rozkazał prowadzić mobilizację, roszcząc sobie prawo do troski o zagrożonych agresją prawosławnych braci na Bałkanach. Wypadki - zapewne wbrew przewidywaniom kogokolwiek - potoczyły się błyskawicznie i do 4 sierpnia mieliśmy już rasowy konflikt o globalnym zasięgu. Tego dnia, gdy Anglicy wypowiedzieli wojnę Niemcom, wściekły i rozgoryczony Bethmann wezwał do siebie brytyjskiego ambasadora i uraczył go 20-minutową tyradą (przemawiając po francusku): "Ta wojna zmieni się w światową katastrofę o nieograniczonych rozmiarach wyłącznie z powodu udziału Wielkiej Brytanii. (...) Niemcy, cesarz i rząd kochają pokój. Pan ambasador wie to równie dobrze jak ja. Przystępujemy do tej wojny z czystym sumieniem. Anglia natomiast ponosi ogromną odpowiedzialność". Ambasador rozpłakał się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna